Rozdział 17

1.5K 115 7
                                    

-Żartujesz? - wyszłam do kuchni.

-Nie. Zadzwoń do Tylera. Przyjedzie po ciebie a potem dostaniesz samochód i GPS. Jeszcze dziś tu przyjedziesz.

-Prima aprilis jest w kwietniu. A jest styczeń.

-Vicky. Ja nie żartuję, naprawdę. Jesteś tu potrzebna.

-Silnik może naprawić każda inna osoba.

-Tu nie chodzi o naprawę czegokolwiek. Musisz tu przyjechać. Jest pewien bardzo ważny wyścig.

-O nie, nie pojadę tylko z powodu wyścigu.

-Czy ty... ? Czy ty się do nich przywiązałaś?

-Powaliło cię? - prychnęłam. - To po prostu będzie dziwne.

-Nie będę wnikać. Po prostu tylko ty możesz tu kogoś pokonać. Da nam to duży dostęp do broni, aut i podniesiesz nam opinię.

-Vic, mam to gdzieś. Jestem zmęczona. Nic mi się nie chce.

-Victoria. Ja nie pytam. Ja stwierdzam fakt. Masz przyjechać.

-Wiesz jak bardzo skupiłam się na tym co robię tu. Wiesz, jak nienawidzę takich akcji. Jeszcze tamto ci daruje. Ale teraz jestem wkurzona i to na maksa - mówiłam groźnym tonem.

-Wiem ale... - zaczął ale mu przerwałam.

-Masz zajebiste szczęście, że jesteś moim bratem - warknęłam i nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się.

Wróciłam do salonu i zła rzuciłam na podłogę. Wybrałam numer Tylera i poprosiłam aby była po mnie jak najszybciej może. Byłam zła. Nie. Byłam mega wściekła. Jak jeszcze nigdy. Chwilę później koło mnie pojawił się Jai.

-Coś się stało?

-Czego tak sądzisz?

-Bo jesteś nad wyraz śliczna - zaśmiał się. - Nie no policzki masz czerwone jak krew i zgrzytasz zębami tak głośno... A po za tym przygryzasz wargę i jak sądzę policzki od środka?

Zdałam sobie sprawę, że to właśnie robiłam.

-Po za tym cała się trzęsiesz - dodał Luke z kanapy.

-A kolor oczu mi się nie zmienił? - wstałam i przysunęłam się do niego tak blisko, że na bank miał kłopoty z oddychaniem.

-Tak. Ale nie musisz mi wkładać nosa do oczu - pstryknął mnie w nos.

-Co jest? Mi możesz powiedzieć.

-Właśnie w tym problem, że nie - dostałam sms od Tylera. - Muszę już iść. Veronica zadzwoniła, że muszę jechać do Adelaide. Przepraszam.

Wstałam i wbiegłam po schodach do pokoju bliźniaków. Zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia. Siadłam na podłodze i zawiązywałam trampki.

-A już miałem nadzieję, że pomożesz nam w organizowaniu urodzin naszej mamy - westchną zrezygnowany Jai.

-Przykro mi. Bardzo bym chciała ale muszę jechać.

-No jest jedno pocieszenie. A nawet dwa. Masz nasze numery i niedługo wracasz - zaśmiał się starszy brat.

-Tak. Pozdrówcie ode mnie Beau, wyściskajcie waszą mamę i przekażcie życzenia ode mnie.

Wstałam zarzuciłam plecak na plecy a bluzę zawiązałam w pasie. Podeszłam do Jai'a  i mocno wyściskałam.

-Proszę. Nie jedź.

-Muszę.

-Ale wróć. Kto mi będzie robił tosty do łóżka? Albo takie spaghetti?

-Aż tak ci smakowało? - zdziwiłam się ale on przytaknął. - To jak wrócę zrobię podwójną porcję specjalnie dla ciebie.

Peril life // JanoskiansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz