Rozdział 2.

112 14 1
                                    

Perspektywa Gotha
Kolejny oddany strzał w moim kierunku. Uniknąłem jak zawsze. I tak unikam już ciosów Shadowa z godzinę. Jeszcze ani razu nie trafił a mi się udało już z dwa razy. Eh po raz kolejny blastery. Łatwizna. Znów unik. Trochę nudne to się robi. Nikt we mnie trafić nie może. Dobre jest chociaż to że kiedy trenuje tak sobie z Shadowem to on się nie poddaje. Głównie to trenujemy 3 godziny ale kiedy ten się uprze to nawet może to 12 godzin potrwać. Ostre kości z ziemi. E tam. Stary ruch. Uniosłem się do góry i znów unik. Trochę mi go szkoda bo biedny trafić nie może. Co poradzić za dobry jestem hehe. Dobra kolej na mnie. Wysłałem kilka kości w jego kierunku. Tak jak myślałem zajął się nimi więc przeteleportowałem się za niego i trafiłem z mojej kochanej kosy. Oj syknął z bólu. Chyba zabolało. Teraz to mi się oberwie. I tam jak myślałem wkurzył się. Przywołał swoje wilki i rozkazał im mnie atakować. Jeden, drugi blaster z mojej strony i po psach. Hmm dziwne. Shadow zaprzestał atakować i zaczął wpatrywać się w niebo. Może to tylko jego sztuczka. Nie wiem ale i tak wykorzystam okazję. Jak najszybciej powaliłem go i przyłożyłem mu kose do gardła.
-No nieźle młody ale chyba będziemy już kończyć.
-Stało się coś czy masz już dosyć?
-Muszę coś sprawdzić więc wracaj już do zamku. Dokończymy trening jutro.
-No dobra. W takim razie do zobaczenia.
Odesłałem kose i pożegnałem się z przyjacielem. To trochę dziwne że tak wcześnie kończymy. Mam złe przeczucia. I chyba się nie mylę. Niebo nagle stało się czerwone jak krew. Zdecydowanie źle to widzę. No i przez to wpatrywanie się w niebo wdepnąłem w coś. Dziwne. Mój czerwony kozak jest w jakiejś czarnej mazi. Ochyda. Fell będzie miał co czyścić hah.
-No no no. Kogo my tu mamy. Czyż to nie nasz mały wiecznie niezadowolony Gothy.
O nie to Nightmare. Jestem w dupie.
-Co. Shadow nie nauczył cię jak trzeba witać gości.
Dobra trzeba to zrobić na spokojnie. Żadnej wojny tutaj nie chce.
-Nauczył ale ty nie jesteś gościem tylko wrogiem.
Ta no to powiedziałem. Zresztą i tak zaatakuje. Jestem tego pewien. Po nic innego tutaj nie przychodzi.
-Skoro tak uważasz niech więc tak będzie.
No i jego obślizgłe macki poleciały w moim kierunku. Szybko wezwałem kose i mu przyciołem końcówki. Oj nasz kochany Strażnik Złych Marzeń się wkurzył. Wezwał tyle zaostrzonych kości ile się dało i strzelił we mnie. Zrobiłem wokół siebie tarcze z kości dzięki czemu żadna nie trafiła. Jeszcze bardziej się zdenerwował. Dookoła mnie pojawiły się czarne blastery i miały strzelić ale jak to ja uniosłem się tak wysoko aby nic mnie nie otarło lub trafiło. Ach jak ja kocham latać. Wylądowałem niedaleko Night'a. Nagle wszystko stało się czarne. Nigdzie nie widzę Nightmera. Nie podoba mi się to. Po chwili zobaczyłem małą dziewczynkę ale nie wyglądała jak typowe dziecko. Jej oczy byle całe czarne a z nich wpływała czarna maź taka sama z jakiej jest Nightmare. Czyli mogę stwierdzić że to nienawiść. Uśmiechała się ale nie tak jakby była szczęśliwa lub coś. To był szyderczy uśmiech. Dokładnie taki jaki mają mordercy kiedy chcą kogoś zabić. Creepy. Na jej zielono żółtym sweterku były plamy krwi. Źle to widzę. W prawej ręce tak jak myślałem nóż ubrudziny krwią. Aż z niego ciekła. A w lewej ręce cała czarna bluza z czarnym futrem na kapturze która była prawie cała we krwi. Znajomo mi wygląda ta bluza. Jest dokładnie taka jaką nosi mój opiekun Hate. O nie. Tylko nie to. To nie może być prawda co nie. Z moich oczidołów zaczęły lać się łzy. Nagle poczułem jak coś ostrego trafiło w moją lewą nogę przez co upadłem na ziemię i krzyknąłem z bólu. Tym co mnie trafiło była macka Nightmara. No pięknie. Wszystkie kolory wróciły do normy a dziewczynka zniknęła. Przed sobą zobaczyłem stojącego nade mną Nightmare z tym swoim psychicznym uśmiechem i jego macke ubrudzoną krwią która z niej kapała. I ponownie wszystko stało się dla mnie czarne. Czyli zemdlałem. Pięknie mam kłopoty.
Perspektywa Hate'a
Właśnie wracam z pracy. Masakra jakaś. Władanie tym światem to przesrana robota. Nie polecam. Pełno papierkowej, przynajmniej raz w tygodniu muszę słuchać poddanych i ich problemów. Do tego jeszcze przez jakiś czas były wojny z tym "szczęśliwym" światem gdzie panuje Dream. Naprawdę mam lepsze rzeczy do roboty niż użeranie się z tym wiecznie uśmiechniętym szkieletem i wysłuchiwaniem tych wiecznie niezadowolonych potworów. Mam dzieciaka do pilnowania. Znaczy się już nie taki dzieciak bo już ma 18 lat ale i tak trzeba go pilnować.
-Hate! Szybko do mnie.
Serio Shadow. Nie masz nic lepszego do roboty. Zmęczony jestem nie widać.
-No co jest?
-Jak co jest? Czy ty dobrze się czujesz? Nie widzisz co się dzieje. Niebo całe czerwone i się robi coraz ciemniej. A to znaczy tylko jedno. Nightmare tu jest.
-Wybacz ale jestem zmęczony. Już idę sprawdzić co się dzieję. I nie denerwuj się tak okej?
-Ta ta. Lepiej już idź. Radzę Ci najpierw sprawdzić dzieciaka bo mam złe przeczucia.
-Dobra dobra. Wiem co robić. Mam już to w małym paliczku więc luz.
Nie czekając ruszyłem przed siebie. Jestem ciekawy czego ta ośmiornica znowu chce. Było tyle lat spokoju i znowu się zaczyna. Nie ma nic lepszego do roboty czy co. Nagle się "obudziłem". Usłyszałem  głośny krzyk. No nie. Wszędzie poznam ten głos. Goth ma kłopoty. Zacząłem biec. Nie myliłem się. Nightmare stoi nad Gothem a jego macka jest we krwi. Już wiem co się stało. Nie daruje mu tego nigdy. Nie czekając strzeliłem w niego kośćmi. Szlag uniknął w ostatniej chwili.
-Zostaw go bo pażałujesz!
-Hate skarbie spokojnie. Przecież ja nic nie zrobiłem.
-Masz mnie za idiote czy co. Wynocha stąd i to już!
-Zesztywniałeś przez tego dzieciaka. Nie potrzebnie dałeś Reaperowi słowo. Teraz są tylko same kłopoty.
-Mam to gdzieś. Idź już lepiej stąd. To moje ostatnie ostrzeżenie.
Moje oczodoły stały się jeszcze bardziej czerwone a za mną pojawił się wielki blaster skierowany wprost na Night'a.
-Popełniasz wielki błąd Hate.
Po tych słowach zniknął. Odrazu ruszyłem w kierunku Gotha. Nie wygląda to dobrze. Ma dziurę w lewej nodze z której strumieniami leje się krew. Wyrwałem rękaw z swojej bluzy i zatamowałem krew.
-Ej. Goth. Żyjesz?
Szturcham go i nic. Ale żyje bi nie zmienił się w pył. Wziąłem go na ręce i zacząłem nieść do naszego zamku. Coś mi tu nie gra. Jakim cudem Nightmare w niego trafił. Przecież to nie możliwe. Nikomu się to nie udało więc czemu temu czemuś miało by się udać. No nic. Spytam się młodego kiedy wstanie. Zaniosłem go do jego pokoju i położyłem na łóżku. Ruszyłem szybko do łazienki po apteczke. Nie mam mocy leczniczej i nikt w naszym świecie nie ma ale za to umiem opartywać rany. Przemyłem dokładnie jego ranę i zabandażowałem. Teraz tylko czekać aż się obudzi.


Dzięki Tobie wiem co to szczęścieDove le storie prendono vita. Scoprilo ora