28.

17 4 0
                                    

Do sypialni Jaldabaota nie było już daleko. Zaledwie kilka kroków i Hadriel, Nai oraz Gabriel dotarliby na miejsce. Nie mieli pojęcia, co takiego tam zastaną. Na co się przygotować? Jakiego Jaldabaota przyjdzie im oglądać?

Gabriel nie czuł się zbyt pewnie. Stracił Tron Regenta w tak głupi sposób. Był nieostrożny, co kosztowało Królestwo zbyt wiele cierpienia. Jak się pokaże innym Aniołom, jeżeli uda im się pokonać Jaldabaota? „Jeżeli"? Naprawdę, brał inną opcję pod uwagę. Brał pod uwagę opcję porażki. Sromotnej porażki, która z każdym kolejnym krokiem jawiła mu się wyraźniej przed oczami. Zacisnął więc mocno powieki, starając się odgonić niszczejący obraz Królestwa upadającego z jego winy...

Hadriel rozglądał się uważnie dookoła, co chwilę praktycznie skracając o głowę jakiegoś demona. Dziw brał, że słudzy Otchłani chcieli walczyć po stronie Wielkiego Archonta. Nie potrafił pojąć, jak siły mogą się nagle zmienić. Jak jedna decyzja może zaważyć na kolejnej i doprowadzić do tego, czego właśnie byli świadkami...

Kiedy wszyscy trzej stanęli wreszcie pod drzwiami sypialni demiurga, Nai poczuł, jak coś go sparaliżowało. Nie potrafił zrobić kolejnego kroku, nie potrafił przestąpić progu tego pomieszczenia... Palące wspomnienia ostatnich dni wydzierały mu w umyśle wielką dziurę, która z każdą chwilą powiększała się. Czuł, że już dawno opanowała też jego serce, puszczając w nim korzenie sięgające samego dna...

Gabriel nacisnął na klamkę drzwi, kiedy za ich plecami rozległy się jakieś krzyki. Biegło w ich stronę kilka demonów.

- Idźcie! – powiedział Hadriel, zaciskając mocniej palce na rękojeści swojego miecza. – Zajmę się nimi.

Regent skinął lekko głową i widząc, że Nai ma problem z przestąpieniem progu apartamentu demiurga, pociągnął go za rękę, zatrzaskując za nimi drzwi. Zablokował je prędko w magiczny sposób i odwrócił się w stronę wnętrza. Jaldabaot nie był zaskoczony ich przybyciem. Stał jak posąg w drzwiach wychodzących na taras, otwartych teraz na oścież. Wyglądał jak jaśniejąca figura skąpana w promieniach zachodzącego słońca.

- To koniec, Jaldabaocie – odezwał się Gabriel, postępując krok do przodu.

Wielki Archont Ciemności przyglądał się obu Aniołom bez słowa. Trwało to zaledwie chwilę, ale Nai miał wrażenie, że minęły godziny...

- Takie rozczarowanie, Adonaiu... – odezwał się wreszcie demiurg, kręcąc powoli głową. Swoje spojrzenie utkwił w młodym Aniele. Jego oczy z chwili na chwilę rozjaśniały się jeszcze bardziej. – Spodziewałem się po tobie czegoś więcej. Jesteś przecież... taki inteligentny. Jesteś moim Aniołem. Moim Pierworodnym. Moim następcą. Jak mogłeś mnie tak zawieść? – Przekręcił lekko głowę na bok, nie ruszając się jednak z miejsca. Jego błyszczącemu spojrzeniu nie umknęło to, iż Gabriel, chcąc skorzystać z okazji, że Jaldabaot skupił swoją uwagę na Naiu, wyciągnął swój sztylet. Jednym ruchem dłoni posłał Regenta z wielką siłą na sąsiednią ścianę, w którą ten uderzył, przelatując przez nią na wylot. Zielonooki Anioł, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, prędko zwrócił twarz w tamtą stronę. Widział jednak, że Gabriel żyje. Zauważył znikomy ruch jego ciała. Czuł jak serce przyśpieszyło mu w zawrotnym tempie, a oddech niemalże się urywał. Nie chciał, żeby tak to wszystko się skończyło...

- Przyprowadziłem ci go... – wyszeptał.

Jaldabaot przechylił głowę na bok, wyraźnie zainteresowany słowami szatyna.

- Chciałem, żeby uwierzył... – zaczął chłopak, czując, że głos mu trochę drży. – Żeby uwierzył, że jestem po jego stronie. Żeby wszyscy uwierzyli... Tak czy inaczej sprowadziliby go z powrotem, więc... udawałem, że jestem z nimi. Nie mógłbym cię zawieść, mój Stwórco – dodał, nieco głośniej. Widząc naprawdę wielkie zdziwienie w oczach demiurga, postąpił krok do przodu.

- Ojcze – szepnął w końcu, kiedy był wystarczająco blisko.

Twarz Jaldabaota rozjaśniła się jeszcze bardziej. Poruszył się, robiąc kilka kroków w stronę Anioła. Na jego ustach pojawił się uśmiech.

- Wiedziałem – rzekł, wyciągając ręce w stronę Naia. Kiedy ten przylgnął do niego, Jaldabaot objął go silnymi ramionami. – Wiedziałem, że nigdy byś... – urwał w pół zdania, czując zimną stal sztyletu, przeszywającą jego serce na wylot. Ból, który zaczął rozchodzić się po jego ciele, niknął w gąszczu uczuć, które jeszcze przed momentem zawładnęły postacią demiurga. Osunął się powoli na kolana, nie wypuszczając jednak młodego Anioła z objęć i zmuszając go tym samym do klęknięcia na podłodze razem z nim.

- Przepraszam... – wyszeptał urywanym głosem Nai, czując jak kilka łez spłynęło po jego policzkach. – Przepraszam... – powtórzył, wypuszczając bezwładne już ciało Jaldabaota na piękny biały dywan z długiego włosia, który w mgnieniu oka zabarwił się na kolor czerwony. Klęczał wciąż przy nim, czując jakby czas się zatrzymał. Jakby wszystko zamarło, a on tkwił w najgorszym koszmarze swojego życia... Nie słyszał Hadriela, który wbiegł do sypialni. Nie słyszał, jak Gabriel podniósł się resztkami sił i wrócił do pomieszczenia. Nie słyszał, jak Anioł Kary i Śmierci mówił do niego. Wciąż klęczał, ściskając w dłoni zakrwawiony sztylet. Coś się w nim skończyło. Coś w nim umarło. Coś zaczęło niesamowicie boleć...

W mrokach niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz