Kołysanka dla mroku

94 10 0
                                    

- Dobra mam nowe berło, możemy ruszać zabijemy bestie nim zdąży beknąć - rzekł Wither
- Jest tylko jedno ale... twe igraszki z aniołami spowodowały że mamy 2 godzinne opóźnienie - burknął Wiedźmin  czyszcząc miecz z tuszu
- Zawsze można wziąć skrót
- Niby jak?
- Czerwony las...
- Chyba cie popierdoliło stamtąd nie wyszedł nikt żywy. Armia amazonek w dwudziestym trzecim nie wróciła z lasu. To miejsce jest przeklęte.
- A mamy inny wybór? Patrz mamy mutanta, odmieńca i chuja... znaczy ciebie i mnie nieśmiertelnego szkieleta.
- Jak nieśmiertelnego?
- Stare dzieje. Raz jak szedłem przez las sam zobaczyłem butelkę rumu. Biorę tre, tre i dup. Dżin. Był trochę napity więc powiedział, że spełni mi jedno życzenie. To ja na to, że chce nie umrzeć jako prawiczek. Dał mi nieśmiertelność... i tak to se powoli żyje w tym kraju...
 -Smutne w chuj... A teraz chodźmy do tego lasu, mamy jakieś szanse.

Kilka minut później

- Jesteśmy na miejscu - rzekł Wither

Znajdowali się oni przed lasem. Padał deszcz, a duże, gęste, czerwonawe drzewa nadawały mistycznego klimatu. Z miejsca emitowała dziwna energia.

- Ja cie po tym wszystkim zabije, obiecuję ci to... - powiedział Koj i powolnym krokiem ruszył.
- Ta fajnie ruszaj dupę - odpowiedział Wither

Las był gęsty i wydawał się że niema końca. Po lesie były rozrzucone kłody, dziwne haki, jakby ofiarne i przeszkody.
Po kilku minutach natknęli się na szopę.

-Kto może tu żyć? - wystraszył się Wither
-Nie wiem, ale widocznie da się. Trzymaj głowę nisko - odpowiedział mu wiedźmin

Szopa była niewielka, pełna szafek. W szafkach były wszelakie mikstury z cisu i innych roślin, skóry i toporki myśliwskie.
W jednej z szafek szkielet znalazł jakiś klucz.

- To definitywnie się przyda -rzekł szkielet i go zabrał
- Ćśś... słyszysz to? - uciszył go wiedźmin

W tle kapiącego deszczu słychać było nucenie. Dobiegało ono z głębi lasu.

-Coraz bardziej mi się to nie podoba - zaczął narzekać Wither

Ruszyli dalej przedzierając się przez gęstwiny. Po kilku minutach znaleźli duży drewniany dom.

-Oh nonononono - zaczął mamrotać szkielet wycofując się
-Ruszaj się, wiem, że masz dość ale jesteśmy zmoknięci. Trzeba się wysuszyć - powiedział Wiedźmin i popchnął szkieleta do przodu.

Ruszyli w kierunku domu. Wither wczołgał się przez okno, gdy Koj wszedł przez otwarte drzwi. Główny pokój był duży, na środku stał się szeroki stół i na nim przygotowany talerz. Po bokach szafki. Pod ścianą znajdował się piecyk w którym gasnął ogień. Po prawej za starymi meblami było zejście do piwnicy. Znajdowały się też schody na wyższe piętro. 

-Nieźle się tu urządzono - powiedział Wither susząc się przy piecyku
-Nawet...suszymy się i ruszamy dalej - postanowił wiedźmin

Nagle dało się usłyszeć to samo nucenie, które było wcześniej. Stawało się ono głośniejsze i głośniejsze co oznaczało, że ktoś tu idzie.
Wither schował się pod szafką, która była niedaleko. Wiedźmin wbiegł do szafy. Postać zaczęła dokładać drewna do pieca, po czym ruszyła na wyższe piętro.

- No japierdole - zaklął szkielet.

Kroki na piętrze ucichły. Postać zeszła na dół i stanęła przed szafką nasłuchując. Szkielet miał się dobrze, bo oddechu nie słychać... bez płuc się nie da. Po kilku minutach stania cierpliwie wzięła topór będący przy kominku i ruszyła na zewnątrz.

Zjebadło: O dwóch debilachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz