12.

18 5 0
                                    

Długi pusty hall wypełniały dźwięki stawianych miarowo kroków. Poza nimi nie było słychać praktycznie niczego. Ciężkie szare drzwi otworzyły się w końcu i do pomieszczenia, przylegającego bezpośrednio do biura Harisa wszedł Adramelech. Kilku demonów podniosło głowy i oczywiście wstrzymało oddech. Jakże inaczej mogli zachować się przy takim wysoko urodzonym Mrocznym Dostojniku? Arcydemon obrzucił zebranych szybkim spojrzeniem i bez pukania wszedł do gabinetu dowódcy upadłych aniołów. Haris wyraźnie zaskoczony tym nagłym wtargnięciem pośpiesznie schował pod swoje biurko jakiś przedmiot, co oczywiście nie uszło uwadze Adramelecha. Zmrużył oczy podejrzliwie, po czym zamknął za sobą drzwi.

- Nie spodziewałem się takiej wizyty – wyjąkał wciąż nieco zdezorientowany czarnooki.

- Nikt się nigdy ich nie spodziewa – mruknął pod nosem Adramelech i podszedł do okna, znajdującego się vis a vis biurka demona. Spojrzał przez nie. Widok był całkiem niezły. Szeroka ulica, kilka sklepów. Nocą z pewnością oświetlona była przez kilka lamp stojących na chodniku. W oddali widać było wielką bramę, a za nią rozpościerał się park.

- Poszukiwania zostały zakończone – powiedział prosto z mostu. Głos miał niski i głęboki. Harisa przeszły ciarki, ale odruchowo pokiwał głową.

- To dobrze. Jeden kłopot z głowy. O resztę niech się Skrzydlaci martwią... – odezwał się czarnooki, pozwalając sobie wypowiedzieć tę uwagę głośno. Jego gość jednak nawet nie drgnął. Stał wpatrzony w widok za oknem. Harisowi przemknęła przez głowę jedna głupia myśl – a jakby teraz tak do niego podbiegł i zamachnął się sztyletem... Adramelech słynął z niezwykłej szybkości, ale czy zdążyłby go powstrzymać? Tak właściwie to sam nie wiedział, skąd takie rzeczy przyszły mu do głowy. Zwłaszcza w takiej chwili. Przecież nie chciał go zabijać. Arcydemon był dla niego wzorem i Haris dążył do tego, by kiedyś się taki stać... A może to było wieki temu... Może już dawno zarzucił tę myśl... Odruchowo zmarszczył brwi, jakby to miało mu pomóc oczyścić umysł.

- Mimo wszystko jednak uważaj. – Adramelech odwrócił się w jego stronę, ale nie ruszył się z miejsca. – Jaldabaot chwilowo zastępuje Gabriela, co nie znaczy, że ktokolwiek uważa go z pełnoprawnego Regenta.

Haris wlepił w mężczyznę wzrok. Sprawiał wrażenie, jakby nie bardzo wiedział do czego ten zmierza.

- Nie chcemy słyszeć o żadnym buncie – dodał arcydemon, mrużąc lekko oczy w kolorze antracytu. Odsunął się od okna i ruszył z powrotem w stronę biurka. – Trzymaj swoich ludzi żelazną ręką.

- Zawsze tak robię.

- I dobrze. Nie potrzebna nam teraz wojna z Aniołami. Ale wielu może sądzić wręcz przeciwnie. Jeżeli tacy się znajdą, dopilnuj, żeby szybko zmienili zdanie – dodał nieco ściszonym głosem.

- Tak jest... – Skinął lekko głową Haris obserwując, jak Adramelech kieruje się w stronę drzwi. Kiedy tylko wyszedł, czarnooki wypuścił nadmiar zalegającego w płucach powietrza. Cholera, dlaczego zawsze się tak spinał przy nim? Ale nie on pierwszy i nie ostatni. To niewielka pociecha, ale zawsze. Wyjął z szafki biurka butelkę z najlepszym piekielnym trunkiem, jaki można było dostać w Otchłani i napił się. Tak po prostu z butelki. To dopiero pomagało oczyścić umysł. Aż żałował, że nie mógł się napić podczas wizyty Adramelecha. Może nawet by go poczęstował?

W mrokach niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz