Prolog

1.6K 131 43
                                    

- Yuuri nie zawal tego, nie chce potem się tłumaczyć. - Minako niemal padała przede mną na kolana. Tak jakbym kiedykolwiek cokolwiek zawalił. No dobra, raz czy dwa powinęła mi się noga w niektórych sytuacjach, ale każdy przecież popełnia błędy.

- Jasne, proszę pani. Daję słowo, że wszystko będzie okey. W końcu to tylko dzieci, tak? - zamruczałem drapiąc się po karku i zaraz poprawiając spadające z nosa okulary.

- Poprawka - małe potworki. Trzymaj się, w razie co Yuuko jest w pobliżu. - kobieta chwyciła torebkę z krzesła, uścisnęła mnie i wyleciała z budynku przedszkola o mało nie łamiąc sobie karku.

Aż tak bardzo chciała stąd uciec?

Westchnąłem cicho i usiadłem na ławce przy szatni, z grubsza już kojarząc niektóre dzieciaki. Te, które miały dojść dzisiaj do mojej grupy jeszcze się nie pojawiły.

Czekałem więc bawiąc się PSP i kątem oka tylko zerkając na to czy nic złego się nie dzieje.

- Dzień dobry! - rozległ się melodyjny, radosny głos od strony wejścia. Właściciel owego głosu był roztrzepany i szalony, to czułem i wiedziałem od momentu kiedy tylko przekroczył próg placówki.

Wyłączyłem konsolę, po czym z uśmiechem wyszedłem się przywitać. Napotkawszy wzrok pełen rozbawionych iskierek aż zabrakło mi słów.

Z pewnością był szalony. Oj tak.

- Dzień dobry. Jak mniemam pan Victor Nikiforov, tak? - zapytałem łagodnie wyciągając dłoń w jego kierunku.

Mężczyzna mógł mieć niewiele więcej lat ode mnie, dawałem mu góra trzydzieści, nie więcej. Szeroki uśmiech wskazywał na szeroko pojęty optymizm jegomościa, a skrzące się tęczówki na niezdolne do ogarnięcia pokłady energii. Włosy w odcieniu gołębiej szarości opadały mu zawadiacko na oko.

Dziewczynka która kręciła się koło niego była małą, wyraźnie zirytowaną blondynką z dwoma kucykami. Najwidoczniej nie lubiła swojego opiekuna.

Albo mnie.

- Tak, tak. Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że zostawiam tą zarazę w dobrych rękach. - szepnął do mnie konspiracyjnie Nikiforov ściskając mi rękę.

- Sam jesteś zaraza. - burknął dzieciak tupiąc nóżkami. Victor zaśmiał się i podrapał się po ramieniu nieco zdenerwowany.

- Zostawiam małą cholerę w pana rękach, przyjdę po nią po południu. - powiedział szarowłosy uśmiechając się do mnie i szczerząc przy tym proste, białe zęby. Odwzajemniłem uśmiech, po czym chwyciłem rączkę dziewczynki, czując jak palą mnie policzki.

- Oczywiście, panie Nikiforov.

Jeszcze długo po tym jak wyszedł było mi gorąco.

-

SZEROKO POJĘTY FLUFF, LUDZIE. ŻADNYCH ZDRAD, ŻADNEGO ZABIJANIA. ❤

Pan Nikiforov i ja; Victuuri Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz