3.

55 5 5
                                    

Jaldabaot nerwowo stukał palcami o poręcz swojego złoconego fotela. Niektórzy nazywali go niemalże tronem, który wznosił się u szczytu długiego stołu, stojącego na środku sali przyjęć. Wielki archont ciemności nigdy nie miał nic przeciwko temu, ale dzisiejszego poranka nie miał ochoty zaprzątać sobie głowy tak błahymi sprawami, jak jego siedzisko. Po pomieszczeniu, w którym przebywał, roznosił się tylko i wyłącznie miarowy dźwięk wystukujących konkretny rytm długich palców demiurga.

- Gdzie on jest...? – warknął w pewnym momencie sam do siebie. Przeważnie nie okazywał innym zdenerwowania. Wszyscy postrzegali go jako oazę spokoju. Może nawet niektórzy nie widzieli w nim żadnych uczuć. Ale przecież kochał. Kochał stworzone przez siebie byty. I nienawidził innych tak samo mocno jak kochał swoje.

Nagle wielkie posrebrzane drzwi otworzyły się na oścież i do sali wszedł strojnie ubrany wysoki blondyn. Na jego widok Jaldabaot przybrał kamienny niewzruszony niczym wyraz twarzy i odwrócił się w jego stronę. Przybysz skłonił się podchodząc bliżej.

- Zrobione, panie – odezwał się blondyn.

- Wszystko tak, jak nakazałem?

- Nikt nie śmiałby uczynić niczego wbrew twej woli, panie.

- Świetnie... – Archont uśmiechnął się pod nosem prawie niezauważalnie. – Niczego więcej nie róbcie. Za moment wszystko się zacznie...

- Tak, panie. – Anioł ponownie się skłonił i już miał się wycofać z pomieszczenia, gdy zatrzymał go głos demiurga.

- Naberinie...? Czy Adonai już się pojawił w pałacu?

- Nie, panie. Czy posłać po niego ludzi?

- Tak, natychmiast. Niech się stawi u mnie. Od razu.

- Wedle rozkazu, panie. – Blondyn skłonił się i tym razem na dobre opuścił salę.

Jaldabaot przeszedł się kilka razy w tę i z powrotem, po czym podszedł do wielkiego okna i otworzył je na oścież. Przymknął oczy i zrobił głęboki wdech. Po chwili uniósł powieki i spojrzał na ogród, rozpościerający się przed nim. Widok zapierał dech w piersiach, choć wielki archont ciemności był już do niego przyzwyczajony. Teraz jednak widział przed sobą coś zupełnie innego. Przyszłość. Taką, której zawsze pragnął. Która teraz stała przed nim otworem.

~*~

Kaim przekroczył próg wysokiego szarego budynku. Pchnął duże stalowe drzwi i wszedł do korytarza, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Podczas tej podróży długim hallem minęło go może ze trzech rosłych gości. Każdy patrzał na niego, jak na kupę gówna. Jeden z nich nawet przyznał głośno, że demon tak wygląda. Brunet tylko uśmiechnął się do niego półgębkiem i klepnął go po plecach, kiedy w końcu się minęli. Rzeczywiście – najlepiej nie wyglądał. Może i nastawił sobie ramię, może i żebra z wolna się zrastały, ale pudru nie używał, więc wielki siniak na twarzy i szrama na policzku były widoczne z daleka. Oj przydałby mu się teraz jakiś skrzydlaty dupek ze swoimi supermocami... Miałby przy okazji używanie. Uśmiechnął się sam do siebie i kiedy dotarł do celu swojej wędrówki otworzył drzwi w takim samym stalowym kolorze jak te, które już mijał. W środku znajdowało się rozległe pomieszczenie, w którym siedziało kilka demonów. Oczywiście wszyscy zwrócili uwagę na Kaima, ale tylko na moment. Za chwilę wrócili do swoich zajęć. Brunet odszukał wzrokiem Nitaela i ruszył w jego stronę. Przyjaciel siedział oparty o rząd siwych szafek, ustawionych rzędem pod ścianą.

- Stary, kto cię tak paskudnie urządził? – zapytał z sarkastycznym uśmiechem na twarzy, kiedy tylko Kaim zbliżył się do niego.

- Jakiś tchórzliwy sukinkot. Nie poczekał nawet, aż mu oddam... – odpowiedział demon, mrużąc bursztynowe oczy i siadając obok Nitaela. Ten tylko pokręcił głową, robiąc mu miejsce.

- Sorry, wiesz, że...

- Dobra. – Kaim machnął ręką. – Wiem. Było minęło. Tylko podeślij mi teraz jakąś pannę, co mi będzie zimne okłady robić.

- Pannę? Raczej myślałem, że wolisz... - Odchrząknął znacząco. - Znaczy myślałem, że Semon to robi. Tak czule... i pieszczotliwie...

Brunet rzucił przyjacielowi złowrogie spojrzenie i warknął pod nosem. Nitael tylko się zaśmiał, po czym klepnął Kaima w ramię, które poprzedniego wieczoru mu wybił. Demon syknął przymykając powieki.

- Zaraz cię...

- Dobra, już dobra. – Nitael uniósł ręce w obronnym geście, kręcąc głową.

- Czemu siedzicie tu jak na szpilkach? – zapytał przez zęby Kaim, próbując rozruszać obolałą rękę.

- Haris ma gościa. – Piwnooki demon spoważniał. – To Adramelech.

Kaim wlepił w przyjaciela szeroko otwarte oczy. Miał wrażenie, że właśnie się przesłyszał.

- Że co? Chyba żartujesz?

- Nie, ani trochę. – Potrząsnął głową Nitael. – Wiesz, jakie wszyscy mieliśmy miny, kiedy tu wszedł? Każdy zamarł zastanawiając się, czy ma prawo odetchnąć. Teur niemalże nie stracił przytomności. – Wskazał skinieniem głowy na niewysokiego demonicznego zwiadowcę. Rzeczywiście, wyglądał dość blado. Popijał chłodną wodę, ale wciąż trzęsła mu się dłoń, w której trzymał plastikowy kubeczek.

- Wiadomo, po co przyszedł? – zapytał Kaim wracając wzrokiem do swojego towarzysza.

- Nie. Rozmawiają z Harisem już od dłuższego czasu. Jestem ciekaw o czym i czy w ogóle dowiemy się tego kiedykolwiek. – Nitael chciał jeszcze coś dodać, kiedy drzwi od gabinetu dowódcy upadłych aniołów otworzyły się i stanął w nich wysoki, świetnie zbudowany, niebywale przystojny mężczyzna. Adramelech. Prawie każdy w Otchłani go podziwiał. Nie za urodę, choć jej nie można było mu odmówić. Ale za czyny, za siłę i za umysł. Był jednym z najinteligentniejszych arcydemonów, jaki kiedykolwiek stąpał po mrocznych ulicach piekielnego Królestwa. Kiedy ruszył przed siebie wszyscy przebywający w pomieszczeniu spuścili potulnie głowy i rozstąpili się na boki. Kaim również pochylił się nieco, ale mimo wszystko ciekawość zwyciężyła i spojrzał na tego jednego z Najwyższych. „Wzór do naśladowania...", przeszło mu przez głowę, kiedy Adramelech wyszedł z pomieszczenia. Wtedy zgęstniałe powietrze nagle się rozrzedziło i wszyscy jakby odetchnęli ponownie. Ileż można wstrzymywać oddech, prawda? Za arcydemonem ze swojego gabinetu wychynął Haris. Miał zmarszczone czoło i nieco strapioną minę.

- Panowie – odezwał się chłodno, poważnie, ale jakby odrobinę drżącym głosem. – Mamy problem.


W mrokach niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz