~*~

Yoo Youngjae nie wychodził często z domu. Można by nawet powiedzieć, że zobaczenie go w centrum miasta było rzeczą rzadko spotykaną. Tego dnia przechodnie go ujrzeli, kiedy szybkim krokiem przemierzał chodnik, a to wszystko było spowodowane poranną wizytę, na którą musiał się przemieścić jak w inne dwa lub trzy dni w tygodniu. Nie miałby z tym szczególnie wielkiego problemu, gdyby nie ci ludzie, którzy zabierali mu tlen, spojrzenia odbierały przestrzeń, a omijane osoby posyłały złowrogi lub kpiący wzrok, który przerażał czarnowłosego. Ludzie emanowali złą energią i nastawieniem, bo go nie rozumieli - nie umieli uświadomić sobie straty, którą poniósł.

Oprócz stracenia kochanej matki, Yoo Youngjae musiał pożegnać się ze swoją piękną, uroczą i dobrą narzeczoną, która była odzwierciedleniem delikatności, ale i łagodnym strumieniem, który obmywał jego zranioną i podszarpaną duszę w te złe dni. To były dla niego zbyt duże straty, dlatego nie wszystko zdążyło do końca do niego dojść. Pogodzenie się z takim ubytkiem wymagało od groma czasu, a wszyscy wymagali od chłopaka szybkiego powrotu do normalnego funkcjonowania, wrócenia na studia i wchodzenia w większe kontakty z ludźmi. A Youngjae zawsze był delikatniejszy, co rozumiała zarówno mama, jak i jego miłość życia. Teraz społeczeństwo wydawało mu się być okropne, niezdolne do zaufania, a żadna osoba nie jest w stanie ponownie zawładnąć jego sercem, które już na zawsze oddał tej jedynej, nieżyjącej już kobiecie. Był w końcu przekonany o wspaniałości swojej zmarłej narzeczonej oraz fakcie, że wraz ze swoją śmiercią, zabrała ze sobą jego serce. Bo teraz pozostał w nim smutek i coraz bardziej przejmował się krzywdą ludzi wokół, co mogłoby być uważane za cechę pozytywną, gdyby nie każda przykrość, konflikt, zamach, wypadek, nie byłyby dla niego coraz większą zgubą.

On wykorzystał już swoją nadzieję na szczęście, teraz przyszedł czas na jego mentalną klęskę.

Obawiał się wizyty jak każdej. Bał się wpadnięcia ponownie w większą depresję, z którą zmagał się od pożegnanie się z mamą i ukochaną. Dopiero niedawno udało mu się wyjść w miarę na prostą, a po takich, nawet dosyć traumatycznych miesiącach, chyba nikt nie chciałby wracać do początków. Był w połowie drogi na szczyt, na którym - czysto teoretycznie - miał odnaleźć znowu swoje szczęście i jakoś pogodzić się z życiem bez tych dwóch bliskich kobiet. Jednak nadal jego wyobraźnia nie była zdolna do tworzenia jakichkolwiek scenariuszy bez Hyelin lub mamy. Wyprowadził się z mieszkania, w którym mieszkał razem z narzeczoną, bo nadmiar wspomnień go przytłaczał. Tata i rodzeństwo głównie odwiedzają go u niego, bo oprócz braku chęci przed wychodzeniem na dwór, dom rodzinny nie będzie taki sam bez gospodyni. To go bolało, rozumiał, że reszta rodziny również cierpi, ale jednak był taki, a nie inny - musiał się zamknąć w sobie na jakiś czas i nikt by tego nie powstrzymał.

Nie zajęło mu dużo czasu, aby przejść ze szpitalnego wejścia do gabinetu swojej terapeutki. Znał tę drogę na pamięć, więc nawet gdyby ktoś kazał mu iść do niej na oślep to możliwe, że dostałby się tam bez jakiś większych problemów. Chociaż brzmi to całkiem dumnie to nie było czym się chwalić. Taka "umiejętność" bardziej świadczyła o szeregu jego problemów niż o czymś pozytywnym.

Miał świadomość, że musi opowiedzieć jej o swoim śnie. Powrócić wspomnieniami do tego, jak upada na twardą kostkę brukową i jak po raz kolejny złamał sobie swoje podbudowane serce. Nie on, a jego podświadomość, która była na tyle okropna, żeby udostępniać mu w snach tak okropne scenariusze, aby zaczął się od nowa zamęczać.

Nie miał humoru i nastroju na rozmowy z kimkolwiek. Zwłaszcza z zaufaną osobą, która miała mu pomóc i w gruncie rzeczy pomagała.

Nie był pewny, czy gdyby na nią nie trafił, to czy w ogóle byłby jeszcze na tym świecie.

- Tej, kwiecie lotosu. - Usłyszał za sobą głos, który wywoływał u niego ciarki. Nie miał ochoty z nim rozmawiać, a bardziej słuchać jego wywodów, jaki to Youngjae był słaby. Pokiwał gwałtownie głową, jakby chcąc mu dać znać, że nawet nie ma do niego podchodzić. Przy tym przeczył; nie był kwiatem lotosu. W ostatnim czasie nie umiał ukrywać swojego bólu, przekształcać go w jakąkolwiek pogodę ducha. Nie kontrolował się, nie dążył do celu. W ostatnim czasie szybko odpuszczał, dawał za wygraną i miał dość swojego żywota.

Celem powinno być szukanie szczęścia i chęci życia. Ale co on miał zrobić, kiedy nie wierzył w ponowną radość, a jedyną chęcią było unikanie społeczeństwa, każdej przeciwności, aż do końca swoich dni?

A osoba, która właśnie podeszła i stanęła naprzeciwko niego, była największym i ostatnim złem, który wadził Youngjae na drodze do jakiegokolwiek stanu nirwany czy jakiegokolwiek, innego ukojenia.

- P-po prostu... Nic nie m-mów - powiedział, chociaż głos dwa razy mu zadrżał. Daehyun uniósł lekko brew zaskoczony tym, że w ogóle mu odpowiedział. Liczył na ucieczkę bez słowa, a tymczasem, przed odwróceniem się do niego plecami, usłyszał jakieś zdanie.

I to całkiem wyraźnie, nie bełkotliwie powiedziane. 

cure || daejaeWhere stories live. Discover now