Rozdział 2

310 18 5
                                    

Ponownie przemierza szkolne korytarze, jednak tym razem z innego powodu. Koniec zajęć. To zawsze wiązało się z powrotem do domu. Nie ważne jak bardzo przeciągało się i na ile dodatkowych zajęć się chodziło, i tak trzeba było postawić tam nogę.

On bardzo lubił przebywać w domu, gdyż zazwyczaj stał pusty. Panowała w nim idealna cisza niezmącona żadnymi rozmowami, odgłosami obijających się garnków oraz irytującego wycia, które wydaje odkurzacz. Tylko on i kurz zalegający w prawie całym domu. Może właśnie te małe rzeczy powodowały jakiś typ sympatii do tego miejsca.

Idąc niekończącymi się korytarzami rozmyślał nad sensem chodzenia do psychiatry. No bo, skoro już potwierdzone zostały najgorsze przypuszczenia rodziców to nie ma już żadnego pożytku z widywania się z tą kobietą, która i tak go nie toleruje. Jednak jego rodzice chyba lubią wydawać pieniądze i posiadać złudną nadzieję. Dlaczego złudną? Rodzina zapisała go do psychiatry, u którego leczenie opiera się na emocjonalności, a jak wiadomo nie jest to domena socjopatów. Poza tym dlaczego przeszkadza im, że jestem “inny”? Zawsze mówi się, że rodzice akceptują dziecko takie jakim jest, więc dlaczego tego nie akceptują, tylko ciągają go po poradniach specjalistycznych? Na to pytanie tylko oni znają odpowiedź. Jednak domysły i tak krążyły w jego głowie.

Z zamyślenia wyrwało go uderzenie twarzą w jakąś przeszkodę. Okazało się, że ową nieprzenikalną barierą była ściana. Niezbyt przejęty Quinten po prostu odwrócił się na pięcie jak najlepsza modelka na wybiegu i ruszył przed siebie. Tym razem bardziej skupiał się na rozmieszczeniu ścian w szkole. Jeżeli jeszcze raz próbował by przez nie przejść, grono pedagogiczne mogłoby pomyśleć,że jest w stanie nietrzeźwości. Tego nie chciał, bo miał by problemy w domu. Ponownie pozwolił sobie zatonąć w swoich myślach, jednak tym razem obeszło się bez randki z zimną powierzchnią. Nim się spostrzegł, już stał naprzeciw ogromnych, dwuskrzydłowych  drzwi zrobionych z drewna arganowego. Jedno skrzydło było otwarte i wpuszczało do chłodngo budynku, ciepłe, wiosenne promienie, kiedy drugie było wręcz zabarykadowane trzema mosiężnymi ryglami znajdującymi się u jego podstawy. Ludzie, jak mrówki, wchodzili i wychodzili z placówki edukacji. W śród tłumu mas znajdowali się głównie uczniowie i nauczyciele, jednak dojrzeć można było też rodziców jak i osoby w żaden sposób nie związane ze szkołą. Przez ilość ludu zgromadzoną w jednym miejscu, przeszły mu ciarki. “Może pójdę tylnym wyjściem”? Szybko odsunął od siebie tę myśl, ponieważ oznaczało to, że przeszedł przez labirynt korytarzy nie potrzebnie. Przygotowując się na slalom pomiędzy obecną tu częścią społeczności, włożył słuchawki do uszu i powolnym chodem wszedł w sam środek tłumu. Mimo ogromnej niechęci do przebywania w tłumie, i tak trzymał głowę wysoko. Jego idealna, przerysowana wręcz postawa, która podkreślała jego wysoką i smukłą sylwetkę dość mocno dobijała się na tle tłumu, a czarno-złoty mundurek zlewał się z tłem. Z trudnością poruszał się do przodu. Ludzie dookoła ocierali się,bili, dźgali łokciami w brzuch i żebra, czuł ich oddechy na swojej szyi oraz twarzy. Wszystko w tym miejscu sprawiało, że chciał uciec jak najdalej. Jednak jakaś kobieta, która stała przed nim, akurat w tym właśnie momencie musiała odpisać na smsa. Quin nie chciał wdawać się z nią w żadną dyskusję, szczególnie, że owa białogłowa ,według niego, była niewychowaną wieśniaczką i sam jej wygląd go odrzucał. Dlatego postanowił, iż inaczej uświadomi jej, że przeszkadza. Wymowne chrząknął. Nic, żadnej reakcji. Ponowił swoje wcześniejsze działanie. Wciąż nic. Jeszcze raz. Zero. W pewnym momencie, zdegustowany jej ignorancją, chrząknął na tyle głośno, że poza nią spojrzało na niego jeszcze kilka osób.
    -Jak boli gardło to do lekarza, a nie mi będziesz dziecko zarażał - powiedziała jakaś starsza, sądząc po głosie, kobieta, lecz Quin to zignorował i skierował swoje zirytowane spojrzenie na kobietę. Patrzył jej pewnie w oczy, a ona pod jego intensywnym wzrokiem jakby przypomniała sobie o kulturze osobistej, ponieważ przeprosiła i zeszła mu z drogi. “No, w końcu”, pomyślał kiedy tylko wyszedł przez wielkie drzwi na dwór. Od razu zszedł po małych schodach na chodnik, skierował się w lewo i kiedy wyszedł z terenu szkoły, zatrzymał się pod drzewem. Przydrożne drzewo prawie w ogóle nie dawało cienia, z powodu jeszcze słabo rozwiniętych liści, jednak odnalazł za bardziej komfortowe stanie tutaj niż na środku drogi. Wyciągnął telefon z kieszeni czarnej marynarki, która była częścią jego mundurka, odblokował go i wszedł w spis kontaktów. Lista numerów wyświetliła mu się na ekranie, a on zaczął szukać. Znalazłszy dobry ciąg liczb stuknął palcem w ekran i przyłożył urządzenie do ucha. W pewnym momencie w aparacie telefonicznym rozległ się charakterystyczny dźwięk.
    - Chciałbym zamówić taksówkę  pod St.George High School. - powiedział  do słuchawki.
    - Dzień dobry, dobrze, jednak jedyna wolna taksówka jest na Charterhouse street.- w głosie kobiety można było usłyszeć lekkie zażenowanie i irytację spowodowaną zapewne brakiem  jakegokolwiek przejawu grzeczności.
   - Dobrze, niech będzie. - wywrócił oczami - Ile mniej więcej zajmie jej przyjazd tutaj? - zapytał i zaczął liczyć ile czasu zajmie mu powrót do domu.
   - Około godziny. O tej porze jest duży ruch i to spowalnia wszystko. - wyjaśniła, a Quin się rozłączył. “Godzina do przyjazdu taksówki. Co ja mam niby tu robić”? Zanim zablokował telefon sprawdził jeszcze godzinę “Czwarta dziesięć. Stałem w tym tłoku jakieś dwadzieścia minut? To aż nie możliwe, może po prostu śpieszy mi się zegarek w telefonie”. Schował telefon do kieszeni i zaczął liczyć. “Godzina do przyjazdu taksówki, czyli będzie piąta dziesięć. Godzina i pół do dojazdu do centrum, czyli szósta czterdzieści.” Westchnął kolejny już raz tego dnia.
   - Czyli będę po siódmej w domu. - wymamrotał pod nosem i spojrzał w niebo. Wydawało mu się takie nienaturalne i odległe, a jeszcze kilka lat temu chciał się tam znaleźć. Patrzył się tępo w  niebieski klosz pokryty białymi chmurami. Jak był mały myślał, że niebo to lody, a chmury to wata cukrowa. Dlaczego lody? Kiedyś w sklepie zobaczył lody zabarwione na jasny niebieski i wydały mu się nienaturalne, tak samo jak niebo. Zawsze wydawało mu się, że w jakimś stopniu jego kolor jest dziwny i nie pasuje do natury. Spuścił wzrok na chodnik. To nie tak, że nie umiał wytrzymać nieruchomo, po prostu nie lubił wspomnień z jego dzieciństwa, a te mimo tego uderzały w niego, w takich momentach najmocniej.  Jeszcze raz sprawdził godzinę. Lekko przychylił się w lewo tak by był w stanie zobaczyć ogromny, okrągły zegar wiszący nad wejściem szkoły. Czwarta dwadzieścia. Minęło dziesięć minut odkąd zakończył zamawiać taksówkę. Stał nieruchomo jak posąg, a jedyne co zdradzało, że jest człowiekiem to włosy powiewające na wietrze i unosząca się klatka piersiowa. Zastanawiał się czy wrócić na teren szkoły i usiąść na jednej z ławek. Nie chciało mu się. Nie miał siły ruszyć palcem, a co dopiero całym ciałem. Jednak do szybkiej zmiany planów zmusiły go bolące już nogi. Brak jakiejkolwiek wytrzymałości fizycznej był u niego widoczny od razu. Miał chudą, może nawet zbyt chudą sylwetkę, a wysoki wzrost wcale nie pomagał mu tego ukryć. Przez to najczęściej jest obiektem kpin i wyzwisk. Nie raz słyszał jak nazywają go Slendermanem lub wysuwają od anorektykow, jednak skutecznie ignoruje wszystkie próby wpłynięcia na jego samoocenę.

Lekko ospale ruszył w stronę ciemno brązowej ławki. Idąc te pięć metrów obserwował wejście do szkoły. Cały czas zatłoczone, jednak wciąż trochę mniej niż wcześniej. Dotarł do ławki, odłożył torbę obok siebie, poczym usiadł. Na początku nie wiedział co ma ze sobą zrobić, nudziło mu się. Obserwowanie ludzi mijających go nie było zbyt ciekawe, przecież po co ma obserwować kogoś, według niego, gorszego sortu. Aby znaleźć godne zajęcie zaczął przeszukiwać swoją torbę. Był na tyle zdesperowany, że myślał nawet nad nauką. Ten pomysł tak szybko jak się pojawił, tak samo szybko wyparował z jego głowy. Powód? Nintendo koloru niebieskiego, które schowane było w czarnym pokrowcu. Quin wpial słuchawki do małej konsoli i włączył ją. Na ekranie pokazała się nazwa gry, którą uwielbiał - SONIC Rush. Włożył słuchawki do uszu i całkowicie pogrążył się w rozgrywce, którą zna prawie na pamięć.

SociopathOù les histoires vivent. Découvrez maintenant