| rozdział 7 |

383 35 6
                                    

Rozdział siódmy, w który Loki udaje policjanta.


Kiedy Loki postawił pierwszy krok w Midgardzie i ogarnął wzrokiem cały Nowy Jork ze szczytu jednego z wieżowców, pomyślał: Hej, nawet się pozbierali! I być może, gdyby nie uznawał swojej wyższości nad rasą ludzką, być może przyznałby w duchu, że zrobili na nim wrażenie, ale że było właśnie na odwrót, to żadne takie myśli u niego się nie wystąpiły.

Czuł Amorę wyraźnie, jej magia aż biła, ale nawet po bardzo silnym skupieniu, nie potrafił zlokalizować jej położenia. W końcu Enchantress była znakomitym magiem, ale Loki wierzył, że mógłby ją pokonać.

Parsknięcie wyrwało się z jego ust, kiedy zobaczył lśniący na niebiesko wieżowiec z ogromnym napisem Avengers na szczycie. Z lekkim sentymentem przypomniał sobie dzień ataku, lecz szybko ogarnął go dreszcz na myśl o spotkaniu z wielkim zielonym potworem.

Ale wtem coś się zmieniło. Jego ciało oblał kolejny dreszcz, tym razem czystego strachu. Wyczuł, że nie jest już sam, wyczuł nawet, kim jest jego towarzysz. Wyprostował się, ale nie obrócił. Raczej nie był gotowy na to spotkanie... nigdy.

– Dotarły do mnie plotki, że nie żyjesz. Cóż za... niespodzianka.

Wibrujący, melodyjny głos sprawił, że kącik jego ust drgnął. W końcu odwrócił się i stanął twarz w twarz ze swoją ziemską znajomą – boginią ciemności nocnej Nyks.

Właśnie taką ją zapamiętał – jako wysoką, szczupłą kobietę o bladej cerze, kruczoczarnych włosach, emanującą pewnością siebie i rozsyłającą potęgujące strach wibracje.

– Zmartwiłaś się tym? – odparł.

– Nie... Może przez chwilę.

Wiatr targnął jej czarną suknią. Loki doskonale pamiętał dzień ich ostatniego spotkania, chociaż wydarzył się ponad pięćset lat temu.

– Ona cię tutaj przywiodła, tak? – zapytała Nyks, gdy Loki się nie odezwał. Przytknął. – Nie sądziłam, że będziesz chciał ratować świat, który jeszcze niedawno chciałeś zniewolić.

Aż się zaśmiał na to porównanie.

– To nie próba ratunku, a zajęcie się problemem w samym jego zarodku. Jak sądzisz, gdzie po Midgardzie ruszy Amora. Wszakże sam ją tu chyba wysłałem.

Nyks uniosła wysokie obie brwi. Loki w skrócie opowiedział jej wydarzenia z ataku Malekitha oraz ostatnie dni ze swojego życia. Był na ziemie tylko kilkanaście minut, a już tęsknił za swoim tronem.

– Plany godny boga kłamstw... – powiedziała Nyks.

– Uznam to za komplement.

– ... Ale wiesz, że czeka cię teraz Ragnorok?

– Odyn żyje i jest tutaj. – Jakby od niechcenia machnął ręką. – Ale jest pod wpływem moich czarów. Dopóki pozostaje przy życiu, żaden Ragnarok mi nie grozi.

Nyks wyczuła w nim mieszankę podirytowania i złości, ale Loki zawsze był dobrym kłamcą i potrafił maskować swoje uczucia. Z kobiecą czułością dotknęła jego policzka i w końcu poczuła i ujrzała wszystko przejrzyście.

Smutno się do niego uśmiechnęła, kiedy on strzepnął jej dłoń.

– Przykro mi z powodu twojej matki – powiedziała. – Ciągle za nią tęsknisz.

Loki pobladł, zmrużył gniewnie oczy. Już wyciągnął ku Nyks swój długi palec z zamiarem ostrzeżenia jej, by nigdy więcej nie wspominała jego matki, gdy nagle odpuścił to sobie. Rozluźnił napięte mięśnie, odwrócił od niej wzrok, by ponownie skupić się na mieście.

Gloom | Marvel FanfictionWhere stories live. Discover now