Rozdział XIV

524 51 32
                                    

Kubson wychodzi ze szpitala. Nakłada kaptur, czując zimne podmuchy wiatru, rozwiewające jego jasne włosy. Następnie wkłada ręce do kieszeni jeansów i rusza na tyły budynku, a dokładniej do pobliskiego parku. Potrzebuje trochę powietrza. Do tego ma nadzieję, że znajdzie Aliena, który od kilku godzin nie pojawia się u Maxa. Wszyscy zaczęli się o niego martwić. Karol nie odbiera telefonu, nie odpisuje na wiadomości. Nie daje znaku życia. Kuba wzdycha i po raz kolejny wyciąga swoją komórkę z kieszeni. Wie, że ten uparciuch nie odbierze, jednak wybiera jego numer i dzwoni.

W tym samym momencie słyszy melodyjkę. Odwraca się w kierunku hałasu. Czuje ogromną ulgę, gdy na ławeczce zauważa Aliena, trzymającego w ręku telefon. Szybko podchodzi do niego z zamiarem nakrzyczenia na kumpla. Karol nawet nie wyobraża sobie, jak Kuba się martwił. Staje kilka kroków przed nim, otwierając usta. Jednak powstrzymuje tok cisnących mu się na usta przekleństw, gdy widzi jak przyjaciel unosi głowę. Dostrzega w jego czerwonych od płaczu oczach wyraźny smutek. Kąciki ust mu drżą, a policzki chłopaka są zaróżowione od panującego na zewnątrz zimna. Kubson wzdycha i siada obok niego. Nie odzywa się. Woli poczekać, aż to Alien będzie chciał z nim rozmawiać. Przed dobre kilkanaście minut siedzą w ciszy.

-Czemu oni mówią, że jest za późno?-pyta bardzo cichutko, swoim zachrypniętym głosem. Przysuwa się do Kuby. Ten zauważając, że przyjaciel się trzęsie, zdejmuje z siebie kurtkę i przykrywa nią jego ramiona, nie zważając na protesty towarzysza.

-Nie jest, Kapi. Nigdy nie będzie za późno-stara się go pocieszyć, chociaż sam już nie wierzy we własne słowa. Powoli obejmuje go ramieniem i przyciąga odrobinę bliżej do siebie. Alien bez słowa kładzie głowę na jego ramieniu, pochlipując.

-A jeśli Max.....wiesz...-szepcze.

-Przestań, Alien. Nic mu nie będzie. To nie może się tak skończyć, okej? Zawsze byliśmy razem i nic nas nie rozdzieli. Max czuje się lepiej, prawda? Widziałeś go? Uśmiecha się, chodzi bez żadnego trudu, nie ma duszności, ani bólów w klatce piersiowej. Pierwszy raz od kilku miesięcy. Widzisz? Będzie dobrze, nie ma innego wyjścia. Proszę, nie przejmuj się-odpowiada, z uśmiechem przyglądając się towarzyszowi.

Karol unosi wzrok i spogląda na przyjaciela. W jego oczach pojawia się nadzieja, a sam chłopak próbuje przywołać uśmiech na swojej twarzy. Wychodzi mu jedynie dziwny grymas, jednak Kuba cieszy się, że Alien się stara.

-Kuba?-pyta niepewnie po chwili ciszy. Dalej patrzy mu prosto w oczy, mimo, że czuje rumieńce na policzkach.

-Hmm?

-Dziękuję, nie wiem co bym bez Cie...-jednak nie kończy. Przerywają mu miękkie usta Kubsona na tych Karola.

-Do jasnej cholery, dajcie mi święty spokój!-wrzeszczy nagle Bladii, chowając twarz w dłoniach. Ma dość ciągłego gadania przyjaciół, że źle postępuje. Naprawdę, ma już ich serdecznie dość. Najchętniej by stąd wyszedł i nie wrócił.

-Paweł, uspokój się-ucisza go Chucken. Bladeusz jedynie patrzy na niego, przymrużonymi gniewnie oczami. Zaciska dłonie w pięści i wstaje.

-Nie mów mi co mam robić! To twoja wina! Gdybyś mi wcześniej powiedział o jego chorobie, to by się tak nie skończyło! Twoja wina!-krzyczy, podchodząc do Szymona, który kuli się w miejscu i stara nie patrzeć na przyjaciela. Jego twarz tężeje, a sam chłopak przygryza wargę, aby tylko się nie rozpłakać.

-Bladii, stop. To niczyja wina. Wszystko się ułoży-próbuje uspokoić go Diabeuu. Jednak Paweł odpycha rękę, którą położył mu na ramieniu Bartek.

-Oczywiście, wszystko będzie dobrze! Zawsze tak mówisz! Starasz się widzieć pozytywnie każdą rzecz, pomagasz każdemu, a sam nie potrafisz załatwić swoich problemów, prawda?! Kiedy zamierzasz powiedzieć Michałowi, co do niego czujesz?-warczy na chłopaka, odpychając go od siebie. Gdy Bartek milczy, Bladeusz tylko się śmieje.-Właśnie! Jesteś zbyt wielkim tchórzem!

-Daj im spokój! To nie ich wina, że ty jesteś tchórzem!-syczy Manoyek, odciągając Diabeuu'a na bok. Sam staje przed Bladiim, mierząc go wrogim spojrzeniem.-Nie masz prawa się na nich wyżywać, rozumiesz? Zrozum, że to twój błąd. Pogódź się z prawdą.

-"Pogódź się z prawdą"-naśladuje go Paweł, krzyżując ręce na piersi.-I kto to mówi? Mnie przynajmniej nikt nie zdradził. Nie musiałem zamykać się w sobie i rozpaczać, jaki to biedny jestem...

Adrian jedynie unosi dłoń, prosząc go o milczenie. Kiwa głową, jakby się nad czymś zastanawiał.

-Masz rację. Jestem tchórzem, bo zostawiłem przyjaciół, chciałem zostać sam. Ale wiesz co? Teraz cholernie chcę to naprawić. Zrozumiałem, że jesteście dla mnie ważni. I dobrze wiem, że Max jest dla ciebie ważny. Rób co chcesz. Możesz się z nim pogodzić, starać się, aby nie odeszła ważna osoba w twoim życiu. Druga opcja. Po prostu odejdź i żyj sam. Bez przyjaciół, wsparcia, szczęścia. Jeśli to wolisz, to proszę bardzo. Ja mam to gdzieś-uśmiecha się, gestem pokazując, że on się poddaje. Adrian wycofuje się i korytarzem rusza do wyjścia.

Po chwili, gdy wreszcie znajduje się na zewnątrz, przystaje. Na dworze panuje półmrok, przez który Mano musi delikatnie wytężyć wzrok. Unosi oczy, dostrzegając blady zarys księżyca. Nie sądził, że jest już tak późno. Wzdycha, przeczesując dłonią włosy. Następnie zapina płaszcz i wkłada zmarznięte dłonie do jego kieszeni. Rusza przed siebie, nie oglądając się.

Po cichu ma nadzieję, że Bladii go posłucha. Tak, powiedział, że ma gdzieś tą całą sytuację. Szczerze? Nie, nie ma jej gdzieś. Manoyek bardzo chce, aby przyjaciele się pogodzili. On sam wie, jak to jest stracić kogoś ważnego. Ani Pawłowi, ani Maxowi tego nie życzy.

-Adrian!-jego samotne rozmyślania przerywa męski głos za nim. Mano robi jeszcze kilka kroków, przed siebie, jednak z cichym westchnięciem się zatrzymuje. Odwraca w kierunku dobrze znanej mu osoby.

Ignacy dogania go i przystaje, aby odsapnąć. Adrian domyśla się, że za nim biegł.

-Co jest?-pyta niby obojętnie. Chociaż trzeba przyznać, że od pewnego czasu, osoba Kolegi nie była mu obojętna.

-Wszystko okej? Wiesz, Bladii nie powinien tak mówić...-zaczyna Ignacy, jednak milknie, słysząc śmiech towarzysza. Marszczy brwi, nie rozumiejąc jego zachowania.

-Oj Ignaś, Ignaś-cichocze, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu. Manoyek stara się nie zwracać uwagi na to, że Kolega drży pod owym dotykiem.-Miał rację. Ale tak naprawdę, mam gdzieś swoją przeszłość. Liczy się to, że chce to naprawić, prawda?

Ten tylko kiwa na potwierdzenie głową. Mano ponownie rusza przed siebie. Dopiero po chwili dostrzega, że tamten podąża za nim.

-Przecież powiedziałem, że wszystko jest okej-burczy, jednak zachowuje łagodny ton. Nie chce go od siebie odpychać.

-Nie chce tam wracać. Mogę iść z tobą?-pyta cicho i niepewnie, zerkając na Adiego.

Manoyek w odpowiedzi kiwa głową i się uśmiecha.
Idą w ciszy, a w głębi ducha cieszą się ze swojego towarzystwa.

Od Stevie: A więc... Po miesiącu przerwy... Jest!

You Found Me. || Ekipa Youtube.Where stories live. Discover now