Rozdział XIII

471 48 39
                                    

Tydzień.
Właśnie mija tydzień spędzony w szpitalu.
Z Maxem jest coraz lepiej. Obudził się po kilku godzinach od operacji. Co prawda, kompletnie zdezorientowany.

Bladii całe dnie siedzi na szpitalnym korytarzu, czekając na jakiekolwiek informacje o przyjacielu? Zawsze towarzyszy mu Melania i Szymon. Ich trójka ani razu nie opuściła budynku.

-I jak, panie doktorze?-mówi Chucken, wstając z miejsca. Ruda i Bladeusz idą w jego ślady. Spoglądają na lekarza, który właśnie wraca z codziennych badań Maxa.

-Wszystko w porządku. Wraca do sił, jednak chciałbym potrzymać go tu jeszcze tydzień. Z tego co wiem, nie jesteście stąd, jednak wolałby nie ryzykować, że podczas powrotu do domu coś mu się stanie. Czy to nie problem, że zostanie tu dłużej?-pyta mężczyzna, stając kilka kroków od owej trójki.

-Nie, nie! Oczywiście, że nie!-mówi szybko Chucken.-Dla nas najważniejsze jest jego zdrowie.

Melania i Paweł mu przytakują.

Tydzień i trzy dni.
Max bez przeszkód przyjmuje gości. Byli u niego wszyscy, poza Bladiim i Marcinem. Nie potrafią się odważyć. Wolą siedzieć na szpitalnych krzesełkach i oczekiwać wiadomości o stanie Maxa. Szczególnie Bladeusz. Dobrze wie, że jego były przyjaciel nie może się denerwować.

-Musisz z nim porozmawiać..-mówi Gimper, siedzący obok niego. Tak, cały czas namawiają go, aby w końcu pogodził się z Maxem. Paweł chce to zrobić. Bardzo chce. Jednak jego pieprzona duma.

-Ma rację-wzdycha Diabeuu, wygodnie usadawiając się na podłodze. Podkula nogi pod siebie i obejmuje je ramionami. Wygląda inaczej niż zwykle. Na jego twarzy nie widnieje promienny uśmiech, który zawsze wspiera Bladiiego. Bartek jest blady, a kąciki ust wygięte są w dziwnym grymasie.-Zanim będzie za późno...

-Nie będzie-warczy nagle Alien, jednak uspokaja się, gdy czuje na ramieniu dłoń Kubsona.

-Już dobrze, Kapi..-mruczy cicho blondyn, przyciągając do siebie przyjaciela. Obejmuje go i przytula. Karol bez słowa kładzie głowę na klatce piersiowej Kuby, a w jego oczach widoczny jest ból i smutek.

Taki sam, który widnieje w spojrzeniach pozostałych.

Tydzień i pięć dni.
Marcin z wahaniem otwiera drzwi do pokoju Czitera. Stoi w progu, przyglądając się mu.

Max siedzi po turecku, na łóżku. Ubrany w białą, długą, szpitalną koszulę. Do tego szare dresy, które wybłagał. Niekomfortowo czuł się w tej dziwnej sukience, a więc lekarz, po kilku dniach zgodził się na zwykłe, luźne spodnie.
Czyta dość grubą książkę z delikatnie pożółkłymi stronami.

Dopiero, gdy Marcin niepewnie chrząka, Max zwraca na niego uwagę. Oczy Czitera, dziwnie zmęczone i smutne, nagle stają się wesołe, a w ich tęczówkach pojawiają się iskierki szczęścia?

-Oh, Marcin, hej!-przerywa ciszę, zamykając przy tym książkę. Przywołuje na twarzy szczery uśmiech i macha mu na powitanie.
Marcin stara się odwzajemnić uśmiech, lecz powstaje z tego grymas pełen zażenowania.

-Chciałem zapytać, jak się...-zaczyna, za wszelką cenę starając się powstrzymywać drżenie głosu i gulę w gardle.

-Jeśli jeszcze ktoś zapyta, jak się czuje, to chyba zabije-śmieje się głośno i kręci niedowierzająco głową.-Melania pyta codziennie. Po pięćdziesiąt razy. Można oszaleć!

Marcin kiwa głową, drapiąc się nerwowo po karku. Może powie, że musi już iść? A może, że źle się czuje? Cokolwiek, aby tylko nie trwać w tej niezręcznej ciszy.

Jednak gdy otwiera usta, by coś powiedzieć, Max przesuwa się na sam kraniec łóżka i klepie miejsce obok siebie.

-Chodź-patrzy na niego błagalnie. Marcin nie może odmówić. Powoli podchodzi i siada na skraju posłania.-Co się stało? No wiesz...nie do końca chciałeś mieć ze mną kontakt, gdy dowiedziałeś się o chorobie..

Czasem Marcin po prostu nienawidzi szczerości Maxa. Do tego jego ciekawskiego wyrazu twarzy i zachęcającego uśmiechu.

-Wiesz, że...moja matka miała białaczkę, prawda?-pyta cicho, pomimo, że Cziter dobrze zna tą historię. Jako jedyny z jego przyjaciół wie o przeszłości chłopaka.

-Tak, Marcin...Nie musimy o tym rozmawiać, naprawdę...-Max nieśmiało uśmiecha się do najlepszego przyjaciela.

-Nie, muszę ci to powiedzieć....-przerywa mu, unosząc wzrok. Dopiero teraz odważa się spojrzeć w oczy chłopaka.-Kochałem ją. Opiekowałem się codziennie, robiłem wszystko, by była szczęśliwa. Tak strasznie cierpiałem, gdy umarła... Max, nie chciałem tego przeżywać z tobą... Wolałem odejść. Jednak... gdy Melania do mnie zadzwoniła i powiedziała co się stało... Nie umiałem. Chciałem, chcę być przy tobie. Jesteś moim przyjacielem.

Cziter otwiera usta, jednak po chwili je zamyka. Bez słowa przyciąga Marcina do siebie i mocno obejmuje. Zaczyna powolutku głaskać go po głowie, cicho nucąc coś pod nosem.

-Obiecasz mi coś?-szepcze bardzo cicho, ledwie słyszalnie, Max.

-Tak?-jego przyjaciel unosi głowę, by spojrzeć ponownie w oczy chłopaka. Zauważa w nich dziwną rozpacz, brak nadziei.

-Zaopiekuj się moimi przyjaciółmi, gdy odejdę...-prosi. Ton jego głosu, całkowicie poważny, zdradza również strach i troskę.

-Obiecuję.

Od Stevie: trochę długo zajęło mi pisanie tego rozdziału, bardzo przepraszam.
Jednak ostatnio moja wena uciekła, a ja wolę napisać coś porządnie i dokładnie, niż wstawić byle jakie gówno, heh xD.

No i jeszcze jedno ważne info; zmieniłam trochu postacie. Dodałam Pavła, zamiast Izy, bo nie potrafię pisać żadną dziewczyną poza Rudą, wybaczcie xD. (Wolę poinformować niż potem zaskoczyć Was, że nagle z dupy Pan Paveł jest w opowiadaniu.)

You Found Me. || Ekipa Youtube.Where stories live. Discover now