Rozdział 3 Część 1

5 3 1
                                    

Od naszej pierwszej bitwy minął tydzień. Zaledwie siedem dni, a już potrafiliśmy nieźle przygrzmocić potworom.

Stałem po środku grupy ghuli z mieczem w dłoni. Wiatr szeleścił liśćmi drzew wokół nas. Skąd się tam wziąłem? Chciałem tylko trochę pozwiedzać, a spotkałem małą elfkę otoczoną przez trupojady.

Pierwszy z nich zacharczał głośniej I podbiegł w moją stronę, pomagając sobie w utrzymaniu równowagi rękami.

Od razu mu je uciąłem. Zarył twarzą w mech. Wtedy przeciąłem mu kark i od razu zawirowałem, żeby następnemu stworowi przebić pierś, gdy na mnie skoczył. W dwóch skokach znalazłem się przy kolejnym i rąbnąłem go przez czoło w dół, aż do mostka. Zostały już tylko dwa.

Zaatakowały jednocześnie, więc musiałem odskoczyć na bok. Ten o odrobinę ciemniejszej skórze drasnął mnie pazurem w lewy bark. Ja odwdzięczyłem mu się mocnym kopniakiem, a potem przebitym bokiem. Ostatniemu wbiłem ostrze w gardło, kiedy chciał mnie ugryźć.

Otarłem krasnoludzką klingę z posoki i schowałem miecz. Odwróciłem się, żeby poszukać wzrokiem dziewczynki, ale zdążyła gdzieś zniknąć.

-No tak... Nie ma to jak elfia wdzięczność. - mruknąłem do siebie i wróciłem zdenerwowany do Midgardu.

***

Kiedy otworzyłem oczy usłyszałem z kuchni brzęk naczyń i szum wody. Ktoś zmywał. Podniosłem z biurka sztylet, w przeciwieństwie do miecza, z którym biegałem po innych światach wykonany ze zwykłej stali. Najciszej jak potrafiłem wyszedłem że swojego pokoju i zszedłem do kuchni.

Zobaczyłem tam Jonasa. On też mnie zobaczył.

-Boże! Cart, nie strasz mnie tak!

-Co ty tu robisz? - spytałem, chowając sztylet za pasek.

-Przyszedłem, żeby prosić cię o pomoc, a jako, że tak trochę odpłynąłeś to usmażyłem naleśniki... Nie masz mi tego za złe, prawda?

-Nie, o ile mi trochę zostawiłeś.

-Są w lodówce.

-W porządku. W czym mam ci pomóc?

-Chodzi o Jayjay'a. Napisał do mnie, że ma problem. Normalnie poszedłbym z Maggie, ale...

-Ale sprawdza dla mnie masę firm na raz. W związku z tym przyszedłeś do mnie... W porządku. Gdzie znajdziemy Jayjay'a?

-W Niflheimie. Przy Szafirowym Oku.

-A co on do cholery tam robi?!

-Nie mam zielonego pojęcia.

Usiedliśmy na wprost siebie przy stole i przenieśliśmy się nad głęboki, idealnie okrągły staw w odcieniu ciemnego granatu. Otoczony był wąskim kawałkiem lądu, a dookoła niego stały wysokie na kilkanaście metrów lodowe kolce.

-Brrr, ale zimno. - skomentował okularnik.

-Było się nauczyć paru magicznych sztuczek. - powiedziałem, wykonując w powietrzu niezbyt skomplikowany gest i uwalniając odrobinę mocy. Po moim ciele momentalnie rozeszło się przyjemne ciepło.

-Niby skąd?!

-Od Alice. Widzisz gdzieś naszego koleżkę? - obydwaj rozejrzeliśmy się wokół i na przeciwnym brzegu Oka dostrzegliśmy ognisko. Dotarcie tam chwilę nam zajęło, ale od razu powitał nas chudy rudzielec o dziewczęcej urodzie i zielonkawym spojrzeniu, z łukiem przerzuconym przez ramię. Stary znajomy Jonasa.

-Jon! Carter! Tak się cieszę, że jesteście!

-Ciebie też dobrze widzieć. - odpowiedział Jon. Ja również skinąłem głową, a potem przeszedłem do konkretów.

-Po co nas wezwałeś?

-Wiecie, że tam na dole są ruiny pełne topielców, śnieżnych trolli i innych poczwar, prawda?

-Kontynuuj.

-Podobno jest tam też pewien topór. Bardzo potężny, zresztą.

-Chcesz po niego pójść? - spytał mój towarzysz.

-Nie. Chcę zejść po Wandę. Próbowałem jej to odradzić, ale tam zeszła. Sama.

***

Zejście do ruin nie było łatwe, gdyż musieliśmy na wstrzymanym oddechu przepłynąć dziesięć metrów w dół i jeszcze kilka w bok, do jaskini. Po wynurzeniu się musieliśmy na chwilę przystanąć, żeby odpocząć. Miałem też czas popodziwiać świecące kryształy lodu zamknięte w ściany groty i rzeźbione wrota do właściwej części ruin.

Kiedy przez nie przeszliśmy nie było już pojedynczych sopli. Wszystko było wykonane w całości z lodu. Poza leżącymi wszędzie wokół martwymi topielcami o niebieskiej skórze, spod której miejscami wystawały kości i czerwonymi pazurami.

-Jesteś pewien, że weszła sama? - spytałem, bo jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby Wanda umiała walczyć.

-Tak. - potwierdził Jayjay.

Po pewnym czasie marszu przez śliskie i wręcz nudne korytarze natknęliśmy się na większą salę. Wszędzie było pełno ogromnych, lepkich pajęczyn, a po środku, na nici zwisającej aż z sufitu bujał się kokon wielkości człowieka. Z kątów pomieszczenia zaczęły wypełzać lodowe pająki. Całe białe, z błekitnymi oczami i ostrzami na końcach każdej kończyny. Dzięki nim mogły poruszać się po lodzie jak na łyżwach.

-Chyba tutaj przestała sobie radzić. - skomentował Jon i wyciągnął z cholew butów dwa zakrzywione noże, pokryte runami. -Pora żebyśmy my się zabawili. - Odbił się lewą nogą od podłoża i ślizgiem wpadł na jednego z pająków.

-Będę was osłaniał. Ty zdejmij Wandę. - zaproponował Jayjay, napinając cięciwę. Kiwnąłem głową na zgodę i bokiem komnaty pobiegłem za walczących. Drogę przez pajęczyny musiałem torować sobie mieczem, ale jakoś dałem radę i odbiłem w prawo, do środka, tam gdzie wisiał kokon.

Kiedy byłem już przy nim z sufitu zeskoczyło na mnie coś dużego. Królowa tutejszego gniazda chyba chciała bronić swojego obiadu.

Przetoczyłem się, żeby uniknąć ostrzy, ale po wykonaniu tego manewru wylądowałem na lewej ręce i przez ranę zadaną przez ghule upadłem. Pajęcza królowa ponownie się na mnie zamachnęła. Nie trafiła. Za to ją w jedno z oczu trafiła podpalająca strzała. Podniosłem się szybko i póki była nade mną dźgnąłem ją w miejsce pomiędzy głową a odwłokiem. Zaryczała przeraźliwie i zatoczyła się do tyłu. Nadal jednak żyła i plunęła we mnie pajęczyną. Byłem unieruchomiony. Podeszła do mnie i kłapnęła szczypcami wystającymi z otworu gębowego. 'Ale jedzie jej z paszczy' pomyślałem i powtórzyłem zaklęcie rozgrzewające, którego użyłem na powierzchni. Z tą tylko różnicą, że nieco mocniej. Z mojej dłoni buchnął płomień, zwęglając jej głowę. Teraz już była martwa.

Podbiegłem do kokonu i jednym szybkim machnięciem miecza odciąłem go. Upadł na lód z cichym jęknięciem, a ja od razu zabrałem się do ostrożnego odwijania lepkich nici.

Kiedy moi dwaj kompani skończyli się bić siedziała przed nami nieco pokrwawiona i poobijana Wanda. Poznałem ją po kręconych brązowych włosach, bo poza tym niezwykle się zmieniła od naszego ostatniego spotkania.

-Dawno cię nie widziałam, Carter.

-Co ci przyszło do głowy, żeby tu samej schodzić? - spytałem, kompletnie ignorując poprzednie stwierdzenie.

-Przyszłam po topór. Zobacz, tam leży. - wskazała głową na ścianę za sobą. Rzeczywiście. Stał tam niewielki postument z wbitym dwustronnym, prawie przeźroczystym toporem.

Dziewczyna wstała nie czekając aż Jonas i Jayjay się z nią przywitają i podniosła broń.

-Niezłe cacuszko, co nie chłopcy?

~*~*~*

Powiem tylko jedno. Moja autokorekta jest cudowna. Zmienia imiona bohaterów w jedzenie, nadaje mieczom dość nietypowe ksywki, sceny walki zmienia w sceny miłości...

A teraz prawie opublikowałem rozdział kończący się słowami ,,Niezłe cycuszki, co nie chłopcy?" 

Staram się takie rzeczy wyłapywać, ale nie zawsze mi wychodzi, więc jak coś to proszę mnie informować 😂

Projekt Yggdrasil Where stories live. Discover now