Rozdział VIII

263 25 9
                                    

Jane już od jakiegoś czasu nie była wysyłana na misję, toteż postanowiła trochę pomóc Twyldzie w mieszkaniu. Akurat w tej chwili wieszała pranie, podczas kiedy kobieta uczyła Mery'ego czytać. Szło jej to dosyć topornie, bowiem chłopiec bez przerwy rozpraszał się przelatującymi motylami czy odgłosami walki dochodzącymi z areny ćwiczeń. Wtedy głośno oznajmiał, że ma zamiar pobiegać za owadami, albo iść popatrzeć na walczących, bo ma nadzieję zobaczyć jak wielki i potężny Jamon powala na łopatki wszystkich swoich przeciwników.

– Dziecko, skup się – jęknęła w pewnym momencie Twylda. – Inne dzieci będą się z cienie śmiały, jak się dowiedzą, że nie umiesz czytać.

– Ale za to będę najszybszy w łapaniu motyli – odciął się chłopiec. Jane mimowolnie zachichotała. Nie przepadała za dziećmi, ale ten chłopczyk z jakiegoś powodu ją rozczulał.

– Dość tego. – Widocznie Mery doprowadził matkę na skraj wytrzymałości. – Idziemy uczyć się do środka. Koniec dyskusji – ucięła, widząc, że chłopiec już otwierał usta. – Nie mam zamiaru się za ciebie wstydzić. – To powiedziawszy, udała się w stronę domu, popychając Mery'ego z dość nieszczęśliwym wyrazem twarzy.

Jane pokręciła tylko głową i pochyliła się, aby wyjąć z kosza kolejną część garderoby. Nagle zatrzymała się w połowie ruchu. Na pobliskim krzewie przyczepiony był mały rulonik. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Mogłaby przysiąc, że jeszcze przed chwilą go nie było. Biały papier dosyć wyraźnie kontrastował z zielonymi liśćmi krzaku i Jane była pewna, że zauważyłaby go wcześniej. Natychmiastowo nabrała podejrzeń. Ten świat nie był jak jej, tutaj każda rzecz może wybuchnąć, jeśli tylko ją podniesie.

Jednak ciekawość zwyciężyła i Jane podeszła szybko do krzaka i odczepiła rulonik. Rozwinęła go i przyjrzała się mu.

Postaraj się uczestniczyć w następnej misji zwiadowczej w lesie. Mam dla ciebie niespodziankę.

Jane zmarszczyła brwi. W jakiś sposób była pewna, że to wiadomość do niej. Podejrzewała nawet, od kogo ją otrzymała. Problem w tym, że dziewczyna nadal nie wiedziała, czy może mu ufać. A raczej, komu powinna ufać?

Może najlepiej będzie, jak rzeczywiście wybiorę się na misję zwiadowczą.


Wcale nie tak trudno było przekonać tę króliczycę, aby pozwoliła jej wybrać się do lasu. Z tego, co zauważyła, jakoś nikt już nie palił się na bezsensowne wycieczki do lasu. Ykhar była nawet zadowolona, że Jane sama się zgłosiła.

Spojrzała na swojego partnera ze Straży Obsydianu. Tym razem przydzielona jej została jakaś kobieta, która wyglądała, jakby była zrobiona z drewna. W istocie, nawet nosiła na plecach w wielkim słoju jakieś miniaturowe drzewo. Jane uśmiechnęła się do niej niepewnie. Dziewczyna miała mięśnie, jakich mógłby jej zazdrościć niejeden facet, a fakt, że jej ramiona były drewniane, sprawiał, że Jane wolała jej nie podpaść.

– Nie nudzą cię już te codzienne wyprawy do lasu? – zapytała Jane. Cameria, bo tak przedstawiła się dziewczyna, uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Kocham las, więc to dla mnie w ogóle nie jest przykrym obowiązkiem – odpowiedziała wesoło. – Wśród drzew czuję się niemal jak wśród swoich.

– Jesteś kimś w rodzaju nimfy leśnej? – zapytała zaintrygowana Jane.

– Hamardiadą – odparła nadal tym wesołym tonem Cameria. – To drzewko, które noszę na plecach jest częścią mnie... - Urwała, widząc, że Jane niezbyt wie, o czym ona mówi. – Hmmm... To drzewo jest dla mnie tym, czym dla naszej Wyroczni jest Kryształ. Nie mogę się od niego oddalać, gdyż bez niego nie przeżyję.

Wbrew sobie: Zbędny element |Eldarya|Where stories live. Discover now