1.

2.5K 150 50
                                    

Mutant ten błękitny od dłoni zmieniać się zaczął powoli. Skóra koloru innego z wolna nabierała bladego, ludzkiego i tak powszedniego. Runy znikały i przed Starkiem stał po chwili...
- Loki? – Wydusił geniusz niedowierzając temu co miał przed oczami. Potrzebował potwierdzenia. Wiedział już co prawda że nie śni – w śnie by się przecież nie oparzył, a zrobił to przed chwilą w kuchni – lecz mógł zawsze... Mieć zwidy? To w każdym razie wydawało mu się bardziej prawdopodobne niż podobna wizyta bożka. – Jarvis?
- Tak, to pan Loki Laufeyson, sir. Czy mam wezwać Avengers? – Spytał usłużnie A.I. i jego twórca mógł przysiąc, że brzmiał on na zaniepokojonego.
- Nie Jarvis. Jeszcze nie. – Szepnął po chwili Tony, nim zdołał się całkiem opanować i na jego twarz ponownie wkradł się zawadiacki uśmiech. – Usuwaj na bieżąco nagrania z monitoringu z naszymi gośćmi, chyba że jakieś wyda ci się podejrzane. My sobie.. mój podwójny Jelonku musimy coś wyjaśnić. Wracaj na łóżko i ubierz się w coś w końcu. Nie chcę cię tu w plamy.

- Skoro widzieć nie chcesz, to i wypuść. Nim powiesz słowo za dużo... I pewna cierpliwość się skończy. – Wychrypiałem, a dłonią synka... za swe plecy z ostrożnością schowałem. Nie było miejsca na to, by cofnąć, czy rozkazu wysłuchać. Mały do tego już przyzwyczajony... Widział... nie raz w kajdanach, celi, ale wie, też że... nigdy nie skrzywdzę i skrzywdzić go nie pozwolę. Musiałem grać, tak by Stark tańczyć zaczął. Jest, jedno pewne, wygrać muszę...
- Wiesz, że nie wygrasz. Twoje zabawki? Żałosne, jak jeszcze nigdy dotąd. Nie wszczynaj tej bitwy, dla się... Dla Pepper.  Ona nie musi brać udziału... – Szepnąłem, cofając się w tył, tak by... Stark nie zauważył go tylko. Okno szansą wielką.

- Spokojnie Śnieżynko. – Zaczął Stark postępując kilka kroków do przodu aby postawić tacę na szafce i zaraz podnieść obie dłonie do góry w jak najbardziej pokojowym geście. – Miałem na myśli tylko to, że mógłbyś się lepiej ubrać, choć mi tam nie przeszkadza że stoisz przede mną pół nagi. I nie strasz mnie tak bo... Uch. Może ci uwierzę? Naprawdę... Bóg kłamstw powinien chyba umieć kłamać nie sądzisz? Ale nie ważne. Nie powinieneś się w każdym razie przejmować Peper Psotniku. Nie jesteśmy parą, a sądząc po tym w jakim stanie tu przyszedłeś i że nie masz swojej  magii... Przychodzić do wroga po pomoc? Naprawdę Jelonku? Jeśli ktoś tu jest żałosny to nie jestem to ja. A teraz siadajcie na łóżku.

Żałosny? Miał rację, ale... Co by miałem zrobić? Dziecko to małe nie wytrzyma chłodu... a teraz? Vali się bał, zaś rączki z lekka wyciągnął by podnieść. Tak... też się wedle jego woli stało, bo i wtulił się ufnie. Nie winno się toczyć... to rytmem takim, że zasady dyktuje... Acz ten jeden raz usłuchałem. Na łożu, z głową spuszczoną. To dla Valiego przykład? Z głodu, zimna i wyczerpania umrzeć? Inni by zabili bez wahania... To prawda, jestem żałośny, bo myślałem że ten człowiek ma chociaż sumienie. Jak bardzo mogłem się pomylić? Zieleń oczu wygasła, a zakaszlnąłem unosząc się tym zjawiskiem.
- Jesteś nikim Stark... Nikim.

- Tak, tak Jelonku. – Przytaknął Tony samemu biorąc ze stolika tacę i kładąc ją na łóżku, nim usiadł po przeciwnej jej stronie. On nie miał ochoty na kawę, za to nie pogardził by whisky, czy jakimkolwiek silniejszym alkoholem, ale na razie chyba musiał zachować trzeźwość.  Lokiemu jednak z pewnością przyda się coś ciepłego do picia, jego synowi także.
- Nie jesteś chyba chory, co? Ja nie umiem leczyć bogów, a chyba nie chcemy żeby pirat ze swoimi ludźmi zwalili nam się na głowę, prawdę? I właśnie dlatego żeby tak się nie stało... opowiesz mi teraz grzecznie co się tak właściwie stało że wpraszasz mi się do wierzy wyglądając niemal jak zombie i nawet nie raczysz mi powiedzieć że ty to ty? A tak poza tym... To nie miałeś być czasem w Asgardzie?

Milczałem przez chwilę która przedłużała się, to i... podając synowi ciepłą... Gęstą ciecz, a w zapachu miłą skrzywiłem się na wydźwięk rzuconych w tę stronę słów... Brunet miał nade mną pewną przewagę i co pewne, nie dam mu tej że satysfakcji... Malec ciągle pił spokojnie, powoli ale też znów zbyt... dużo nie mógł przeto... Odstawiłem od warg miękkich szklankę niedużą. Widok tako małego, grymasu, pomruku sprawił, że to serce drgnęło, a pyszczek z wąsem ciemnym, od zabarwionego... mleczka. To był mój Vali, synek, cichy i pokorny, dzielny i oddany jak i wilczek... Kochał, szanował, acz akceptował... Wszystkie te niewybaczalne wady. Uparcie milczałem, nawet nie patrząc na strażnika. Nic od niego nie chcę... Dałem do zrozumienia.

Wygnanie | Frostiron Where stories live. Discover now