15:00

30 10 2
                                    

Czas do wyjazdu minął z prędkością mrugnięcia. Zanim się obejrzałam, ojciec pakował już moją walizkę do bagażnika samochodu.

Ubrałam jesienny płaszcz i podeszłam do ojca, który wskazywał bym zajęła miejsce pasażera z przodu.

- Matka nie jedzie? - zapytałam zdziwiona.

- Pani Perryble poprosiła ją o pomoc w opiece nad jej trzyletnim synem - oznajmił, trzaskając drzwiami bagażnika.

Kiwnęłam głową i wsiadłam do środka. Po chwili dołączył do mnie ojciec.

- Gotowa? - spytał niepewnie, wkładając kluczyki do stacyjki.

Wiedziałam, że gdzieś głęboko miał jeszcze cień nadziei i czekał wyłącznie na to, aż powiem, że rezygnuję. Postanowiłam nie dać mu tej satysfakcji, mimo, iż gdy godzina wyjazdu zbliżała się niemiłosiernie mnie nachodziły kolejne obawy, którymi nie dzieliłam się z nikim.

Starałam się być w miarę pozytywnym nastroju. W końcu męczący ból głowy ustał, a z nieba nie spadła dziś ani jedna kropla deszczu.

Uśmiechnęłam się blado sama do siebie.

- Jak nigdy - odparłam najpewniej jak potrafiłam.

Patrzyłam jak ojciec z niechęcią kiwa na zrozumienie głową i zapala silnik samochodu.

Podczas drogi między nami panowała głucha cisza. Nigdy nie byliśmy za bardzo zżyci ze sobą.

Gdy się urodziłam tata włożył ogromny wkład w jedną z największych londyńskich drukarni, a po krótkim czasie przejął ją całą. Pracował wtedy bardzo dużo, przez co rzadko bywał w domu i spędzał ze mną mało czasu. Czasami zdawało mi się, że robił to specjalnie.

Wszystko diametralnie zmieniło się gdy na świat przyszła Peny. Penelope, jego najukochańsza córeczka. Kiedyś miałam wrażenie, że nawet nie zauważa mojego istnienia. Postanowiłam porzucić te smutne myśli i mimo tego, jak wyglądała rzeczywistość zupełnie się tym nie przejmować.

Długo mi się to udawało - nie przejmować się bezuczuciowym, względem mnie, ojcem.

Jeszcze łatwiej było, gdy Peny dostała się do szkoły z internatem i musiała wyjechać. Ojciec wziął wtedy kilka dodatkowych zleceń, a matka oddała się swojej pasji, jaką od zawsze było tworzenie wytwornych bukietów z kwiatów.

- Ach, pamiętasz ten las? - zapytał, gdy mijaliśmy las, który jak dla mnie, zupełnie nie odróżniał się od innych przydrożnych lasów.

Posłałam mu zmęczone spojrzenie. Szukałam we wspomnieniach, czegoś związanego z jakimkolwiek lasem, jednak wszystkie moje poszukiwania zdały się na marne.

- Oświeć mnie - burknęłam pod nosem, opierając głowę o chłodną szybę.

- To las, w którym spędziliśmy piękny weekend, gdy miałaś pięć lat. Babcia zajęła się Peny byśmy mogli pospędzać czas wyłącznie w trójkę - dodał z uśmiechem.

Zmarszczyłam brwi usiłując odnaleźć w pamięci choć jeden przebłysk z rzekomego weekendu.

- Naprawdę? - zdziwiłam się.

- Oczywiście! Blueberry, ta gra w podchody i piknik ze wspaniałym plackiem cytrynowym twojej mamy - zachwycał się ojciec, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć, że kiedykolwiek cokolwiek takiego miało miejsce w moim życiu.

Oblała mnie chłodna fala żalu. Nic nie pamiętałam. Choć może. Jedno wspólne wspomnienie z ojcem. Trzymał mnie na barana i biegł przez las, powtarzając do mnie nie zapamiętane przeze mnie słowa. Śmiałam się, trzymając się jego brązowych włosów. On także się cieszył. Uśmiechnęłam się choć w moich oczach pojawiły się drobne łzy. Odwróciłam głowę, by ojciec ich nie zauważył. To prawdopodobnie nasze jedyne i największe wspólne wspomnienie.

BlueberryWhere stories live. Discover now