| rozdział 14 |

296 23 5
                                    

Rozdział czternasty, w którym Loki dopina swego.


Górna część budynku eksplodowała w przeraźliwym huku. Ziemia pod stopami Lokiego zatrzęsła się, a pył i gruz powoli zaczęły opadać wokół niego. Gdy spojrzał w górę, nie dostrzegł ani iglicy, ani magicznej bariery.

Iron Man wpadł w ruiny budynku.

– Nyks, daj mi go! – wrzasnął Loki. Jeszcze zaklęciem odrzucił Amorę. Potem pojmał w swoje łapska Essexa i razem z Gloom przygwoździli go do podłoża. Loki zawisł nad Nathanielem z tryumfalnym uśmiechem na ustach.

– Śmieszny z ciebie człowiek, ale nigdy nie będziesz bogiem, którym tak bardzo chciałeś być.

Błysnęło zielone światło i wstęgi magii Lokiego oplotły się wokół czerwonego kamienia na czole Essexa. Nosferatu zawył z bólu. Jego twarz zajarzyła się najczystszą czerwienią i kiedy Loki pociągnął za kamień, wyrywając go, głowa Nathaniela wybuchnęła.

– NIE! – wrzasnęła Amora. – NIE!

Rzuciła się na Lokiego, ale ten trzymał już kamień Nosferatu. Doładował się jego magią. Dzięki temu bez problemu sprawił, że Amora zamarła w bezruchu. Jej ciało powoli zaczęło zamieniać się w kamień.

– Nie trzeba było ze mną zadzierać – powiedział, jeszcze zanim Enchantress cała zamieniła się w kamień, a potem rozsypała w drobny gruz.

– Ktoś widział Steve'a? – zapytała Natasha z obawą. Rogers pobiegł za Buckym. Był na górze, gdy budynek wybuchł.

Chwilę później Tony Stark wylądował obok nich. Gdy zdjął maskę, Nyks ujrzała jego bladą i przerażoną twarz. Steve wyszedł z budynku dobre pięć minut później, trzymał tylko metalową rękę swojego przyjaciela, ale odrzucił ją pod stopy Nysk, jakby chciał tym samym przekazać, że to wszystko jej wina i odszedł. Nikt nie śmiał go zatrzymać.

**

Minęło kilka dni. Odnaleźli Thora. Bóg piorunów znajdował się w wielkiej rezydencji na obrzeżach Nowego Jorku, gdzie Amora dostarczyła mu wiele ciekawych rozrywek (w tym pięknych, półnagich kobiet), ale Thor bardziej wydawał się zafascynowany Netflixem nim czymkolwiek innym.

Gdy zobaczył Lokiego, no cóż, chciał go udusić. W ostateczności skończyło się kłótnią, pogodzeniem i małą biesiadą w wieżowcu Starka.

– Przykro mi, że to wszystko się tak skończyło – powiedziała Nyks do Tony'ego. – Będziesz szukał Steve'a?

– Oczywiście! Mam niemiłe przeczucia, że będzie nam wszystkim jeszcze potrzebny, ale na razie dam mu chwilę czasu na uporanie się ze stratą. – Po czym dodał. – Wyglądał na fajnego ten Bucky.

Nyks uśmiechnęła się do niego tylko dlatego, że nie wiedziała, co mogłaby zrobić. Nie było odpowiednią chwilą na mówienie Starkowi, że to Zimowy Żołnierz zabił jego rodziców. Podejrzewała, że w ogóle nie będzie na to odpowiedniej chwili.

– Co teraz zrobisz? – zapytał Tony. Wzrok Nyks wylądował na Lokim.

– Mam parę niedokończonych spraw z takim jednym bogiem. Muszę w końcu je naprostować. Kto wie, może potem się zdrzemnę.

Tony zaśmiał się wesoło.

– Pilnuj tego małego sukinkota. Jak drugi raz go zobaczę, to nie ręczę za siebie.

– Och, proszę! – Loki pojawił się za ich plecami. – To była świetna zabawa!

– Najwyraźniej inaczej interpretujemy słowo zabawa – mruknął Tony, na odchodnym uderzając Lokiego w kostkę.

– Wszystko w porządku? – zapytała Gloom.

– Tak – powiedział. – Thor wie, gdzie jest Odyn i ma po niego pójść, ale wątpię, by zdjął z niego moje zaklęcia. Jest na mnie zły, ale... Czy to coś nowego? Nie, w końcu i tak mu przejdzie ta złość. Gdy będzie potrzebował pomocy, przyjdzie do mnie.

– A ty mu ją dasz?

Loki uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób.

– Jak zawsze, chociaż nie omieszkam pozmieniać tego i owego. – Nagle spoważniał. – Możemy już iść? Ma dosyć spojrzenia tej rudej kobiety.

Nyks zaśmiała się krótko. Pomachała do agentki Romanoff na pożegnanie i chwytając Lokiego za rękę, pozwoliła, by pochłonął ich mrok.

Gloom | Marvel FanfictionWhere stories live. Discover now