Rozdział 4 Część 1

4 2 0
                                    

Wylądowaliśmy na tej samej plaży, z której odleciałem z Andrew. Maggie została tam z odrzutowcem (I pilotem), a ja, Trav, Kevin i Jonas, z czego ten ostatni po wylewnym pożegnaniu się z Maggie i oczywiście całusem na dowidzenia ruszyliśmy przez klify do pensjonatu, w którym mieszkałem. Na miejscu okazało się, że trwa jakaś większa impreza, bo wszędzie roiło się od ludzi wszelkich narodowości i grała głośna muzyka.

-Rozdzielamy się! - zarządziłem, przekrzykując zgiełk. -Pytajcie o Andrew Greena, ale bądźcie ostrożni!

Kiwnęli głowami i każdy poszedł w swoją stronę. Jonas do stolików, Kevin na plażę, Travis do basenu. Ja za cel obrałem sobie bar. Konkretniej barmana, bo z reguły ma kontakt z największą ilością ludzi.

Po drodze zagadała do mnie ubrana zaledwie z bikini, wyglądające bardziej jak kilka sznureczków. Miała mocny makijaż, jasnoróżowe soczewki i dwa turkusowe kucyki.

-Jak leci? - spytała, pozując przy okazji zalotnie.

-Czy my się znamy?

-Nie? Masz z tym jakiś problem? Bo ja nie. - jej uśmiech był przerażający. Mówię wam. Zaczęła do mnie podchodzić. Ja zacząłem panikować. Na szczęście z pomocą przyszedł mi sam barman.

-Muszę panią przeprosić, ale on jest już zajęty na dzisiejszy wieczór. - wziął mnie pod ramię i przyciągnął do siebie. Od razu uderzył mnie zapach jego wody kolońskiej. Muszę też przyznać, że podobał mi się bardziej, niż dziewczyna, obecnie wytrzeszczająca na nas gały. Miał krótkie, czarne włosy, delikatny zarost i soczyście zielone oczy z psotnymi iskierkami. Ciałko też niczego sobie. Zwłaszcza w tym eleganckim wdzianku...

Kiedy dziewczyna tak przed nami stała i nie wiedziała co powiedzieć, odprowadził mnie kawałek na bok.

-Chyba jest bezpiecznie. - w tym momencie zdał sobie sprawę, że dalej trzymamy się pod ramię i się lekko zmieszał. -Przepraszam za tę poufałość... - zaczął odsuwając się na krok ode mnie.

-Wcale mi nie przeszkadzała. - mruknąłem i jeszcze raz uważnie mu się przyjrzałem. 

-W takim razie się cieszę. - mrugnął do mnie -Wiem po co przyszedłeś. - chciałem zapytać skąd, ale mi na to nie pozwolił. -Andrew dokładnie mi cię opisał... Chodź. Dam ci mapę ze wskazówkami gdzie go szukać.

Wróciliśmy do baru, ponownie pod rękę, ale tym razem z wyboru. Uśmiechnął się do mnie czarująco i stanął za ladą.

-Chcesz się czegoś napić?

-Byle bez alkoholu. Muszę mieć trzeźwy umysł... Ale zamiast procentów mógłbyś mi podać swoje imię. - Nalał mi świeżego soku z pomarańczy i razem ze szklanką podał mi zwitek papieru, wyjęty spod lady. Pochylił się w moją stronę, tak że czułem jego oddech.

-Mam na imię David. - szepnął mi na ucho, po czym przygryzł delikatnie jego płatek -Powodzenia. - dodał.

***

Kevina znalazłem na leżaku z płomiennie rudą panienką. Popijali drinka z jednego kieliszka i rzucali sobie sugestywne spojrzenia.

-Dosyć tego dobrego kochasiu. My tu mamy zadanie do wykonania a ty się ślinisz do pierwszej lepszej...

-Jak śmiesz!? Jestem Sheila Findabaul, a nie pierwsza lepsza! - zdzieliła mnie z liścia i poszła, zamiatając powietrze swoim kuperkiem. Kevin spojrzał na mnie z irytacją.

-Coś mi się zdaje, że ty wcale nie postępujesz inaczej, co Cart? - spytał Travis, który właśnie do nas podszedł. -Widziałem cię z tym barmanem. Urocze, nie powiem. - poczułem, że się rumienię.

-Czyli my dwaj bawimy się we flirty, ty wpatrujesz się w Cartera, jakbyś miał na niego chrapkę... Świetnie się dobraliśmy. - skomentował Kev -Miejmy nadzieję, że chociaż Jonas się czegoś dowiedział.

-Masz na myśli tego Jonasa tam? - Trav wskazał na parkiet, po którym nasz przyjaciel wyginał śmiało ciało. W dodatku nie szło mu za dobrze.

-Ech... przynajmniej mój barman miał dla nas informacje gdzie dalej iść. - mruknąłem.

***

Według mapy, którą dał mi David musieliśmy udać się główną drogą aż do skrzyżowania (czyli daleko), a tam skręcić w dróżkę w góry i dojść nią aż do tutejszych wodospadów. Pierwszy odcinek tej trasy przebiegł bez problemowo. Kiedy mieliśmy zejść w boczną dróżkę drogę zagrodziła nam niejaka Sheila Findabaul. Chyba była pijana.

-Ty! Zap-hep-łacisz, mji za tamto, hep! - wyczkała, wskazując mnie palcem i zataczając się z lewej na prawo, a z prawej na lewo.

Z nieba sfrunął gryf i porwał ją w szpony z dzikim rykiem.

-Co to było? - spytał Jonas.

-Chodzi ci o gryfa, czy Sheilę Findabaul? - chciałem się upewnić.

-Że kogo?

-To długa historia. - odpowiedział za mnie Kevin. -Dobra, biegnę za nimi. - dodał po chwili.

-Oszalałeś?! - krzyknąłem za nim. Nie odpowiedział. -No to świetnie. Już się rozdzieliliśmy...

-Może nie musimy... - mruknął Travis -Gryf odleciał w góry. Pewnie ma tam leże. Na razie mamy po drodze, więc pobiegnijmy za tym idiotą Kevinem, zanim zrobi sobie krzywdę.

Przebiegliśmy przez las i ruszyliśmy w górę po stromym zboczu. Kamienie sypały nam się spod nóg, a kolczaste jeżyny wczepiały w ubrania, przez co ciężko było nam utrzymać równowagę. Parę razy omal się nie wywaliliśmy, ale łapaliśmy się nawzajem.

W końcu dotarliśmy do gruntowej drogi, biegnącej przez środek gór. Według mapy powinniśmy iść w lewo. Ryk gryfa dobiegł z prawej. Kev bez zastanowienia pobiegł w tamtą stronę, a my siłą rzeczy za nim.

Zatrzymaliśmy się gdy ryk rozległ się ponownie, tym razem kawałek w górę zbocza od nas.

Musieliśmy używać do wspinaczki wszystkich czterech kończyn, przez co byliśmy odsłonięci na atak. Na szczęście monstrum było zbyt zajęte.

Już miałem powiedzieć Kevinowi, że jego ślicznotka nie żyje, kiedy wdrapaliśmy się na szczyt i zza powykrzywianych krzaczorów dostrzegliśmy ją. Siedziała rozkraczona po środku gniazda i wygrażała pięścią okrążającej ją bestii, wykrzykując przy tym najróżniejsze bluzgi. Gryf co jakiś czas pociągał nosem, a raczej dziobem i parskał.

-Chyba nie lubi alkoholu. - wyszeptał spostrzegawczy jak zawsze Jonas. Przewróciłem oczami.

-Głupi potwór. - uznałem.

Pierwszy do ataku ruszył oczywiście nasz rozochocony na rudowłosą damę w opałach blondasek. Potem Jon. Na końcu Travis i ja z westchnięciem dezaprobaty.

We czterech zaatakowaliśmy gryfa. Trav schował się za jakimś głazem i przestrzelił mu z kuszy oba skrzydła, by nie mógł nam uciec. Ja, z pozostałymy dwoma chłopakami skakałem wokół niego i ciąłem po bokach.

Potwór spróbował poderwać się do lotu. Uniknęliśmy machnięcia skrzydeł, którego impet i tak prawie zwalił nas z nóg. Nie udało mu się odlecieć i zarył w ziemię. Dziobem zamierzył się na Jonasa, ale ten zręcznie zawirował i nie dość, że uniknął ciosu, to jeszcze wydłubał mu sztyletem oko. Mi tak dobrze nie poszło i pazur gryfa rozorał mi bok. Kevin za to został głęboko raniony w nogę. Jon wskoczył bestii na grzbiet i wbił jej oba swoje noże w kark, a na dokładkę w rozwarty pysk wleciał bełt, wystrzelony, przez Travisa.

Monstrum było martwe, ale my mieliśmy dwóch rannych i pijaną dziewczynę do niańczenia. Kev jakoś wstał i podparł się o truchło gryfa. Ja trzymałem się za żebra, na szczęście niewystające i syczałem z bólu.

-Maggie, mamy problem... - powiedział do telefonu Jon.

Projekt Yggdrasil Where stories live. Discover now