Rozdział 4

54 10 7
                                    

Leżałem w łóżku, było już bardzo późno. Mrok ogarniający cały pokój sprawiał, że zaczynałem czuć się niekomfortowo. Wszystko przy bladym świetle księżyca wydawało się bardzo upiorne, a odgłos starych i skrzypiących sprężyn w materacu wcale nie poprawiał sytuacji. Mój współlokator spał od jakiejś godziny, ja za to nie mogłem uspokoić swoich rozszalałych myśli, by móc udać się w stan spoczynku na tę parę godzin. Po pewnym czasie moje oczy zaczynały się robić coraz bardziej zmęczone, a powieki cięższe, co dziwne nie dopuszczałem do siebie tych reakcji i nadal walczyłem by nie zasnąć w tym miejscu. Zacząłem coraz wolniej mrugać, a moje ciało wołało o chwilę spoczynku.

Poczułem, że jest mi zimno, więc otworzyłem oczy. Nie byłem w miejscu, w którym najprawdopodobniej zasnąłem. Leżałem na zimnej, kamiennej posadzce. Całe pomieszczenie było puste i ogarnięte jakimś mrokiem, był on odczuwalny. Otaczały mnie tylko białe nagie ściany. Ostrożnie wstałem z zimnej posadzki. Wtedy zauważyłem, że mam na sobie białą piżamę, taką jak pacjenci ze szpitala. Za mną znajdowały się szare drzwi, do których podszedłem powolnym krokiem. Nacisnąłem ostrożnie na klamkę i spróbowałem je pchnąć. Nie spodziewałem się faktu, że w ciemnym długim korytarzu nie stali żadni strażnicy. Nikt mnie nie pilnował. Skierowałem się powoli w lewą stronę. Przez cały czas sprawdzałem czy ktoś mnie śledzi. Wydawało mi się, że jestem obserwowany i to czyimś bardzo czujnym wzrokiem. Usłyszałem dziwne szmery. Dochodziły one zza czarnych drzwi. Delikatnie nacisnąłem klamkę. W środku na białym fotelu siedziała HyeMi. Obok niej stał ten sam lekarz, który zrobił mi zastrzyk. W prawej dłoni trzymał niewielki skalpel. Mężczyzna spojrzał w oczy dziewczynce. Oboje wydawali się dziwnie spokojni, zbyt spokojni.

- To nie będzie bolało. - powiedział lekarz, a ona skinęła głową i lekko się uśmiechnęła.

Doktor zaczął nacinać jej skórę na czole tuż przed linią jej ciemnych włosów. Jej twarz zaczął zalewać strumień nienaturalnie czerwonej krwi. Nie krzyczała. Lekarz przesunął nożykiem za jej prawym uchem. Wtedy HyeMi wrzasnęła na cały głos. Chciałem coś zrobić. Jakoś jej pomóc, powstrzymać go. Zrobiłem krok do przodu. Przede mną zmaterializowało się coś w rodzaju szyby. Uderzyłem w nią kilka razy pięściami, miałem nikłą nadzieję, że uda mi się ją stłuc. W tym momencie ktoś złapał mnie mocno za ramiona.

- Musimy uciekać. - wyszeptał do mojego ucha DongWo.

Spojrzałem na niego zaskoczony. Odwróciłem się z powrotem w stronę szyby.

- Ale nie możemy jej przecież tak...- nie dokończyłem, ponieważ dziewczynka i lekarz zniknęli.

Detektyw złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął w nieznanym mi kierunku. Na początku się opierałem, nie rozumiałem całej tej chorej sytuacji.

- Gdzie my idziemy? - zapytałem przyspieszając, jednocześnie cały czas zastanawiałem się co właściwie się przed chwilą stało.

- Nie zadawaj mi teraz zbędnych pytań. - odpowiedział mi ostro mój opiekun.

Odwrócił się w moją stronę. Zobaczyłem, że DongWo, to tak naprawdę ten sam szalony lekarz. Zacząłem się wyrywać. On uśmiechnął się do mnie złowrogo. Niespodziewanie wepchnął mnie do jakiegoś pokoju. Wszyscy moi współwięźniowie siedzieli sztywno na drewnianych krzesłach ułożonych w wielkie koło. Wszyscy ubrani byli czarne kombinezony i wyglądali jak figury woskowe. Momentalnie spostrzegłem, że mam na sobie identyczny strój. Napastnik stał w centrum tego kręgu. Obok niego leżeli martwi ludzie. Wiedziałem, że znam zmarłych. Rodzina? Przyjaciele? Nie wiem dlaczego, ale za nic nie mogłem dopasować twarzy do wspomnień. Doktor wyciągnął zza pleców wielki zakrwawiony nóż. Podszedł do Jess. Zdecydowanym ruchem wbił jej ostrze głęboko w klatkę piersiową. Cięcie poprowadził w prostej linii aż do pępka. Dziewczyna osunęła się na podłogę, nie zdążyła nawet zakrzyknąć. Nie wiedziałem co mam zrobić. Chciałem się stąd wydostać. Na ścianie za mną nie było drzwi. Dotknąłem rozpostartymi dłońmi miejsca gdzie powinna znajdować się klamka. Natrafiłem na zimną, płaską powierzchnię. Nie było wyjścia. Mężczyzna w ten sam sposób zabijał kolejne osoby. Kompletnie mnie zignorował. Po drugiej stronie pokoju zauważyłem przeszklone wyjście. Skierowałem kroki w tamtą stronę. Nagle jedno z martwych ciało owinęło rękę wokół moich nóg. Nie mogłem się ruszyć. Lekarz skończył zabijać więźniów. Spojrzał na mnie, a w jego oczach pojawiło się bezkresne zło. Wcześniej nikt nigdy nie obdarzył mnie takim spojrzeniem, nigdy jeszcze nie doświadczyłem takiego uczucia złości. Tak głębokiej i szalonej. Złapał mnie lewą ręką za szyję i popchnął w kierunku białej ściany. Wisiałem bezwładnie kilka centymetrów nad ziemią. Nie mogłem oddychać. Morderca zaczął mnie dusić, a ja powoli traciłem oddech.

- Jungkook. - usłyszałem czyjś głos jak gdyby zza grubej szyby.

Zignorowałem to. Miałem mroczki przed oczami. Czułem, że umieram.

- Jungkook! - ta sama osoba zawołała mnie tym razem bardziej stanowczym tonem. Wytrzeszczyłem oczy dopuszczając do świadomości, że to co się tutaj dzieje nie było jawą. Moja podświadomość powoli zaczęła ustępować miejsca świadomości, która królowała w moim codziennym życiu.

Otworzyłem nagle oczy. Oddychałem. Leżałem na łóżku. Obok mnie siedział detektyw trzymając mnie za prawe ramię. Byłem oblany zimnym potem. Wziąłem parę głębokich oddechów. Zorientowałem się, że mój współwięzień patrzy się na mnie nieco przestraszony.

- Miałeś koszmar, strasznie krzyczałeś. - wyjaśnił mi DongWo. Przejechałem dłonią po moich włosach i przypomniałem sobie co mi się przyśniło. Podniosłem się do siadu i złapałem za głowę, musiałem wszystko poukładać.
Byłem żywy. Nikt nie umarł. To wszystko było przerażającym snem. Mój przyszywany wujek bez słowa podał mi kubek z ciepłą kawą.

- Wiem co czujesz. Kiedyś prawie zostałem zamordowany przez seryjnego mordercę. Koszmary dręczyły mnie co noc przez ponad pół roku. - oświadczył mężczyzna łagodnym i spokojnym głosem. Spojrzałem na niego zaskoczony.

- To było straszne... - powiedziałem po chwili ciszy. Mężczyzna natomiast poklepał mnie po plecach.

- Wiem młody, wiem... Nikt nie lubi śnić koszmarów, zabierają małą część normalności. - zaśmiał się cichutko.

- Czy... ciebie też tak coś w sercu zabolało jak wstrzyknęli ci ten lek? - postanowiłem wybadać, czy ten objaw wystąpił tylko u mnie.

- Nie, nic takiego nie miało, natomiast strasznie mnie zamuliło. - powiedział wracając na swoją pryczę.

Siedziałem oparty o poduszki i sączyłem powoli napój, który miał mnie wrócić do świata żywych. Ta noc była dla mnie bardzo ciężka, a świadomość, że spędzę tutaj resztę swojego czasu, dopóki mnie nie zabiją była makabryczna. Miałem nadzieję, że niedługo będziemy mogli stąd wyjść i to wcale nie do świata umarłych.

____________________________________

Kolejny rozdział za nami!! Jeśli wam się spodobał zostawcie po sobie ślad! Kto chce iść jutro do szkoły?

Mountain Trap | JungkookWhere stories live. Discover now