Prolog

6.8K 337 129
                                    

Miałam wrażenie, jakbym dostała czymś ciężkim w głowę.

Siedziałam na kanapie z telefonem przy uchu i przez chwilę przestałam oddychać.

Ostatnie miesiące były ciężkie, nie tylko z powodu mojego wypadku, ale także w naszym związku wiele się psuło właśnie przez Sarę i jej ciążę. I teraz nagle dowiaduję się, że w sumie to wszystko nie miało znaczenia, nasze awantury, moje obawy, bo James nie zostanie ojcem jej dziecka.

Powiedziałam „nie", gdy mi się oświadczył właśnie z tego powodu, że bałam się co będzie dalej, gdy jego syn pojawi się na świecie.

I nagle wszystko diabli wzięli.

Wyrzuty sumienia raz jeszcze zaczęły pożerać mnie żywcem, tak bardzo go zraniłam i jak się okazuje, wcale nie musiałam tego robić.

Urwę łeb tej blondi.

Jak Boga kocham.

Te i setki tysięcy innych myśli zaczęły przelatywać mi przez głowę. Nie wiedziałam na czym dokładnie mam się skupić.

Otworzyłam szeroko oczy, nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Próbowałam przetrawić to, co właśnie usłyszałam.

Jak to nie był ojcem Theo? Co to miało niby znaczyć?

Przecież robiliśmy testy DNA, a James nie miał brata. Przynajmniej o żadnym nie było mi wiadomo.

— Liv, jesteś tam? — zapytał zaniepokojony James.

— Jestem, staram się zebrać szczękę z podłogi. Ja nie wiem, co mam myśleć. Nie wiedziałam nawet, że taki błąd jest w ogóle możliwy.

Zaśmiał się gorzko.

— Sam nie mogę tego ogarnąć... Liv, przylecę do ciebie najszybciej, jak tylko będę mógł. Jeszcze raz przepraszam, że tak wyszło. Naprawdę nie chciałem cię wystawić i to w tak ważnym dla ciebie momencie, byłaś na lotnisku pierwszy raz od wypadku. Jestem z ciebie cholernie dumny i żadne pieprzone przeprosiny nie zmienią tego, że zjebałem dzisiaj. Ostatnio dość często to robię, nie? Pieprzę wszystko, czego się tykam.

— Przestań — przerwałam mu ostrzej niż powinnam. — Udało nam się to przejść i byliśmy gotowi na kontynuację tego wszystkiego, obiecaliśmy sobie, że damy radę. Ta cała sytuacja nie była łatwa dla nikogo, Jim. Ja też mam trochę za uszami. Jednak teraz to już nie jest ważne, rozumiesz? Ten problem mamy z głowy.

— Tak, masz rację. — Zaśmiał się cicho i ochryple, nadal był spięty. — Mam wrażenie jakby ciężar spadł mi z ramion... Przynajmniej większa jego część. Cholera, tak bardzo za tobą tęsknię.

— Ja za tobą też — szepnęłam i westchnęłam. — Nie mogę się doczekać, aż w końcu znowu się zobaczymy. Ta rozłąka jest trudniejsza niż myślałam. — Poczułam napływające do oczu łzy. Kilka dobrych miesięcy bez niego było katorgą. — Dobra, nie rozmawiajmy o tym, bo zaraz się rozkleję.

— W porządku.

— Czy wiesz, kto jest ojcem? — zapytałam, nadal próbując sobie wszystko ułożyć w głowie.

— Nie, jeszcze nie. Muszę porozmawiać z Sarą, postaram się to z niej wyciągnąć.

Ugryzłam się w język, aby nie palnąć czegoś w stylu „uważaj, bo ci powie". Przecież cały ten czas upierała się, że to James jest biologicznym ojcem Theo, a teraz nagle miałaby wyznać prawdę? Mało tego, nie chciała od Jamesa żadnych pieniędzy. Gdyby chodziło jej tylko o kasę, to po wyjściu prawdy na jaw mogłaby przestać kręcić. Ale ona twierdziła, że chce tylko, aby jej dziecko znało swojego ojca. To dawało mi podejrzenia, że tak naprawdę sama nie wiedziała, kto nim był. James pewnie też do tego dojdzie sam, jak tylko emocje w nim ochłoną i zdoła pozbierać wszystkie fakty w jedno.

Przymknęłam oczy i przetarłam powieki.

Z jednej strony czułam ulgę, że to nie jego dziecko i te wszystkie problemy, o jakich myślałam, tak naprawdę są już nieważne. Ale miałam też świadomość, że ten uparty jak osioł Sheridan nie ustąpi i będzie musiał dowiedzieć się prawdy. Chłopiec był w jakimś stopniu z nim spokrewniony i czy tego chciałam czy nie mój chłopak zapewne zamierza przeprowadzić swoje śledztwo.

— Kurwa, nie mogę uwierzyć, że tak mnie okłamała — mruknął, kiedy milczałam dłuższą chwilę.

— Wiesz... — zaczęłam mówić, ale mi przerwał:

— Poczekaj chwilę, ktoś mnie woła.

Usłyszałam w tle jakieś ciche głosy i szmery, nie docierały do mnie żadne konkretne słowa, James musiał zakryć telefon dłonią.

— Liv, muszę na razie kończyć — odezwał się w końcu przepraszającym i zmęczonym tonem. — Muszę jeszcze załatwić kilka spraw przed przylotem. Obiecuję, że wrócę do ciebie najszybciej jak się da.

Nie miałam nawet siły dopytywać, co to za rzeczy do zrobienia.

— W porządku, Jim. Do usłyszenia.

Rozłączyłam się. Milady wskoczyła mi na kolana i zaczęła domagać się pieszczot, pogłaskałam ją odruchowo, jednak myślami byłam daleko stąd.

Ciche mruczenie kotki łagodziło nieco moje zszargane nerwy.

Cały czas miałam wrażenie, że to nie jest koniec naszych problemów.

_____________________________

No i witam pod prologiem ;)


Dajcie znać, jak wrażenia ♥

Zastanawiam się nad tym, aby codziennie wstawiać nowy rozdział, jak to miałam  w zwyczaju daaawno (lato i jesień 2016), jak jeszcze nie myślałam w ogóle o wydaniu, część z Was zapewne o tym pamięta ;)   Ktoś z Was byłby zainteresowany codziennym rozdzialikiem?  ^.^

I koniecznie dajcie mi znać, co myślicie o opisie, siedziałam nad nim z dwie godziny  O.O

Nie chcę w nim umieszczać spoilerów, dlatego mam nadzieję, że jest zrozumiały  xD


Opis: 


Livia Innocenti przekonała się na własnej skórze, jak przewrotny potrafi być los. Po wielu ciężkich przeżyciach dziewczyna powoli rozpoczyna nowe życie u boku Jamesa. Wraz z Kathy i Leną planuje założyć szkołę tańca, dziewczęta tworzą kanał na YouTube, ponieważ chcą pokazać światu, na co ich stać. Livia w nowej roli czuje się coraz pewniej.

Jednak cienie wiszące nad związkiem Livi i Jamesa nie znikają. Jest wiele spraw, które wymagają zamknięcia i nie dają o sobie zapomnieć.

James ma swoje własne problemy, które powoli wychodzą na światło dzienne.

Oboje muszą zadać sobie pytanie, czego tak naprawdę chcą od życia? I czy odpowiedź nie będzie początkiem końca?

Taniec jest jej ukojeniem, a muzyka jego oazą.

Drogi czytelniku, zanurz się w świecie, w którym wspólne bicie ich serc nadaje rytm jego utworom, a ich emocje i pasja tworzą jej choreografie!

Dance, Sing, Love. Choreografia uczućWhere stories live. Discover now