Dr A. Gordon

44 11 0
                                    

Znów leżałam na łóżku w głuchej ciszy, wpatrując się w sufit.
Słyszałam jak nagły deszcz uderza za oknem o zewnętrzny, metalowy parapet.

Usłyszałam pukanie do drzwi. Odczekałam chwilę, udając, że nie słyszę. W duszy liczyłam, że ten kto śmiał przeszkodzić mojej ciszy, zaraz sobie pójdzie.
Pukanie się powtórzyło.

Westchnęłam zrezygnowana i ociężale podniosłam się z łóżka, kierując się w stronę drzwi. Uchyliłam je lekko. Przede mną znów stała Peny. Wyglądała na nieco skruszoną i zmartwioną.

- Co się stało? - spytałam, stukając paznokciami w drzwi ze zniecierpliwieniem.

- Chciałam porozmawiać - szepnęła, chowając ręce za plecami.

Ponownie westchnęłam i przewróciłam oczami. Otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając siostrę do środka. Peny usiadła na moim łóżku, bawiąc się palcami.

- To, o co chodzi? - zapytałam, sięgając z szafki nocnej szklankę wody i upijając płytki łyk.

- Wszyscy się o Ciebie martwią. Słyszałam rozmowę rodziców. Podobno dziś popołudniu masz wizytę u lekarza. Za nim coś powiesz... Jeżeli uważasz, że jesteś zdrowa, to spokojnie idź na te badania, żeby udowodnić im, że masz rację - powiedziała Peny, spoglądając na mnie.

- Naprawdę nic mi nie jest! - zawołałam.

- Blue, proszę Cię!  - jęknęła Peny błagalnym tonem.

- Dobrze - mruknęłam zrezygnowana.

Nie miałam siły sprzeczać się na ten temat już z nikim więcej. Postanowiłam udowodnić im, że mam rację i to oni się mylą. 

Widziałam ukryty uśmiech na twarzy Peny, który po chwili odwzajemniłam niepewnie. Do mojej sypialni wszedł ojciec. Spojrzał to na mnie, to na siostrę. Znów odchrząknął.

- Penelope - zwrócił się do dziewczyny  - matka musi porozmawiać z Blueberry.

Brunetka kiwnęła głową i opuściła mój pokój. Mijając w przejściu matkę. Drzwi zostały cicho zamknięte, a rodzicielka spojrzała na mnie ze współczuciem.

- Córeczko - zwróciła się do mnie, podchodząc co raz bliżej.

Odsunęłam się do tyłu, w odruchowym geście obrony.

- Mamo, nie chcę się kłócić - powiedziałam, wbijając w nią przekonujące, a jednocześnie przestraszone spojrzenie.

- Ależ kochanie...

- Mamo, posłuchaj - przerwałam jej - była u mnie Peny. Uznałam, że dla świętego spokoju, pójdę do lekarza, choć i tak uważam, że jestem zdrowa - powiedziałam spokojnie.

Widziałam jaki szczery uśmiech pojawia się na twarzy mamy. Pierwszy raz, w głębi duszy, cieszyłam się, że podeszła do mnie i czule mnie objęła.

- Wizyta umówiona jest na siedemnastą - zaśmiała się życzliwie, co odwzajemniłam.

Po tym jak mama wyszła z mojej sypialni zostałam w niej zupełnie sama. Do obiadu, ani w czasie jego trwania nikt nie zajmował się tematem mojej rzekomej choroby i nadchodzącej wizyty.

Około godziny przed wizytą cała rodzina zaczęła szykować się do wyjścia. Dojechanie do przychodni zajęło nam nie całe trzydzieści minut, które spędziliśmy w milczeniu . Zajęliśmy miejsce w poczekalni oczekując, aż pielęgniarka wyjdzie z jednego z gabinetów wywołując moje nazwisko. Nastało to punktualnie o godzinie siedemnastej.

Wstałam z miejsca, a za mną matka. Zatrzymała ojca i Peny ręką, tłumacząc, że najlepiej będzie, gdy to tylko ona wejdzie tam ze mną.

W drzwiach, na których widniała tabliczka z nazwiskiem lekarza, minęłam młodą, blondwłosą pielęgniarkę. Uśmiechnęła się do mnie pogodnie - nie odwzajemniłam jej entuzjazmu.
Nie musiałam tu być.

BlueberryWhere stories live. Discover now