Od naszej pierwszej bitwy minął tydzień. Zaledwie siedem dni, a już potrafiliśmy nieźle przygrzmocić potworom.
Stałem po środku grupy ghuli z mieczem w dłoni. Wiatr szeleścił liśćmi drzew wokół nas. Skąd się tam wziąłem? Chciałem tylko trochę pozwiedzać, a spotkałem małą elfkę otoczoną przez trupojady.
Pierwszy z nich zacharczał głośniej I podbiegł w moją stronę, pomagając sobie w utrzymaniu równowagi rękami.
Od razu mu je uciąłem. Zarył twarzą w mech. Wtedy przeciąłem mu kark i od razu zawirowałem, żeby następnemu stworowi przebić pierś, gdy na mnie skoczył. W dwóch skokach znalazłem się przy kolejnym i rąbnąłem go przez czoło w dół, aż do mostka. Zostały już tylko dwa.
Zaatakowały jednocześnie, więc musiałem odskoczyć na bok. Ten o odrobinę ciemniejszej skórze drasnął mnie pazurem w lewy bark. Ja odwdzięczyłem mu się mocnym kopniakiem, a potem przebitym bokiem. Ostatniemu wbiłem ostrze w gardło, kiedy chciał mnie ugryźć.
Otarłem krasnoludzką klingę z posoki i schowałem miecz. Odwróciłem się, żeby poszukać wzrokiem dziewczynki, ale zdążyła gdzieś zniknąć.
-No tak... Nie ma to jak elfia wdzięczność. - mruknąłem do siebie i wróciłem zdenerwowany do Midgardu.
***
Kiedy otworzyłem oczy usłyszałem z kuchni brzęk naczyń i szum wody. Ktoś zmywał. Podniosłem z biurka sztylet, w przeciwieństwie do miecza, z którym biegałem po innych światach wykonany ze zwykłej stali. Najciszej jak potrafiłem wyszedłem że swojego pokoju i zszedłem do kuchni.
Zobaczyłem tam Jonasa. On też mnie zobaczył.
-Boże! Cart, nie strasz mnie tak!
-Co ty tu robisz? - spytałem, chowając sztylet za pasek.
-Przyszedłem, żeby prosić cię o pomoc, a jako, że tak trochę odpłynąłeś to usmażyłem naleśniki... Nie masz mi tego za złe, prawda?
-Nie, o ile mi trochę zostawiłeś.
-Są w lodówce.
-W porządku. W czym mam ci pomóc?
-Chodzi o Jayjay'a. Napisał do mnie, że ma problem. Normalnie poszedłbym z Maggie, ale...
-Ale sprawdza dla mnie masę firm na raz. W związku z tym przyszedłeś do mnie... W porządku. Gdzie znajdziemy Jayjay'a?
-W Niflheimie. Przy Szafirowym Oku.
-A co on do cholery tam robi?!
-Nie mam zielonego pojęcia.
Usiedliśmy na wprost siebie przy stole i przenieśliśmy się nad głęboki, idealnie okrągły staw w odcieniu ciemnego granatu. Otoczony był wąskim kawałkiem lądu, a dookoła niego stały wysokie na kilkanaście metrów lodowe kolce.
-Brrr, ale zimno. - skomentował okularnik.
-Było się nauczyć paru magicznych sztuczek. - powiedziałem, wykonując w powietrzu niezbyt skomplikowany gest i uwalniając odrobinę mocy. Po moim ciele momentalnie rozeszło się przyjemne ciepło.
-Niby skąd?!
-Od Alice. Widzisz gdzieś naszego koleżkę? - obydwaj rozejrzeliśmy się wokół i na przeciwnym brzegu Oka dostrzegliśmy ognisko. Dotarcie tam chwilę nam zajęło, ale od razu powitał nas chudy rudzielec o dziewczęcej urodzie i zielonkawym spojrzeniu, z łukiem przerzuconym przez ramię. Stary znajomy Jonasa.
-Jon! Carter! Tak się cieszę, że jesteście!
-Ciebie też dobrze widzieć. - odpowiedział Jon. Ja również skinąłem głową, a potem przeszedłem do konkretów.
-Po co nas wezwałeś?
-Wiecie, że tam na dole są ruiny pełne topielców, śnieżnych trolli i innych poczwar, prawda?
-Kontynuuj.
-Podobno jest tam też pewien topór. Bardzo potężny, zresztą.
-Chcesz po niego pójść? - spytał mój towarzysz.
-Nie. Chcę zejść po Wandę. Próbowałem jej to odradzić, ale tam zeszła. Sama.
***
Zejście do ruin nie było łatwe, gdyż musieliśmy na wstrzymanym oddechu przepłynąć dziesięć metrów w dół i jeszcze kilka w bok, do jaskini. Po wynurzeniu się musieliśmy na chwilę przystanąć, żeby odpocząć. Miałem też czas popodziwiać świecące kryształy lodu zamknięte w ściany groty i rzeźbione wrota do właściwej części ruin.
Kiedy przez nie przeszliśmy nie było już pojedynczych sopli. Wszystko było wykonane w całości z lodu. Poza leżącymi wszędzie wokół martwymi topielcami o niebieskiej skórze, spod której miejscami wystawały kości i czerwonymi pazurami.
-Jesteś pewien, że weszła sama? - spytałem, bo jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby Wanda umiała walczyć.
-Tak. - potwierdził Jayjay.
Po pewnym czasie marszu przez śliskie i wręcz nudne korytarze natknęliśmy się na większą salę. Wszędzie było pełno ogromnych, lepkich pajęczyn, a po środku, na nici zwisającej aż z sufitu bujał się kokon wielkości człowieka. Z kątów pomieszczenia zaczęły wypełzać lodowe pająki. Całe białe, z błekitnymi oczami i ostrzami na końcach każdej kończyny. Dzięki nim mogły poruszać się po lodzie jak na łyżwach.
-Chyba tutaj przestała sobie radzić. - skomentował Jon i wyciągnął z cholew butów dwa zakrzywione noże, pokryte runami. -Pora żebyśmy my się zabawili. - Odbił się lewą nogą od podłoża i ślizgiem wpadł na jednego z pająków.
-Będę was osłaniał. Ty zdejmij Wandę. - zaproponował Jayjay, napinając cięciwę. Kiwnąłem głową na zgodę i bokiem komnaty pobiegłem za walczących. Drogę przez pajęczyny musiałem torować sobie mieczem, ale jakoś dałem radę i odbiłem w prawo, do środka, tam gdzie wisiał kokon.
Kiedy byłem już przy nim z sufitu zeskoczyło na mnie coś dużego. Królowa tutejszego gniazda chyba chciała bronić swojego obiadu.
Przetoczyłem się, żeby uniknąć ostrzy, ale po wykonaniu tego manewru wylądowałem na lewej ręce i przez ranę zadaną przez ghule upadłem. Pajęcza królowa ponownie się na mnie zamachnęła. Nie trafiła. Za to ją w jedno z oczu trafiła podpalająca strzała. Podniosłem się szybko i póki była nade mną dźgnąłem ją w miejsce pomiędzy głową a odwłokiem. Zaryczała przeraźliwie i zatoczyła się do tyłu. Nadal jednak żyła i plunęła we mnie pajęczyną. Byłem unieruchomiony. Podeszła do mnie i kłapnęła szczypcami wystającymi z otworu gębowego. 'Ale jedzie jej z paszczy' pomyślałem i powtórzyłem zaklęcie rozgrzewające, którego użyłem na powierzchni. Z tą tylko różnicą, że nieco mocniej. Z mojej dłoni buchnął płomień, zwęglając jej głowę. Teraz już była martwa.
Podbiegłem do kokonu i jednym szybkim machnięciem miecza odciąłem go. Upadł na lód z cichym jęknięciem, a ja od razu zabrałem się do ostrożnego odwijania lepkich nici.
Kiedy moi dwaj kompani skończyli się bić siedziała przed nami nieco pokrwawiona i poobijana Wanda. Poznałem ją po kręconych brązowych włosach, bo poza tym niezwykle się zmieniła od naszego ostatniego spotkania.
-Dawno cię nie widziałam, Carter.
-Co ci przyszło do głowy, żeby tu samej schodzić? - spytałem, kompletnie ignorując poprzednie stwierdzenie.
-Przyszłam po topór. Zobacz, tam leży. - wskazała głową na ścianę za sobą. Rzeczywiście. Stał tam niewielki postument z wbitym dwustronnym, prawie przeźroczystym toporem.
Dziewczyna wstała nie czekając aż Jonas i Jayjay się z nią przywitają i podniosła broń.
-Niezłe cacuszko, co nie chłopcy?
~*~*~*
Powiem tylko jedno. Moja autokorekta jest cudowna. Zmienia imiona bohaterów w jedzenie, nadaje mieczom dość nietypowe ksywki, sceny walki zmienia w sceny miłości...
A teraz prawie opublikowałem rozdział kończący się słowami ,,Niezłe cycuszki, co nie chłopcy?"
Staram się takie rzeczy wyłapywać, ale nie zawsze mi wychodzi, więc jak coś to proszę mnie informować 😂
ВИ ЧИТАЄТЕ
Projekt Yggdrasil
Наукова фантастикаPrzez ludzką głupotę świat znalazł się na krawędzi zagłady. Gniazdo (tajna organizacja międzynarodowa) znajduje jednak niewielki płomyk nadziei. Powstaje plan uratowania ludzkości, ale czy to ich prawdziwy cel? We wszystko zostają wplątani niewinni...