#23 "Poświęcenie"

29 1 0
                                    



Siedział na moim brzuchu i zaciskał ręce na moim gardle. Chciał mnie zabić, choć jednocześnie cały się trząsł. Mercury patrzył prosto w moje oczy z tym swoim fałszywym uśmieszkiem. Chciałem z nim walczyć, lecz zbyt szybko traciłem siły. Obraz przed oczami zaczął się zamazywać. Jedynym, co jeszcze widziałem, były te szalone, pełne nienawiści oczy.

- Te werte polo, ya? (Jeszcze żyjesz, prawda?) – nagle przemówił. Jego głos był pełen arogancji i gniewu. – Edd te e ti sarton oplo, kerte me hogo twilo gi sante. Mi sarton jununo e laweto si polid. Se ne ro atfobe. Se eston hemebio me. Yt gulifo serefo dome miedasi ere filemo sysini timi du Ti sote demo. Vi yt cemmed ewini fe mi ratune dopomus ne tryno i rewi ksisi dokate. (Gdy zginiesz ty i twój ojciec, wreszcie będę mógł rządzić w spokoju. Mój ojciec się mylił i zostawił was przy życiu. Nie jesteście niegroźni. Ciągle mi przeszkadzacie. Wystarczyło przeciąć jedynie kilka kabli, żeby pozbyć się większości rodziny, lecz jeden z książąt się uchował. A to wszystko dlatego, że mój głupi kuzyn nie poleciał z tym skretyniałym królem.) – bełkot obalonego monarchy nie miał dla mnie większego sensu. – Huti tyk ro Sowinta, defe me fileto are. Me czino finio te sarton du terets gado me fe ore ne refio ce. Vi renit se Raze... Me kleio rewii eskui. Ti on cion finio gulid Tris. Yt fiono are tulid Desaraze! Zono... ( Najpierw problemem była Sowinta, więc się jej pozbyłem. Chciałem zabić wtedy twojego ojca, ale ktoś powiedział mi, że nam nie zagraża. A teraz was dwóch... Naprawię te błędy. Raz na zawsze wykończę dynastię Trisów. Nadeszła era rodu Desaraze! Giń...)

Nie zdążył dokończyć zdania, a przed moimi oczami zaistniała jedynie ciemność. Nie mogłem oddychać, myślałem, że to już mój koniec. Wtedy zamiast chłodnego oddechu śmierci poczułem piekielne gorąco. Na całe szczęście po kilku chwilach ono zniknęło wraz z ciężarem z mojego ciała. Znów ujrzałem światło, lecz nie na długo. Później straciłem przytomność.

Gdy ponownie się ocknąłem ujrzałem przed sobą przyjazną twarz, turkusowe oczy oraz burzę blond włosów. Nie wiele myśląc i ciesząc się z ratunku wymamrotałem z uśmiechem na twarzy:

- Cześć mamo...

- Rey... tak się cieszę. – W jej oczach było widać szczęście. – Nic ci nie jest.

Chwilę po wypowiedzeniu tych słów upadła twarzą na ziemię. Wtedy ja oprzytomniałem. „Skąd ona się tam wzięła, przecież to dla niej za wysokie przyciąganie? Co się stało z Mercurym? Czy Igor słyszał, ze nazwałem ją mamą? Co z Igorem?!" – w mojej głowie tłoczyły się pytania. Nim jednak uzyskałem odpowiedzi, zjawiła się tricońska jednostka medyczna i zabrała wszystkich ze statku. Czułem się nienajgorzej, wiec udało mi się przekonać lekarzy, bym mógł towarzyszyć mojej matce w drodze o szpitala.

- Co tam się stało? – Kontynuowałem naszą rozmowę w drodze.

- Doczołgałam się to tego brutala, który cię dusił i wstrzyknęłam mu sporą dawkę środków nasennych – wyjaśniała beztrosko. – Najpierw jeszcze próbowałam zatamować krwotok u Igora.

- Ale dlaczego w ogóle wyszłaś z siłowni? Przecież wiedziałaś, że to nie są warunki odpowiednie dla twojego ciała.

- Dla ochrony moich dzieci, jestem gotowa do wszelkich poświęceń – mówiła bardzo poważnie. – Każda porządna matka postąpiłaby tak samo na moim miejscu.

- Zapamiętam to sobie. – Uśmiechnąłem się nie wiedząc jak powinienem zareagować.

Z hangaru do szpitala nie było więcej niż pięć minut drogi. Tam porządnie się wszystkimi zajęli. Każda z sal ma tam taki sam system jaki zastosowano w siłowni Arki. Poprosiłem więc lekarzy, by ustawili ziemskie warunki dla mojej rodziny. Mamie to wystarczyło. Dużo gorzej było jednak z Igorem. Stracił naprawdę dużo krwii, potrzebna była transfuzja. Problem był taki, że chłopak miał grupę krwi 0Rh-. Pomimo tego, że posiadanie 0 jest bardzo rzadkie, Triconi mieli tylko krew Rh+. Nie było ani kropli potrzebnej krwi. Wtedy mnie olśniło. Skoro jesteśmy bliźniakami, moja krew powinna być odpowiednia. Czym prędzej zgłosiłem się, żeby oddać tyle ile mogłem. Początkowo lekarze mieli opory, ponieważ i bez tego byłem wycieńczony. Wytłumaczyłem im dosadnie, że to jedyna szansa oraz, że jestem gotowy poświęcić własne zdrowie, żeby go uratować.

Po wszystkim czułem się tak słabo, że dali mi cały worek cukierków i położyli na łóżku obok Igora. Mama cały czas z niepokojem patrzyła na nas obu. Godzinami coś szeptała. Mieliśmy nadzieję, że niebawem się obudzi.

Po kilku godzinach. W czasie, gdy leżał i spał, nagle przekręcił się na bok. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Mama i ja szybko stanęliśmy zaniepokojeni po obu stronach łóżka. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. W naszych głowach kłębiły się tysiące czarnych myśli. Wtedy ujrzałem coś niesamowitego. Wyrastał mu prawdziwy tricoński ogon! My, Triconi rodzimy się bez ogonów. Wyrastają one nam zazwyczaj w pierwszych godzinach życia. Czasem dzieje się jednak tak, że nie chce wyrosnąć. W takich przypadkach pobudza się ten proces podając odpowiedzialne za to hormony. Takowe na pewno znajdowały się w mojej krwii.

- Teraz musicie z tatą powiedzieć mu prawdę – zwróciłem się do matki. – W innym wypadku on mnie zabije!

Star HaresOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz