#21

8.4K 529 438
                                    

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

22 marca - 23 marca

Dzień 175 (poniedziałek)

Snape rzucił okiem na zegarek, mając nadzieję, że nie widać po nim, jak bardzo jest zdenerwowany. Spojrzał na Draco, który wyglądał, jakby miał się rozchorować. To spotkanie... To była prawdopodobnie jedna z najbardziej złożonych i delikatnych sytuacji, w jakich znalazł się podczas tych wszystkich lat pracy dla Zakonu. Z jednej strony, powinien być śmierciożercą, który pomoże upewnić się, że młody Ślizgon nie zrobi nic głupiego, by ratować Pottera. To było to, czego wszyscy - łącznie z Draco - po nim się spodziewali.
Ale z drugiej strony, powinien pomagać Chłopcu, Który Przeżył, żeby nie stracił swojego żałosnego tytułu.
Dostarczenie eliksiru wielosokowego Granger i Weasleyowi było wystarczająco niesmaczne - doskonale zdawał sobie sprawę, że Draco użyje go, by bez wiedzy innych osób widywać się z Potterem. Sama myśl o tym, że przyczyniał się do spotkań Draco z Gryfonem była... raczej odrażająca. Nieważne, co Draco czuł do tego chłopaka.
Na szczęście jego zadanie niezmiernie ułatwiał sam Lucjusz Malfoy, niech go szlag.
Przez swój autorytaryzm nie osiągnął nic poza tym, że dostarczył Draco Potterowi niczym prezent na tacy. Brakowało tylko kokardki, ale Snape miał niejasne wrażenie, że po dzisiejszym dniu nawet jej już nie zabraknie.
Mistrz eliksirów wzdrygnął się na samo wspomnienie Draco w Wielkiej Sali, jego szeroko otwartych oczu utkwionych w wyjcu, który niszczył go kawałek po kawałku.
Miał ściśnięte serce przez cały czas, gdy Lucjusz za jednym zamachem urzeczywistniał wszystkie najgorsze koszmary Draco.
Zawstydził go, dając w obecności jego rówieśników pozwolenie na lincz, odebrał mu wszystko, co miało dla niego jakiekolwiek znaczenie i swoim odrzuceniem zredukował go niemalże do zera.
A potem jeszcze ten znak, który wypalił Draco... Snape czuł się niemal chory, kiedy o tym myślał. Nawet będąc śmierciożercą nie potrafił sobie wyobrazić, jak można było zrobić coś takiego innej istocie ludzkiej. A szczególnie ufnej i pełnej podziwu, tak jak Draco ufał Lucjuszowi i podziwiał go, nie mając ku temu żadnego powodu, który Snape byłby w stanie pojąć.
Czas przeszły miał tutaj kluczowe znaczenie. Całe zaufanie i podziw, które wcześniej istniały, zniknęły bezpowrotnie. I nie były to jedyne rzeczy, które Lucjusz zniszczył.
Sam Draco był... rozbity od tamtego czasu. I nie istniał dla innych Ślizgonów.
Podporządkowany, wycofany, niemal obojętny na otaczający go świat. No i natychmiast wrócił do Pottera, bezmyślnie ryzykując gniew swojego ojca. Nie mogło być trafniejszego dowodu na ostateczną utratę jego lojalności niż ten fakt.
A teraz Draco chciał pomóc Potterowi i, jeśli byłoby to konieczne, był gotowy zaryzykować wściekłość ojca. I w sumie nikt nie powinien być tym zbytnio zaskoczony. Oczywiście oprócz samego Lucjusza. On prawdopodobnie nigdy nie zrozumie, że to jego własne działania doprowadziły Draco do punktu, w którym obecnie się znajdował.
Malfoy senior nie rozumiał własnego syna, nie pojmował, że ich podobieństwo jest zaledwie powierzchowne. Draco nigdy nie będzie tak inteligentny, sprytny, silny i bezduszny jak jego ojciec, a ten nigdy nie będzie w stanie tego mu wybaczyć. Severus kolejny raz przeklął Lucjusza za niewykazanie się dalekowzrocznością i niewysłanie chłopca do Durmstrangu, skoro już planował wykorzystać więź, by zabić Pottera. Bo trzeba być wyjątkowo bezlitosnym, by patrzeć, jak umiera bliska ci osoba i jednocześnie wiedzieć, że trzyma się w rękach sposób na jej ocalenie. Draco nie był kimś, kto mógłby to znieść.
Zamyślony Snape wpatrywał się w Draco, który siedział zdenerwowany na kanapie, czekając aż pojawią się jego rodzice. Obserwował jego krótki, urwany oddech, spojrzenie utkwione w podłodze i z niepokojem zauważył, że Draco niemal dostaje ataku paniki na myśl o spotkaniu z własnym ojcem. Ale dla dobra Pottera siedział uparcie, odpychając od siebie strach i zmuszając się do spokoju tak potrzebnego w trakcie tej konfrontacji.
To była prawdopodobnie jedyna dobra rzecz, którą Lucjusz osiągnął w całej tej sytuacji, pomyślał Snape z zadumą. Zmusił Draco do okazania odwagi, po raz pierwszy w jego życiu.
Draco wciągnął gwałtownie powietrze, kiedy płomienie w kominku pojaśniały i Lucjusz z gracją wylądował w pokoju, przesuwając się, żeby zrobić miejsce podążającej za nim Narcyzie. Oboje otrzepali szaty z identycznymi, pełnymi odrazy wyrazami twarzy, odnoszącymi się do pospolitego rodzaju podróżowania, do którego zostali zmuszeni - był to jedyny sposób, żeby dostać się bezpośrednio do Hogwartu.
Wymienili zdawkowe powitania z Draco i Snape'em, a potem Lucjusz przeszedł od razu do rzeczy.
- Muszę przyznać, że byłem zaskoczony, kiedy dostałem od ciebie sowę, Draco. Czemu zawdzięczamy tę przyjemność?
- Wiesz, że aurorzy domyślili się, co się dzieje z Potterem, z więzią - powiedział Draco bez ogródek, nie będąc jednak w stanie spojrzeć ojcu w oczy.
- Tak.
- Nie mają jeszcze wszystkich dowodów, których potrzebują, nie wiedzą kto to zrobił, ani w jaki sposób, ale wkrótce do tego dojdą.
- I?
- Ojcze... nie martwisz się? Możesz zostać aresztowany za udział w tej sprawie.
- Chciałbym zobaczyć, jak próbują to zrobić. Nie mam żadnych powiązań z McKayem czy Colchisem. I zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby Esposito była przy rozwiązaniu waszej więzi.
Bez wątpienia po tym, jak sam sprawiłeś, że zachorowała, pomyślał Severus.
- Możesz zostać aresztowany - powiedział Draco cicho. - Znowu.
- Nie martwi mnie to jakoś szczególnie.
- Czemu nie?
- Bo kiedy Czarny Pan zatriumfuje, nie będzie to miało żadnego znaczenia.
Draco kiwnął głową.
- Poproszono mnie, żebym przebywał blisko Pottera najczęściej jak się da, zanim nie wymyślą, jak mu pomóc. Co powinienem zrobić?
Lucjusz wzruszył ramionami.
- Zrób to, o co cię proszą. To nie zrobi większej różnicy.
Draco przytaknął i wziął głęboki oddech, zanim nie przeszedł ostrożnie do następnego tematu.
- Jak blisko zwycięstwa Czarnego Pana jesteśmy, ojcze?
Lucjusz uśmiechnął się.
- Jak tylko Potter umrze, Czarny Pan zatriumfuje.
Na chwilę zapadła cisza.
- To... to jest to? To jest ten wielki plan? - spytał Draco cicho. - Zabicie Harry'ego Pottera? To jest takie ważne?
- To...
- Czarny Pan czeka tylko na to, by umarł jeden człowiek... jeden chłopiec? - Draco w końcu spojrzał Lucjuszowi w oczy, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Lucjusz uniósł brew, ale spokojnie kiwnął głową. - I co stanie się po tym? Przejmie kontrolę nad ministerstwem magii? Będzie szturmował Hogwart? W dalszym ciągu będzie miał na drodze Dumbledore'a, wiesz o tym, prawda? Nie wspominając o aurorach i całej masie innych ludzi. Co się stanie po tym wszystkim? - Wzburzenie Draco narastało i wyglądało na to, że zaczyna zapominać o swoim strachu przed ojcem.
Nie umknęło to Lucjuszowi. Zmrużył oczy, a kiedy się odezwał, jego ton był o kilka stopni chłodniejszy niż wcześniej.
- Draco, to naprawdę nie powinno cię interesować. Istnieje granica między zrozumiałym zainteresowaniem tym, co się dzieje, a wpychaniem nosa w nie swoje sprawy. A ty ją właśnie przekroczyłeś.
Draco przełknął głośno i utkwił wzrok w podłodze. Wziął głęboki oddech, a potem jeszcze jeden, najwidoczniej zbierając odwagę na wypowiedzenie następnych słów.
- Ojcze. Czy jest... czy istnieje jakiś sposób, żeby to osiągnąć... który nie uwzględniałby śmierci Pottera?
W pokoju zaległa pełna zaskoczenia cisza.
- Co proszę? - odezwał się w końcu bardzo cicho Lucjusz. Draco zbladł wyraźnie, ale jego determinacja nie pozwalała mu odstąpić od próby ocalenia Harry'ego.
- Ja... jestem pewien, że wymagało to wielu bardzo szczegółowych planów, przejęcia stanowisk, kontroli nad potężnymi magicznymi artefaktami i tak dalej. Ja tylko... czy to absolutnie konieczne, żeby wszystko zależało od śmierci Harry'ego?
- Teraz to jest Harry, tak? - spytał Lucjusz łagodnie, a Draco poczuł, że się czerwieni.
- Ja... tak. - Przełknął nerwowo ślinę. - On... ja... wiesz, że jestem lojalny w stosunku do naszej rodziny. To mój priorytet. Zawsze - powiedział stanowczo. - Ale... On jest... ja... zależy mi na nim. - Przełknął kolejny raz i szybko ciągnął dalej. - Ja nie chciałem... wiem, że cię zawiodłem, powinienem trzymać się od niego z dala po rozwiązaniu więzi i... i nie przedkładam go ponad naszą rodzinę czy Czarnego Pana ani nic takiego, ale... ale... - Nabrał powietrza, zmuszając się, żeby mówić wolniej. - Nie chcę patrzeć, jak umiera. On nie jest taki potężny, nie jest nikim specjalnym. Nasza strona jest silna, możemy zrobić co trzeba bez zabijania go.
Lucjusz był zszokowany do tego stopnia, że zabrakło mu słów, a Draco w dalszym ciągu nie podnosił wzroku z podłogi. Wyglądał, jakby najbardziej na świecie chciał stąd uciec jak najdalej i powstrzymywał się tylko siłą woli.
Snape i Narcyza wymienili zaniepokojone spojrzenia i Severus kiwnął dyskretnie głową w stronę Lucjusza.
Narcyza przygryzła wargę i położyła mężowi rękę na ramieniu.
- Draco, nie spodziewam się, że pojmiesz, jak dużo wysiłku włożono w zaplanowanie tej akcji...
- Nie, nie pojmuję - przyznał Draco. - Ja tylko chciałem wiedzieć... czy można coś zrobić, żeby...
- Nie, absolutnie nie - stwierdził Lucjusz, w końcu odzyskując głos. - Jak w ogóle śmiesz pytać...
- Kochanie, to nie takie trudne do zrozumienia - powiedziała Narcyza spokojnie. - Draco w czasie więzi zrobił dokładnie to, co powinien, a wszystko potoczyło się tak, jak można było przewidzieć. W rzeczywistości tak właśnie powinna działać więź: ma kreować współzależności między małżonkami. Tak samo było z nami. Lucjuszu, proszę. Draco nie robi nic złego pytając.
Lucjusz spojrzał na swoją żonę tak, jakby chciał rzucić w nią klątwą, jednak zdobył się na sztywne skinienie głową.
- Zapytałeś - rzucił do Draco chłodno. - I odpowiedź brzmi nie. W żadnym wypadku nie można nic zrobić, nawet jeśli bym tego chciał.
- Czy... Ojcze, czy jeśli byłby... jeśli Czarny Pan chce się go pozbyć, można go gdzieś uwięzić, zabrać mu jego magię albo...
- Draco...
- Lucjuszu. - Ręka Narcyzy zacisnęła się na ramieniu męża, a jej spokojny głos powstrzymał zbliżający się napad raczej porażającej wściekłości. - Proszę. Byli małżeństwem, to zrozumiałe, że będzie...
- Zdruzgotany na myśl o straceniu swojego eks-męża? - spytał Lucjusz z pogardą. - Większość ludzi byłaby zachwycona.
- On nie jest większością ludzi, Lucjuszu - wtrącił się szybko Snape. - On jest tylko chłopcem. To nie było...
- Ojcze... ja... ja byłem zbyt młody, żeby się z kimś wiązać - przerwał mu Draco, podnosząc głowę. - I zbyt młody, żeby zerwać więź. I nie chciałem... ale byłem z nim cztery miesiące i myślałem, że tak już zostanie...
- Mówiłem ci, że robię co w mojej mocy.
- Nawet twoje najlepsze starania nie zawsze przynoszą efekty - powiedział Draco, a Snape skrzywił się, słysząc jasną aluzję do pobytu w Azkabanie. Lucjusz gniewnie wpatrywał się w syna, a ten wydawał się jakby kurczyć pod jego wściekłym spojrzeniem.
- Lucjuszu, proszę, nie bądź na niego zły - powiedziała Narcyza delikatnie i odciągnęła go trochę dalej od Draco i Snape'a. Przysunęła się bliżej i zaczęła szeptać mu coś do ucha. Snape powoli wypuścił wstrzymywane powietrze, kiedy wyraz twarzy Lucjusza zmienił się z ledwie kontrolowanej złości w coś, co bardziej przypominało zrozumienie i współczucie.
Dzięki bogom za Narcyzę. I dzięki bogom za to, że arogancja Lucjusza nigdy nie pozwoliła mu na zdanie sobie sprawy z tego, co Snape odkrył już dawno temu: że niemal magiczna zdolność Narcyzy do uspokajania męża w momentach silnego wzburzenia w rzeczywistości była właśnie magiczna. Zaklęcie Harmonii. Nie mogła go zbyt często używać, żeby Lucjusz się nie zorientował, ale kiedy już to robiła, było ono darem niebios.
Draco wziął głęboki oddech i spojrzał ojcu w oczy.
- Proszę, tato. Nie mogę patrzeć, jak on umiera.
Lucjusz spojrzał na niego współczująco, ale stanowczo.
- To nie patrz - powiedział spokojnie.
Draco odwrócił się, pocierając czoło, a Snape niemal czuł jego desperację. Młody Ślizgon musiał wiedzieć, że to nie ma sensu. Nawet zanim tu przyszedł, wiedział już, że nic się nie da zrobić, ale i tak musiał spróbować.
- Ja... wierzę w to, co robi Czarny Pan. Wiesz, że tak jest. Ale czy nie ma innego sposobu...
- Wiesz, że on musi umrzeć. Są ofiary, które trzeba złożyć. Ja poświęciłem siebie, spędzając dziesięć miesięcy w wiezieniu dla tej sprawy. Dla ciebie i dzieci takich jak ty, które zasługują na świat nieskażony krwią mugoli i ich słabościami.
- Ojcze...
- Przykro mi, Draco - powiedział Lucjusz wyjątkowo rozsądnym, niemal miłym tonem. - Masz rację, byłeś na to wszystko za młody. Ale wtedy nie miałeś żadnego wyboru i teraz też nie będziesz miał. Potter umrze. Rozumiem, że jest to raczej przykre, ale twoja matka i ja zrobimy co w naszej mocy, żeby ci to ułatwić. Nie możemy zrobić jednak nic, żeby temu zapobiec.
- Mógłbym się z nim związać - wyrzucił z siebie Draco i mówił dalej szybko, nie patrząc na zdumioną minę Lucjusza. - To... to znaczy nie mam na myśli prawdziwego małżeństwa, nie chciałbym tego, ale jeśli... jeśli bym się z nim związał i nikt oprócz nas by o tym nie wiedział, można by go tak usunąć z drogi, a Czarny Pan dalej...
Narcyza przykryła dłonią jego rękę, przerywając mu.
- Kochanie, coś takiego nie zostałoby długo tajemnicą. A jeśli Czarny Pan kiedykolwiek by się o tym dowiedział...
- Jeśli sprzymierzysz się z Potterem, sam znajdziesz się w niebezpieczeństwie - zauważył Snape.
- Nie mówię o sprzymierzaniu się... nie byłbym nawet blisko niego...
- Nie ma mowy - powiedział Lucjusz. - Ryzyko jest zbyt duże. Już naraziłeś całą naszą rodzinę na niebezpieczeństwo swoim zachowaniem, a wydziedziczenie cię było jedyną rzeczą, którą mogłem zrobić, by odzyskać zaufanie Czarnego Pana i złagodzić jego gniew.
- Więc wydziedziczyłeś mnie, żeby uratować mnie przed samym sobą? - spytał Draco cicho, a w jego głosie słychać było złość.
- Wolałbyś raczej, żebym pozwolił ci zachowywać się w taki sposób, który praktycznie gwarantował ci utratę życia?
- Pozwoliłeś, żebym był związany z Harrym prawie dwa miesiące po tym, jak znalazłeś McKaya. Mogłem umrzeć już wtedy, jeśli Czarny Pan wykonałby jakiś ruch.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Nie cieszyło mnie to opóźnienie, uwierz mi. Ale musieliśmy poczynić plany odnośnie kontrzaklęcia, a to nie było łatwe. Wymagało bezróżdżkowej magii, umieszczenia odpowiednich ludzi na odpowiednich pozycjach, odwrócenia uwagi osób, które mogły nas powstrzymać, zaaplikowania wielu zaklęć Potterowi, żeby nie odczuwał bólu, kiedy go dotykano i żeby po rozwiązaniu więzi nie zorientował się zbyt szybko, co się dzieje... - Lucjusz urwał. - To była niezwykle trudna i precyzyjna praca. Możesz sobie wyobrazić mój niepokój, kiedy Potterowi nie zaczęło się pogarszać zgodnie z planem. Powinien wszak tracić zdrowie dużo szybciej, kiedy tylko minęło wystarczająco dużo czasu, by nikt nie mógł powiązać jego choroby z zerwaniem więzi. - Jego głos stwardniał. - A potem zobaczyłem zdjęcie wysłane do „Proroka".- Draco przełknął głośno i spuścił wzrok, a Snape nagle poczuł się zaniepokojony tym, w jaki sposób zaciśnięta była jego szczęka i jak mrużył oczy. - Naraziłeś nas wszystkich na niebezpieczeństwo. Czarny Pan nigdy nie pozwoliłby ci żyć, gdyby nie ja.
- I co ci to o nim mówi? - spytał Draco, czując narastającą złość.
- Słucham?
- Był na mnie zły za pokrzyżowanie jego planów? Na tyle wściekły, żeby mnie zabić, nieważne, że nie miałem żadnego pojęcia, że robię coś przeciwko jego zamiarom? - Draco potrząsnął głową, patrząc ojcu wyzywająco w oczy. - On jest kompletnym wariatem i tyle.
Wyraz twarzy Lucjusza szybko zmienił się ze współczującego na rozwścieczony. Poruszył się nieznacznie i Draco syknął, podnosząc rękę do znaku na swojej piersi. Snape i Narcyza patrzyli na to zaalarmowani.
- Jest wariatem - powtórzył Draco uparcie. - Jak możesz podążać za kimś takim? - Syknął znowu, a jego twarz pobladła. Narcyza złapała Lucjusza za ramię. - Za człowiekiem, który zabija wszystkich wchodzących mu w drogę, obojętnie czy zrobili to świadomie czy nie?
- Popieramy go w nadziei na lepszą przyszłość dla nas i naszych dzieci. Dzieci takich jak ty - powiedział Lucjusz z odrazą.
- Dzieci takich jak Cedric Diggory? - odgryzł się Draco.
- Draco! - krzyknął Snape.
Oczy Lucjusza zmrużyły się niebezpiecznie.
- Cedric Diggory był nieszczęśliwą ofiarą wojny.
- Jego krew była tak samo czysta jak moja czy twoja. I czystsza niż krew Voldemorta.
Snape i Narcyza zamarli, wymieniając pełne niepokoju spojrzenia.
- Nie wymawiaj jego imienia - wysyczał Lucjusz.
- Będę nazywać go po imieniu, kiedy mi się spodoba!
- Przynosisz wstyd...
- To ty popierasz wariata półkrwi!
- Wolałbyś, żebyśmy popierali głupiego dzieciaka półkrwi?
- Harry przynajmniej nie jest szalony!
- Ale Harry przegra.
- A jeśli tak, to czy naprawdę myślisz, że czarodziejski świat stanie się lepszy? Bardzo dobrze wiesz, jakim człowiekiem jest Voldemort. Boisz się go, ale w dalszym ciągu mu służysz.
- Lepiej mu służyć, niż zostać przez niego zabitym, nie sądzisz?
- Może jeśli mniej ludzi myślałoby w ten sposób, to nie byłby w stanie nikogo skrzywdzić.
- Oszczędź mi swoich absurdalnych sentymentów. Najwyraźniej spędziłeś zbyt wiele czasu w towarzystwie Gryfonów. - Lucjusz podniósł się z gracją i nabrał garść proszku Fiuu. - Koniec dyskusji. Będziesz postępować tak, żeby przynosiło to korzyści naszej rodzinie i nie zrobisz nic, co mogłoby pokrzyżować nasze plany. A jeśli usłyszę, że znalazłeś się w pobliżu Pottera, pożałujesz tego. Poinformujesz panią Pomfrey i dyrektora szkoły, że nie będziesz mógł uczestniczyć w polepszaniu złego stanu Pottera. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, masz to zrobić i już. Czy to jasne?
Draco spojrzał na niego wyzywająco i Lucjusz szepnął słowo, które sprawiło, że Draco pobladł, nie mogąc nabrać powietrza i złapał się za pierś. Z mocno zaciśniętymi ustami patrzył na ojca jeszcze przez chwilę, a potem wypuścił powietrze i skinął głową, poddając się.
- Chodź, Narcyzo - powiedział Lucjusz stanowczo, wchodząc do kominka. - Rezydencja Malfoyów - rzucił i zniknął.
Draco odwrócił się do matki.
- Mamo...
- Draco, proszę...
- Błagam... nie mogłabyś z nim porozmawiać?
- Nie mogę. Przecież wiesz.
- Ja...
- Twój ojciec ma rację. To zdecydowanie niekorzystna okoliczność, ale...
Draco potarł czoło, z całych sił starając się nie stracić panowania nad sobą. Narcyza delikatnie pogładziła go po włosach, wymieniając zaniepokojone spojrzenia ze Snape'em.
- Kochanie... nie zamierzasz chyba nic robić w tej sprawie, prawda?
- Słucham?
- Czegoś przeciwko woli twojego ojca - sprecyzował Snape.
- To byłoby... po pierwsze, to byłoby straszliwie niebezpieczne - powiedziała Narcyza. - A po drugie, złamałoby ojcu serce.
Draco prychnął z odrazą.
- Nie musiałby go najpierw w ogóle mieć?
- Draco!
- Złamać jego... oszczędź mi tych bzdur! - powiedział Draco ze złością. - Był absolutnie zachwycony możliwością usunięcia mnie z rodu, gdy...
- Był zraniony! Zdradziłeś go... jego własny syn...
- Był wkurzony, bo mu się sprzeciwiłem. To nie przez zranione uczucia mnie wydziedziczył, tylko przez mściwość!
- Nie wiesz, co Czarny Pan...
- Nie zrobił tego dla Czarnego Pana... wtedy był swojego rodzaju podwójnym agentem, więc nie wyglądało szczególnie przekonująco, kiedy publicznie mnie wydziedziczył tylko za to, że byłem z wrogiem Voldemorta.
- Draco... - zaczął Snape.
- Mógł mnie ukarać w inny sposób, skoro poczuł się taki zraniony. A zamiast tego uczynił z tego widowisko... nie miałem nawet pieprzonego nazwiska...
- Był zły - powiedziała Narcyza - i zrobił coś, czego nie powinien. Ale kocha cię.
- To nie jest miłość, to...
- Myślisz, że ten Potter cię kocha? - spytała Narcyza przenikliwie i Draco zmarszczył brwi. - Chce być z tobą tylko dlatego, że jest pod wpływem zaklęcia. To nie jest prawdziwe.
- To jest tak samo prawdziwe jak twoja więź z ojcem - odgryzł się Draco. - To ty nauczyłaś mnie, że miłość, która rodzi się z więzi jest bardziej autentyczna od tego, gdy dwoje ludzi mówi, że się kocha, ale nie wie nic o tym, co ta miłość naprawdę oznacza.
- Nie byliście ze sobą wystarczająco długo. Myślisz, że on zrezygnowałby ze wszystkiego, żeby z tobą być, tak samo jak ty chcesz zrobić to dla niego? Myślisz, że poświęciłby dla ciebie wszystko? Jesteś jego wrogiem.
- Wcale go nie znasz.
- Draco...
- Wiesz, że wróciłem do niego po tym, jak ojciec wypalił mi ten pieprzony znak? - Oczy Narcyzy rozszerzyły się ze zdumienia. - Byliśmy ze sobą jeszcze tydzień...
- Jak mogłeś...
-... i potem Harry ze mną zerwał. Czuł się chory, jeśli nie przebywał blisko mnie, więź żądała, by trzymał się w pobliżu, ale nawet wtedy to on odesłał mnie, bo nie chciał, żeby znowu coś mi się stało.
Matka patrzyła się na niego bez słowa.
- Nie, nie sprzeciwię się ojcu kolejny raz - powiedział Draco gorzko. - Powiedział, co mam robić i, do cholery, muszę być mu posłuszny, czy tego chcę, czy nie. Ale nie może mnie zmusić, żeby mi się to podobało. - Skrzywił się z odrazą. - I nie może mnie zmusić, żebym myślał o nim inaczej niż o kimś kurewsko żałosnym.

[T] Bond/Związani DrarryWhere stories live. Discover now