1. Musisz dać sobie radę.

13.3K 512 219
                                    

"Musisz dać sobie radę" to były ostatnie słowa mojej matki. Do teraz jej głos obijał się mi w głowie echem. 

Obok świeżych, czerwonych róż, stała zapalona świeczka, którą kupiłam przed przyjściem na cmentarz. Minął tydzień od wypadku, a ja czułam jakby stało się to wczoraj. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Prędkość i ślizga przed lód ulica nie była ich sprzymierzeńcem. 

Przynajmniej nie tym razem. 

Żałowałam, że nie miałam dobrego kontaktu z rodzicami. Nie chodziło tu o to, że się nie uczyłam czy imprezowałam. Nigdy nie ciągnęło mnie do imprezowego życia. Chodziło o coś zupełnie innego. Mianowicie, moi rodzice wyrzucili mnie z domu. 

Tak, wyrzucili. 

A wszystko przez to, że mój były chłopak miał problemy. Był ćpunem. Moi rodzice w trosce o mnie, robili wszystko by mnie od niego odseparować. Ale ja byłam młoda, głupia i nieszczęśliwie zakochana w kimś, kto nie zasługiwał na moją miłość. Nie zrozum mnie źle, Archer nigdy nie podniósł na mnie ręki. Nigdy mnie też nie wyzwał. Pewnego dnia po prostu wyszedł z mojego domu i nigdy więcej się nie odezwał. Nie dostałam od niego ani jednego sms'a. Byłam na policji, zgłosić jego zaginięcie. 

Ale kto by się przejął ćpunem? 

No właśnie, nikt. 

Ale od początku. Moi rodzice dali mi ultimatum. Albo z nim zerwę, albo mogę się pakować. Jeszcze tego samego dnia spakowałam torbę i wyszłam z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Archer obiecywał mi wtedy, że się ogarnie. Że przestanie brać. Ale skończyło się na tym, że skończyliśmy w opuszczonej fabryce razem z jego kilkoma znajomymi. 

Rodzice nie spodziewali się takiego ruchu z mojej strony. Myśleli, że zostanę z nimi w domu. Ale byłam tylko głupia, zakochaną nastolatką. Po jakimś czasie, gdy nie mieli ze mną kontaktu, zaczęli mnie szukać. Jasne, wiem co myślisz. Że mieli rozdwojenie jaźni, bo najpierw wyrzucają mnie z domu, a później mnie szukają. Też tak myślałam. Ale przyciśnięta do muru przez biedę i głód, wróciłam. 

Nadal spotykałam się z Archerem, ale później ślad po nim przepadł. Nikt o nim nie słyszał, ani go nie widział. Rodzice cieszyli się z tego, podczas gdy ja byłam załamana. Wyszłam jednak na prostą, ale moje relacje z rodzicami już zawsze pozostawały chłodne. 

A teraz, stojąc przy tym przed szarym ich szarym grobem, najzwyczajniej w świecie żałowałam, że to wszystko tak się potoczyło. Chciałabym pogadać normalnie z mamą. Bez zbędnych kłótni, które i tak nigdy do niczego nie prowadziły. A do taty chciałam się przytulić. Jak kiedyś, gdy bałam się w nocy spać sama. Bałam się potworów, które czaiły się pod moim łóżkiem. Ale, gdy tata przychodził, one znikały. 

Później uświadomiłam sobie coś innego. One nigdy nie znikały. Zawsze czaiły się w naszych myślach. 

Naciągnęłam rękawy kurtki na dłonie i westchnęłam. Skierowałam się ku dużej, czarnej bramy, przez którą wychodziły się z tego okropnego miejsca. Śnieg skrzypiał mi pod butami, a ręce odmarzały. Nigdy nienawidziłam zimy. Ale teraz to już w ogóle. 

Wyszłam na chodnik, obojętnie rozglądając się dookoła. Kilkoro ludzi, przechodziło przez pasy,a inni po prostu biegali w jedną i drugą stronę. Pokręciłam bezradnie głową na boki i ruszyłam w stronę domu. 

- Natasha! - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się w stronę dochodzącego głosu. W moją stronę biegła zmachana Ivy. - Cześć, Nat - przywitała się zmachana. 

Ivy była moją najlepszą przyjaciółką od... od zawsze. 

- Hej - przywitałam się, wymuszając lekki uśmiech. 

Dirty job ✔Where stories live. Discover now