XIII. To ona nas uratowała

4.1K 253 611
                                    

To ona nas uratowała

- Trzydzieści dziewięć i osiem. – Louis usłyszał ponad swoją głową głos doktora, gdy kilka godzin po rozprawie leżał w łóżku Harry'ego, owinięty kołdrą i przykryty dwoma kocami. Miał na sobie bluzę Stylesa i jego szare dresy, które były na niego z pewnością o kilka centymetrów za długie, ale Louis nie dbał o to, tak długo, jak Harry chciał się o niego troszczyć. 

Młodszy mężczyzna całym sobą pragnął zaopiekować się Louisem, mimo tego, jak zranione było jego serce po tym, co wydarzyło się w Nowym Jorku i Louis nadal nie rozumiał, dlaczego Harry robił dla niego to wszystko.

Westchnął cicho, gdy tylko poczuł chłodną dłoń na swoim czole, nie musząc nawet otwierać oczu, by wiedzieć, że to Harry dotykał delikatnie jego skóry, przynosząc mu ulgę w cierpieniu.

- Wypiszę receptę na leki, które pan Tomlinson powinien przyjmować w ciągu najbliższych czterech dni. – Poinformował doktor, przenosząc wzrok między twarzą Harry'ego i Louisa. – Najważniejsze jest zbicie gorączki, bo to ona jest najbardziej męcząca dla pacjenta. Oczywiście musi też odpocząć i unikać stresu. 

- Naturalnie, osobiście zadbam o wszystko. – Kojący szept Harry'ego dotarł do uszu Louisa, sprawiając, że nikły uśmiech pojawił się na jego wargach, gdy czuł jak dłoń drugiego mężczyzny gładzi jego ciemne włosy, co jakiś czas delikatnie przeczesując je długimi palcami.

Lekarz wyszedł kilka minut później, a Louis ułożył się wygodnie w łóżku, tak szybko, jak tylko zapewnił Harry'ego, że jest w stanie zadbać o siebie sam, podczas gdy młodszy mężczyzna planował jechać do apteki. Zasnął chwilę po tym, jak Harry ucałował czule jego czoło obiecując, że wróci tak szybko jak to tylko było możliwe.

Louis spał ponad trzy godziny, budząc się jedynie od czasu do czasu, by napić się odrobinę wody i ponownie ułożyć się do snu. Harry'ego nie było obok, za każdym razem gdy tylko szatyn otwierał swoje oczy, a pokój był pogrążony w ciemności, nie licząc delikatnego światła, które wpadało do środka przez uchylone drzwi. Dom był podejrzanie cichy i mężczyzna zaczął się zastanawiać, czy Harry mógłby go pozostawić bez opieki na tak długi czas, lecz zasnął ponownie, nim mógł głębiej to przemyśleć.

Harry pojawił się przy jego łóżku nagle, decydując się nareszcie go obudzić, gdy zegar wybił godzinę dwudziestą, by podać mu leki na gorączkę, która nadal była bardzo wysoka. Przysiadł na brzegu materaca, przez chwilę jedynie przyglądając się mocno zarumienionym policzkom szatyna, po czym pochylił się, by czule pocałować jego czoło. Odsunął się jedynie na kilka centymetrów, po czym zaczął gładzić jego dłoń swoimi palcami, chcąc delikatnie wybudzić go ze snu. Powieki Tomlinsona zatrzepotały powoli, a nieobecny jeszcze wzrok od razu spoczął na zmartwionej twarzy młodszego mężczyzny.

Louis posłał mu delikatny uśmiech, powoli przesuwając się tak, by oprzeć się wyżej o stertę poduszek, gdy zauważył szklankę i leki w dłoniach Harry'ego, który podał mu prędko naczynie i wyciągnął z opakowania jedną tabletkę, by chwilę później obserwować jak ta ląduje między spierzchniętymi wargami szatyna. 

- Chciałbym się wykąpać – wychrypiał Louis, zaraz po tym szybko przełykając tabletkę i popijając ją całą szklanką wody, po czym odłożył naczynie na szafkę nocną, zauważając jak bardzo drżały jego dłonie. 

Tak bardzo chciało mu się pić, ale jednocześnie czuł się tak okropnie spocony i po prostu chory, że myśl o wodzie obmywającej jego ciało była niesamowicie kusząca. Nie zwracając już uwagi na bolące mięśnie, stawy, kości i po prostu wszystko, Louis powoli zsunął swoje nogi z łóżka i ułożył stopy odziane w kolorowe skarpetki na puchowym, białym dywanie. Podniósł się powoli, nie protestując, gdy Harry od razu pojawił się blisko niego obejmując lekko jego talię i pomagając mu dojść do łazienki, znajdującej się przy sypialni.

Dance with me baby, like the world is ending.. |larry stylinson pl|Where stories live. Discover now