Angel of the stage

92 12 0
                                    

Po przygodzie z Muffet nasi bohaterowie (zjeby) ruszyli w dalszą drogę. Podczas podróży minęli oni niewielki szpital. Szkielet rozkazał zaczekać Kojowi po czym ruszył w tamtą stronę. Po jakiś 10 min wybiegł z hukiem z budynku trzymając coś pod pachą. Za nim biegli dwaj napakowani goście wyglądający na ochroniarzy.

-Wither coś ty odj.. - krzyknął Wiedźmin po czym rozległ się huk - ebał... - dokończył Koj.

Znajdował się teraz w karczmie. Szkielet siedział na przeciwko niego przeglądając zdjęcia rentgenowskie miednic i klatek piersiowych. Wiedźmin siedział przed chwile zakłopotany:

- Po chuja mu zdjęcia rentgenowskie? - pomyślał ale po chwili załapał - To ten, ty się tu baw, a ja idę sobie po miód - rzekł Wiedźmin
-Mmmm dupeczki - mamrotał Wither zmieniając zdjęcia.

Po godzinie bohaterowie wyszli z karczmy. Byli w niewielkim mieście. Wiedźmin zobaczył tablice z ogłoszeniami. Znajdowało się na niej ogłoszenie dotyczące zabicia ghoula. Koj zainteresowany podszedł i zerwał je. W nagrodę oferowano nawet przyzwoitą sumkę.

- Ej daunie znalazłem sposób na zarobienie hajsu na nowe berło dla ciebie! - krzyknął Wiedźmin.

Szkielet nie reagował. Stał na ulicy jakby się w coś wsłuchując. Byli oni na przeciwko starej drukarni. Wiedźmin podszedł do niego. Słychać było lekkie, kojące nucenie, które dobiegało z drukarni.

-Zdaje się, że ktoś potrzebuje pomocy-powiedział Wither
-Pojebało cię! Ktoś se nuci w starej drukarni zamiast wołać pomocy. Za dużo już nadstawialiśmy łby-odpowiedział Koj
-Wiesz co? Jebie mnie to - powiedział szkielet i zaczął wyłamywać deski z jednego z okien.
-Dobra jak coś ci się stanie to nie moja sprawa-burknał Wiedźmin po czym odszedł

Szkielet był już w środku. W budynku było pełno półek z książkami i drukarkami z których sączył się atrament. Nucenie było głośniejsze niż na ulicy. Ruszył w tamtym kierunku. Prowadziło go do piwnicy lecz za zanim doszedł do drzwi podłoga zaskrzypiała i się zapadła.

-Kurnaaa!-krzyknął Wither

Wylądował on w piwnicy. Podłoga była zalana po kostki atramentem. Drzwi prowadzące na schody ociekały nim z powodu pękniętej rury.

-Jeżeli uda mi się jakoś zatrzymać atrament przed laniem się bedę mógł się stąd wydostać - powiedział do siebie szkielet.

Nagle nucenie nasiliło się i dobiegało z następnego pomieszczenia. Udał się tam i lekko uchylił drzwi. W sali było ciemno. Otworzył drzwi na rozcież i wszedł do środka. Gdy odszedł kawałek zamknęły się one z hukiem. Szkielet znajdował się w ciemnej sali. Było mokro pod nogami, a nucenie było tam głośniejsze że aż przerażające.
Nagle włączyły się światła. Na środku znajdowało się coś w rodzaju sceny, na której stała postać. Miała ona długie włosy, które były zlepione, co oznaczało, że są z atramentu. Z głowy wystawały dwa małe rogi, oraz była w nią wbita aureola. Przyodziana była w długą suknię
z atramentu.

-Witaj Wither-powiedziała postać stojąca nadal odwrócona tyłem. Jej głos był melodyjny
-Skąd znasz moje imię? - spytał Wither. To nie tak, że jest znany jako ofiara losu i połowa globu pragnie jego śmierci.
-Znam tu wszystkich. Sądziłam, że przyjdziesz z przyjacielem, ale w sumie lepiej - odpowiedziała po czym się odwróciła się. Lewa połowa twarzy była idealna, piękna lecz prawa była zmasakrowana jakby po jakimś urazie.

Wither się wzdrygnął.

-T-t-t o ja może wy-jde - jąkał się szkielet i ruszył w kierunku drzwi, ale były zamknięte.
-Spokojnie nie zrobię ci krzywdy. Może zechcesz zostać moim małym pomocnikiem? Mogę ci się odwdzięczyć na przykład wyjściem na powierzchnię - rzekła postać
-D-d-dobra tylko jak się nazywasz?-spytał się Wither
-Alice Angel-powiedziała po czym zgasło światło
-Cholera w co się wpakowałem - szepnął Wither po czym poczuł dłoń na ramieniu

Zjebadło: O dwóch debilachWhere stories live. Discover now