Rozdział IV

325 31 7
                                    

Jane, ciągle wzburzona, wyszła z sali. Była po prostu wściekła na Amandę. Jak ona mogła spotykać się z kimś innym, podczas gdy Luke praktycznie stawał się cieniem samego siebie. I wystarczyło raptem kilka miesięcy. Miała wrażenie, że to zupełnie inna Amanda, niż ta, którą znała na Ziemi. Tamta Amanda była przerażającą optymistką, nie widzącą świata poza Lukiem i wizji ich przyszłego życia. Jane szczerze myślała, że to jest ta prawdziwa miłość: na zawsze i od zawsze. Czy można ot tak zapomnieć o kimś, z kim planowało się przyszłość?

– Skończyłyście? – Dziewczyna mocno się wzdrygnęła, kiedy niespodziewanie przed nią pojawił się ten dziwny chłopak, lepiący się do jej przyjaciółki. Jane otaksowała go wzrokiem: był całkiem przystojny, dobrze zbudowany, odpowiednio wysoki, a różnokolorowe włosy dodawały mu sporo uroku. Jednak, w jej mniemaniu, nie dorastał do pięt Luke'owi. Strasznie rozpraszały ją stroje mieszkańców tej krainy: zbyt wymyślne, zbyt ozdobne, zbyt odkryte. W przypadku tego dziwnego gostka, był to dość bardzo wyeksponowany umięśniony brzuch, który sprawiał wrażenie, że jego właściciel aż krzyczy: „Patrz i podziwiaj mój sześciopak!" Może Amanda na to poleciała?

Na razie jednego była pewna: na razie nie przepadała za chłopakiem.

– Poprosiła mnie, abym cię znalazła – powiedziała niechętnie. – Ciebie i tę szefową, Miiko, czy jak jej tam było... Jakby sama nie mogła.

– Miiko jest w bibliotece. To pomieszczenie, do którego cię wcześniej zaprowadziliśmy. Trafisz tam? – zapytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi, bowiem prawie natychmiast zniknął za drzwiami do pomieszczenia, w którym znajdowała się Amanda. Chcąc, nie chcąc, ruszyła na poszukiwanie lisicy, choć z całego serca pragnęła iść za chłopakiem i pilnować każdego ich kroku.

***

Gdy tylko Jane wyszła, zaczęłam znowu chodzić w tę i z powrotem. Już wkrótce powinnam wyryć bardzo ładną dziurę w podłodze. Niecierpliwie czekałam na Leiftana i Miiko, aby móc się przekonać, czy naprawdę mnie okłamali, czy to może Jane chce we mnie wzbudzić poczucie winy. Przecież to niedorzeczne! Ashkore nie żyje i nie ma możliwości, aby przebywał sobie spokojnie na Ziemi. Nawet nie istnieje żaden portal, pozwalający na tak częste podróże między oba światami.

Moje ciało mocno się spięło, kiedy zauważyłam Leiftana wchodzącego do sali. Bałam się tego, co mogę usłyszeć, bałam się potwierdzenia, że znowu kłamali...

– Wszystko w porządku? – zapytał chłopak, ewidentnie widząc, że coś jest nie tak. Zdawałam sobie sprawę, że wszystkie moje emocje są wypisane na mojej twarzy.

– Ashkore. – To jedno słowo, to jedno imię sprawiło, że blondyn gwałtownie się wyprostował, a jego oblicze stężało. – On żyje, prawda? – Nie ustępowałam. Leiftan mocno westchnął zanim odpowiedział.

– Tak.

– Dlaczego? – zapytałam. Nie mogłam pojąć, że znowu to zrobili.

– Chciałem cię chronić – odpowiedział cicho. Zamarłam. Widząc moją reakcję, powoli do mnie podszedł i złapał mnie za podbródek. Lekko szarpnął, abym spojrzała mu prosto w oczy. Gdy to zrobiłam, momentalnie uciekły ze mnie negatywne emocje. Z jego źrenic wprost promieniowało poczucie winy i ból. – Byłaś taka szczęśliwa, myśląc, że to koniec, że wreszcie możemy poczuć się bezpieczni. Że go już nie ma. Nie chciałem tego niszczyć.

– Ale powinieneś – odparłam. – Naprawdę, wolałabym się tego dowiedzieć od ciebie.

– A kto ci właściwie to powiedział? – zapytał zdziwiony. – Nie było cię tutaj i ze mną się widziałaś po raz ostatni... – Przerwał nagle, zapewne uświadamiając sobie, skąd mogłam się dowiedzieć. – To ona, prawda? Ona ci powiedziała? Ale skąd ona mogła o tym wiedzieć?

Wbrew sobie: Zbędny element |Eldarya|Where stories live. Discover now