Rozdział 4

170 11 9
                                    

Kiedy wspinał się po schodach usłyszał jak ojciec krzyczy, aby zjadł coś innego niż chipsy, które chowa pod łóżkiem. Quinn zignorował prośbę ojca, wiedział, że jego żołądek nie przeżyje kolejnej porcji zielonej mazi, którą zawsze serwuje im matka.

Otworzył drzwi i jego oczom ukazało się miejsce gdzie może być sobą bez względu na świat zewnętrzny. Ogromny pokój wypełniony książkami, które były dosłownie wszędzie, na podłodze, na łóżku, na parapecie i oczywiście na półkach ale tam nie było już miejsca. Jedyne co dzieliło bibliotekę i pokój Quinna było łóżko robione na zamówienie o dość dziwnych wymiarach oraz biurko z leżącym na nim czarnym MacBookiem i stosem kartek w kratkę, na których znajdowały się jego zapiski.Podszedł do łóżka i wymacał ręką duże, drewniane pudełko. Podniósł jego pokrywę i ze smutkiem stwierdził, że będzie dziś głodować. "Chyba, że....", pomyślał i spojrzał na duże okno przez, które widać było ogród.

-Chyba, że pójdę na mały spacerek - powiedział cicho sam do siebie. Plan mu się spodobał, więc chwycił za skórzaną torbę, portfel i zsunął kołdrę z łóżka żeby jej nie pobrudzić wychodząc czy wchodząc przez okno. Na wyjściu włączył jeszcze muzykę w pokoju, tak aby myślano, że wciąż tam jest i wyskoczył przez okno.Lądowanie miał wypracowane do perfekcji, w końcu kilkuletni staż w uciekaniu z domu do czegoś zobowiązywał. Po cichu podszedł do płotu i zwinnym, szybkim i precyzyjnym skokiem go ominął. Już był na ulicy. Włożył słuchawki do uszu, jednak nie włączył muzyki. Dlaczego? odpowiedź jest prosta, nie lubiano go tu i obrażano gdy tylko się pojawił. Oczywiście nie w twarz, dlatego zastosował przykrywkę w postaci słuchawek. Swoje kroki skierował w stronę najbliższego sklepu spożywczego. 

  Nie przeszedł nawet pięćdziesięciu metrów,a już z domów zaczęły wychodzić matki dzieci bawiących się na podwórku i zabierały je z powrotem do środka. Byle jak najdalej od "tego potwora" i "psychopaty", bo tak go określały. Quinn o tym wiedział, jednak bawiła go ich   

postawa i brak rozróżnienia pomiędzy psychopatą, a sociopatą.

Dotarł do sklepu i pierwsze gdzie poszedł był dział ze słodyczami i żelkami. Wziął po kilka z każdego rodzaju tej galaretkowatej rozkoszy oraz kilka tabliczek czekolady. Po drodze do kasy wziął jeszcze coś do picia i gumy do żucia.

-Dzień dobry - kasjerka wysiliła się na miły ton chodź w jej oczach było widać obrzydzenie. Jednak kobieta postanowiła skupić swoją uwagę na skanowaniu produktów. - To będzie dwadzieścia osiem funtów. Coś jeszcze?

-Malboro fioletowe, doubleclick i zapalniczkę- powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

-Trzydzieści osiem funtów i osiemdziesiąt jeden pensów. - powiedziała niechlujnie żując gumę. Quinn podał jej banknot, poczekał na resztę i opuścił sklep.

Szedł sobie spokojnie, tym razem naprawdę słuchając muzyki lecz coś mu w tym przeszkodziło. Uniósł wzrok i zobaczył wysokiego, postawnego i grubego chłopaka z sąsiedztwa. Typowy idiota szukający kłopotów.

-Co tam masz dla mnie kochanie? - powiedział sarkastycznie i zatrzepotał prawie niewidocznymi rzęsami, a jego koledzy stojący za nim zaczęli się śmiać. Quinn nie odpowiedział. Wiedział, że jak wda się teraz w bójkę to skończy się to źle. Dlatego postanowił ich wyminąć. Jednak jego plan spalił na panewce,Rynex (tak nazywali go znajomi) chwycił go za przedramię i pociągnął z powrotem.

-No chyba nie chcesz zostawić mnie i moich kolegów głodnych, co? - zapytał ironicznie, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi. - Tak się bawisz? Dobra! Chłopaki! - krzyknął i zaraz po tym trójka chłopaków, którzy dotąd stali za nim zaczęła podchodzić do Quinntena. Ten szybko wstał i spojrzał się w oczy swojemu oprawcy. Podniósł głowę wysoko i dalej stał w milczeniu wpatrując się w brązowe tęczówki przeciwnika. W tym czasie jeden z pomocników Rynexa - blondyn, zabrał mu torbę, a pozostała dwójka chwyciła go za ręce tak, żeby nie mógł się wyrwać, a sam przywódca stada, jak zwykł go nazywać podszedł do niego wolnym krokiem.

-Ej, stary! Młody pali smakowe Malboro! Jaka pizda! - krzyknął blondyn, który zaczął grzebać w jego torbie. - O i jedzenie i picie jest! Zajebiście! specjalnie dla nas kupił!

-Zamknij ryj Mike! - rozkazał brunet stojący po lewej stronie Quinntena.

-To jak? Dalej będziesz zgrywał niemowę? Czy uraczysz nas swym pięknym i melodyjnym głosem? - powiedział żartobliwie Rynex.

-Spierdalaj- to było ostatnie słowo wypowiedziane przez Quinna w tym dniu. Ponieważ kiedy dostał z pięści w brzuch, coś w nim pękło. 

SociopathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz