Iskra szaleństwa

76 11 0
                                    

Koj przytargał nieprzytomnego Szkieleta do ośrodka Larys Memorial. Był to szpital przeznaczony specjalnie osobą opętanym, przeklętym, paskudnym itp. Obok ścieżki prowadzącej do wielkiej bramy muru, otaczającego budynek, stała niewielka, drewniana tabliczka. Było na niej napisane "Ośrodek Larys Memorial. Właściciele: Herman Carter i Sally Smithson.

- Hmm... Kto to może być? - Powiedział do siebie (jak jakiś psychicznie chory, ale tak piszą też w innych książkach, to czemu bym miał tutaj nie napisać) Koj

Gdy doszedł już do bramy, uderzył w nią i lekko się odsunął. Po chwili otwarła się. Za nią stał "człowiek". Z całego jego ciała wystawały kable i przewody elektryczne, a jego powieki szeroko nimi rozwarte, tak, że nie mógł mrugać, przez co oczy miał całe zaczerwienione i wyschnięte.

- Czego chcesz!? Ludzie nie mają tutaj wstępu! - krzyknął
- Jestem Koj z Zadupia. - Powiedział wiedźmin niepewnie - Jestem Wiedźminem, a to mój... przyjaciel Wither. Jest ciężko ranny. Został uderzony toporem w czaszkę.
- Wither!? Znam tego chuja!
- Tooo... ja może poszukam pomocy gdzie indziej...
- Nie zostań. To mój dawny przyjaciel. Pomogę mu. Zanieś go na salę operacyjną.
- Się robi!

Koj przerzucił Szkieleta przez ramię i poszedł za doktorem do wielkiej sali. Na podłodze można było znaleźć ogromne kałuże zaschniętej krwi. Na środku stało łóżko, na którym położyli Czarnoksiężnika, a obok stolik z przyrządami chirurgicznymi.

- Co to jest? - spytał Koj wskazując na narzędzia - Pierwszy raz w życiu to widzę
- Ehh... nie ważne, za dużo, by tłumaczyć. Nie przedstawiłem ci się jeszcze. Jestem Herman Carter. Mów mi Doktor.
- Zostanę przy Herman

- Żałosny jesteś. Na czas operacji musisz opuścić pomieszczenie. Przejdź do pokoju obok, o tam, stamtąd możesz wszystkiego doglądać przez szybę.

Wiedźmin nie stawiając oporu udał się tam, gdzie kazał mu doktor. Pokój był bardzo mały. Było praktycznie puste. Jedyne co się tam znajdowało to mała lampa i ławka obok okna skierowanego właśnie w stronę sali operacyjnej. Koj usiadł i zaczął się przyglądać.

Po chwili na salę operacyjną weszła piękna, o długich, blond włosach kobieta. Miała śliczne niebieskie oczy i niebiańską twarz. Jej figura wyglądała niczym ciało anioła. Jej piękne piersi i szerokie biodra przykuły uwagę Koja. Było w niej coś specyficznego. Od razu spodobała się Kojowi (chyba jak każda poprzednia). Nie zwracał już uwagi na operację, tylko przyglądał się nieznajomej. Gdy spojrzała w jego stronę, uśmiechnął się. Ta odwzajemniła uśmiech i wróciła do asystowania Hermanowi. jednak stało się coś, co odwróciło uwagę wiedźmina. Doktor po zszyciu czaszki Withera zacisnął pięść, uniósł ją lekko w górę i strzelił piorunem w Szkieleta. Gdy nic się nie stało, spróbował jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz. Po 5 terapiach szokowych czarnoksiężnik ocknął się. Majaczył coś pod nosem, ale ważne, że żyje. Po tym Herman wszedł do pokoju Wiedżmina

- Możesz wejść. - powiedział - Porozmawiajmy na sali.

Podeszli do łóżka. Niestety pielęgniarka wyszła

- Twój przyjaciel żyje i ma się dobrze. Jednak musi teraz odpocząć.

- Dzięki Bogu, którego nie ma!

- Ehh... możesz przez chwilę być poważny?

- No dobrze. W ogóle, jestem ciekaw... skąd... te... cosie w twoim ciele?
- Jak byłem jeszcze dzieckiem przeprowadzano na mnie eksperymenty.

- Ekspe...
- Eksperymenty deklu, pomyśl przez chwilę.
- No sory, jestem zależny od autora.

- Jakiego autora? - zdziwił się Herman
- No tego zjeba, co pisze tą książkę.

Zjebadło: O dwóch debilachWhere stories live. Discover now