7. Tylko on, ja i coś, co nazywa się "tylko lubieniem".

646 72 49
                                    

Zapanowała dosyć niezręczna cisza. Victor wpatrywał się w kominkowy ogień i drapał się nerwowo po karku, próbując za wszelką cenę uniknąć mojego spojrzenia. Nie byłem zły, w żadnym razie. Aczkolwiek to co zrobił Victor sprawiło, że zrobiło mi się dziwnie głupio. Raz, że nie miałem pojęcia jak zareagować, dwa, że nie tak sobie to wyobrażałem.

I co tu zrobić, co tu zrobić...

- Nie jestem na Ciebie zły czy coś - mruknąłem sięgając po swój kubek i przez moment gapiąc się tylko w niego, mając nadzieję, że jakoś uda nam się z tego wszystkiego wybrnąć bez szwanku. - Po prostu mocno mnie to zaskoczyło. Lubię Cię, serio, ale to nie miejsce i czas. Poza tym ile my się znamy, Victor? Kilka dni? To za szybko. - uciąłem pozostawiając naczynie na podłodze i odwracając Victora w swoją stronę, by na mnie spojrzał. Nie wiedziałem już sam czy się na mnie gniewa czy nie, ciężko stwierdzić.

- Przepraszam, tak? Jestem bardziej zły na siebie niż na Ciebie, bo mam wrażenie, że zrobiłem coś wbrew Tobie, przykro mi - tłumaczył się Nikiforov - Nie chcę, żebyś się tak czuł, Yuuri.

Mówił za dużo. Zdecydowanie. A jedynym znanym mi sposobem na zamknięcie go było to co przed momentem tak mnie zawstydziło. Złapałem go więc mocno za policzki i przycisnąłem wargi do jego ust, ale tylko po to, żeby zamilknął. TYLKO PO TO. Po nic więcej. I podziałało, bo kiedy się od siebie oderwaliśmy Nikiforov nie powiedział słowa. Czas stanął w miejscu. On oddychał cicho marszcząc brwi i trzymał mnie odruchowo za biodra, nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Wydało mi się to bardzo urocze, nie powiem, że nie.

- Chciałem tylko, żebyś był cicho - wyszeptałem z lekkim uśmiechem widząc speszenie na twarzy mężczyzny.

Jakoś tak wyszło, że Victor stracił równowagę i runął na plecy, kto wie czy nie celowo, ciągnąc mnie za sobą. I chcąc nie chcąc wylądowałem na nim. Romantycznie czy też nie - teraz to ja nabrałem ochoty na to by go pocałować.

- Ładnie wyglądasz - zamruczał Nikiforov nadal trzymając dłonie na mojej talii i z uwagą mi się przyglądając.

Pozwolił się pocałować. Nawet sam później zrozumiał, że nie ma sensu się bronić. Oddawał pieszczoty z wyjątkową pasją, ale nie posuwał się dalej. Mnie tylko pozostawało dać się porwać. I nie powiem - całował świetnie. Był delikatny. Powściągliwy i ogólnie musze przyznać, że dawno nie było mi tak dobrze w niczyim towarzystwie. Victor wplatał palce w moje włosy, bawiąc się nimi i doprowadzając moje biedne serce do szybszego bicia. Nie robił jecnak nic ponad to na co mu pozwalałem. Bardzo mnie szanował.

- Usta mnie bolą - zaśmiałem się w końcu odrywając się od Nikiforova i widząc swoisty wyrzut w jego oczach, że trwało to tak krótko. Na więcej musiał sobie zasłużyć, jeśli faktycznie mu zależało.

- Mnie też - mruknął po chwili podnosząc się do siadu, ale nie spychając mnie ze swoich kolan.

Siedziałem na nim jak ostatnia ofiara, patrząc się jak sroka w gnat i kompletnie nie wiedziałem co dalej. Lubiłem go, no to oczywiste. Wydawał się ciepłym, pełnym energii facetem. Człowiekiem, który byłby w stanie uchylić mi nieba i podarować gwiazdy, jeśli tylko ładnie o to poproszę. No i był cholernie przystojny, dokładnie taki o jakim czasami mi się marzyło.

- Z czasem przywykniesz - powiedziałem nie myśląc zupełnie co mówię.

Emocje zatykały mi gardło. A on... powoli mnie w sobie rozkochiwał.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Pan Nikiforov i ja; Victuuri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz