Prólogo

200 9 5
                                    


Boimy się nie śmierci, ale tego, co po śmierci nie jest śmiercią.

Thomas Stearns Eliot






Leżała na kamiennej podłodze usłanej dywanem pustynnego piasku. Ciemność oplatała ją jak macki ogromnego potwora. Lepiła się jak miód. Ostatnia pochodnia zgasła już jakiś czas temu. Nie sposób nawet stwierdzić ile dni minęło od tamtej chwili. Jakby czas nagle przestał istnieć. Jakby rozpłynął się jak żywica wystawiona na palące słońce. Chociaż wokół panował chłód bijący od grubych, kamiennych ścian. Dawniej, w łagodnym i ciepłym świetle pochodni dało się dostrzec kolorowe malunki i napisy, których nikt z obecnych nie potrafił przeczytać. Tylko ona. Nie wszystko, ale część. Może to i dobrze, myślała. Bowiem to, co zdołała przeczytać było przerażające. Mroziło krew w żyłach i sprawiało, że czuło się nieprzyjemny chłód za plecami, jakby ktoś tam stał. Ktoś napawający pierwotnym lękiem. Ktoś... lub coś.

Z czasem lęk stał się sprzymierzeńcem. Do lęku można było się przyzwyczaić. Co nie oznaczało, że stawał się mniej uciążliwy. Był jak niewygodne krzesło, jak uwierający kamyczek w sandale. I miał już taki pozostać. Zawsze.

Broczyła krwią. Było jej zimno. Czuła przytłaczający ciężar swojej głowy. I lęk. Który był jak nieodstępujący jej na krok mały piesek. Siedział przy niej i nie pozwalał się nikomu zbliżyć. Czasem czuła jego oddech na swojej twarzy. Nieprzyjemnie ciepły i cuchnący jak gnijące trupy.

Czuła czyjś dotyk. Lepki, mokry i brutalny. Nie drgnęła. Już dawno się poddała. Już nic jej nie zostało. Nic, co chciałaby i co mogłaby ocalić. Zamknęła oczy i pozwoliła obcym dłoniom rozrywać jej ciało. Ignorowała bladą iskierkę rozpaczy, każącej jej zerwać się na nogi i uciekać. Iskierka jednak nie ustępowała. Coś poruszyło się w jej trzewiach. Jakieś monstrum. Do tej pory było uśpione. Zawsze wyczuwała jego obecność, lecz dopiero teraz była jej całkowicie pewna. Monstrum obudziło się. Rozwinęło kolczasty ogon. Domagało się zaspokojenia swojej wściekłości. Nieokiełznanej furii, która miała nigdy nie zgasnąć.

Rusz się. Rusz się. Tak chcesz skończyć? Szeptał potwór. Słyszała jego głęboki, drapieżny głos rozbrzmiewający w jej czaszce. Pomogę ci, ale dopiero jak mi na to pozwolisz. Nagle poczuła się dziwnie spokojna, była gotowa całkowicie poddać się monstrum, które tak usilnie starało się zmotywować ją do działania. Chciało ją ochronić. Za wszelką cenę. Czuła, że to prawda. Czuła, że ma w nim sprzymierzeńca. Teraz i zawsze.

Wstań. Rusz się. Chcesz zostać tu na zawsze? Tak jak ci ludzie? Dobrze, że jest ciemno. Nie widzisz ich wykrzywionych przerażeniem twarzy. Ale z pewnością czujesz smród ich strachu. Pamiętasz? Było was tu więcej. Ilu zostało? Pięciu? Troje? A będzie jeszcze mniej, jak się nie ruszysz. Wstawaj. Dam ci siłę. Potrzebujesz jej. A teraz wstań. Słyszysz? Wstawaj, proszę.

Nie wstała. Nie mogła. Poruszyła głową, na twarzy czuła piasek i chłód kamiennej podłogi.     

la Reina de la NadaWhere stories live. Discover now