Rozdział 3

1.3K 125 29
                                    

Coś nieustannie szturchało mnie w ramię. Poruszając się gwałtownie, aby to coś odgonić, mocniej podciągnęłam kołdrę pod brodę. Miałam wrażenie, że słyszę czyjś głos, ale go zignorowałam. Jeśli ktoś próbował mnie obudzić — mógł próbować, ale poniesie klęskę. Przez ostatnie tygodnie spałam maksymalnie po kilka godzin. Byłam wykończona, a leżąc w tym niesamowicie ciepłym łóżku, nie miałam zamiaru się ruszać przez następnych kilka godzin. Potrzebowałam wypoczynku po spaniu w obskurnych, śmierdzących motelach.

— Wstawaj!

Otworzyłam oczy, słysząc niecierpliwy głos Indiry nad uchem.

— No już! O ósmej zaczyna się obiad! — dodała, zaczynając mnie drażnić bardziej, niż komary, które budziły mnie w przydrożnych pokojach.

Obróciłam się w jej stronę, przecierając zaspane powieki. Trochę dudniło mi w głowie, ale pomimo tego, miałam więcej energii niż przez ostatni miesiąc. Spojrzałam na uśmiechniętą szeroko dziewczynę. Trzymała w ręku ubrania oraz buty łudząco przypominające te, które zostawiłam w Nowym Jorku. Ich widok nieco mnie ocucił.

— Przywieźli twoje rzeczy. Jedna z nauczycielek potrafi się teleportować. Z samego rana otworzyli portal do twojego mieszkania i spakowali wszystkie twoje ciuchy — wyjaśniła zadowolona, kładąc ubrania na skraju łóżka. Na małej szafce pomiędzy łóżkami stał zegar w kształcie kota, więc zerknęłam w jego kierunku. Miałam dokładnie pół godziny, żeby zebrać się na śniadanie.

— Dzięki — mruknęłam pod nosem, odrzucając kołdrę na bok. Rozejrzałam się po pokoju, natrafiając wzrokiem na wielką walizkę oraz pudło z wrzuconymi byle jak rzeczami. Widziałam wysokie czarne kozaki, wymalowane specjalną farbą. Zrobiłyśmy sobie z Artis własne wzory. Ich widok przywołał wspomnienia, które z kolei spowodowały ból w sercu. Tęskniłam za mieszkaniem, za przyjaciółką, za wolnością i swobodą, jaką tam miałam.

Podeszłam do bagażu, z którego wyjęłam bieliznę i skrzywiłam się na myśl, że dyrektor pakował moje majtki.

Wyjęłam niewielką kosmetyczkę, o której całe szczęście nie zapomniał i z przygotowanymi przez Indirę ubraniami, udałam się do łazienki. Zrzuciłam ciuchy, pakując je od razu do kosza na pranie i pozbyłam się bandażu z nogi. Ze zdziwieniem przejechałam dłonią wzdłuż łydki. Była gładka, nie było na niej żadnej rany ani nawet jednego, malutkiego siniaka. Leki pani Carmel ewidentnie działały cuda.

Po krótkim prysznicu i uczesaniu włosów w dwa ciasne warkocze, wyszłam z łazienki. W swoich ubraniach czułam się znacznie lepiej. Indira wybrała losowe ciuchy, a były to przyduża koszulka z logo X-Menów oraz czarne, nieco szersze spodnie. Tak chodziłam na co dzień do liceum. Czułam się... normalnie, choć do normalności było mi daleko.

— Wiesz, jeszcze nie pogodziłam się z myślą, że jestem Odmienną — wyznałam, przyglądając się Indirze, jednym ruchem dłoni przyciągającej do siebie torebkę. Zazdrościłam jej mocy, potrafiła przywoływać rzeczy, tymczasem ja mogłam bawić się jedynie metalem. A przynajmniej tak twierdziła pani Carmel.

— Przyzwyczaisz się po tygodniu — pocieszyła mnie, a uśmiech nie schodził jej z ust. — Wprowadzę cię w nasz dziwny świat. My, dziwaki, trzymamy się razem.

Z jednej strony chciałam tu być, motywowała mnie do tego myśl o siostrze. Myślałam o tym, że będę tu bezpieczna, nikt mnie nie dopadnie, nauczę się kontrolować swoje umiejętności. Z tyłu głowy jednak cichy głosik szeptał mi, żebym uciekała. Bo skoro przez tyle czasu radziłam sobie sama, teraz też dałabym radę. Przez siedemnaście lat nie wykazywałam żadnych cech Odmiennych, więc gdybym wróciła do Nowego Jorku mogłabym udawać, że jestem normalna. Lecz gdy ten cichy głosik stawał się coraz głośniejszy, znów myślałam o Penelopie. Odtwarzałam raz po raz jej słowa, przypominając sobie, że pragnęła mojego bezpieczeństwa. To była jej ostatnia prośba, zanim zginęła. Musiałam więc przełknąć dumę i zmusić się do nowego życia.

OdmienniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz