Rozdział 27

2.3K 167 18
                                    




Justin

- Jesteś pewien, że to tu? - pytam spoglądając na Cartera siedzącego za kierownicą swojego samochodu.

Przez ostatnie dwa dni szukałem dziewczyny z tej feralnej imprezy, na której się z nią przespałem. Po nocy Libby spanikowałem i po prostu uciekłem z jej domu. Nie mogłem udawać, że nic się nie stało. Nadal nie mogę. Ale stwierdziłem, że zanim cokolwiek zdecyduje spotkam się z tą dziewczyną. Muszę mieć pewność. Muszę wiedzieć jak wyglądało to z jej perspektywy.

- Tak - przytakuje głową. - To Annie Hamilton. Skończyła nasze liceum dwa lata temu. Niestety nic więcej nie wiem. Nie jest zbyt popularna wśród naszych roczników - wzrusza ramionami, a ja nie przejmuję się takim małym zasobem informacji.

I tak powinienem dziękować Carterowi, że mi pomaga. Specjalnie dla mnie ją znalazł i co najważniejsze nie powiedział nic Libby. Chyba dobry z niego przyjaciel.

- Okej - odpowiadam wzdychając.

Nie wyobrażam sobie teraz wyjść z tego samochodu i pójść do tej Annie czy jak jej tam.

Zachowuję się jak pieprzony tchórz.

- Justin... Libby podsłuchała moją wiadomość z tobą - Gdy tylko Carter wypowiada jej imię włącza się we mnie milion uczuć. Od troski i ciekawości do poczucia winy. - Stary - wzdycha. - Ona na prawdę nie zbyt dobrze się trzyma. Wywalili ją z drużyny, bo pani Pomfrey zobaczyła na jej ręce bransoletkę, którą zgubiła wtedy na balu. Ciągle o ciebie wypytuje. I widać, że cholernie bardzo się martwi. Nie wiem czy to był dobry pomysł. Może po prostu powi--

- Powiem jej - mówię twardo próbując bardziej przekonać siebie niż jego. - Zrobię to jak tylko porozmawiam z tą dziewczyną.

Jednak nie jestem tego taki pewny. Na samą myśl o tym, że skrzywdzę tym Libby bardziej niż ktokolwiek kiedykolwiek sprawia, że czuję jedynie do siebie nienawiść. Ona jest kimś idealnym i zdecydowanie zbyt dobrym dla mnie. A tym co zrobiłem tylko to potwierdzę. Poprosiłem moich rodziców, żeby a każdym razem jak Libby przyjdzie zbywali ją jakimiś prostymi, żałosnymi tekstami. Nie pytali. Po prostu zrobili to o co ich prosiłem. Libby jest inteligentna i na pewno domyśla się, że coś jest nie tak, ale na tę chwilę nie mogę dać jej nic więcej niż to.

A zasługuje na o wiele wiele więcej.

- Dobra, idę - mamroczę i niechętnie wychodzę z samochodu. - Daj mi jakieś dziesięć minut.

Chłopak przytakuje głową.

Zamykam z trzaskiem drzwi samochodu i przebiegam na drugą stronę ulicy.

Dom nie wyróżnia się zbytnio od pozostałych wokół niego. Dwupiętrowy, zbudowany z czerwonej cegły. Ma czarny, zwyczajny dach. Podwórko przed domem jest zadbane. Wszystkie drzewka równo ostrzyżone. Widać, że ktoś w tym domu musi zajmować się tym codziennie.

Przechodzę przez furtkę, która jest lekko uchylona i ostrożnie podchodzę do drzwi. Dzwonię dzwonkiem dwa razy mając nadzieję, że otworzy mi właśnie ta Annie, a nie ktoś inny.

Na szczęście tak się dzieje.

Ciemnowłosa dziewczyna, którą pamiętam tylko z wspomnień jak przez mgłę. otwiera drzwi i unosi brwi na mój widok. Przez chwilę próbuje skojarzyć kim jestem, a gdy jej się to udaje na jej usta wpływa nieznaczny uśmieszek.

- Wierny chłopaczek z klubu - mówi uśmiechając się z kpiną. - Co ty tu robisz?

Automatycznie mam ochotę uderzyć się z pięści w twarz. Albo uciąć sobie pieprzonego kutasa, lub po prostu skoczyć z mostu. Moja Libby jest tysiąc razy piękniejsza niż dziewczyna, która stoi przede mną. Annie jest zwyczajna. Ciemne długie proste włosy, ciemne oczy i ten banalny typowy wyraz twarzy. Nie ma w niej nic szczególnego. Nic dzięki czemu mogłaby mnie sobą zainteresować.

- Chcę porozmawiać.

- O czym? - pyta śmiejąc się. - Twoja dziewczyna się dowiedziała? A może chcesz błagać mnie o dyskrecję?

Chciałem być miły. Naprawdę idąc tu miałem taki zamiar, ale dziewczyna jest cholernie irytująca.

- Słuchaj, naprawdę nie mam ochoty na to głupie pieprzenie - warczę tracąc cierpliwość. - Chciałbym wiedzieć jak do tego doszło.

- Jak doszło do czego? - pyta prychając.

Jej nastawienie do mnie również się zmienia, gdy zauważa, że ja jestem oschły.

- Jakim cudem przespałem się z tobą - prostuję patrząc na nią z pogardą i nienawiścią.

Sposób w jaki dobieram słowa sprawia, że zdanie staje się obraźliwe. Ale nic nie poradzę na to, że czuję się wkurwiony. Na nią i na siebie. Przede wszystkim na siebie. Ale próbowałem jej powiedzieć, że mam dziewczynę. Powinienem był ją, kurwa, odepchnąć.

- To żałosne. Zdradziłeś swoją dziewczynę i winisz za to przede wszystkim mnie? - pyta krzyżując ręce na piersiach. - Najwyraźniej masz ze sobą jakiś problem. Albo ona go ma, skoro nie umie cię przy sobie utrzymać. Zachowywałeś się tak jakbyś potrzebował dobrego pieprzenia, którego dawno nie dostałeś, więc--

- Przestań pierdolić - spluwam nie mogąc dalej słuchać tego co wydostaje się z jej ust. Czuję jak zbiera się we mnie jeszcze większa złość o ile to w ogóle możliwe. - Nawet jej, kurwa, nie znasz. I nie znasz mnie. Libby jest lepsza od ciebie i wolałbym umrzeć niż znowu się z tobą przespać - warczę cierpko.

Wzrusza ramionami jakby wcale się nie przejmowała ani moją złością, ani tym, że spała z facetem, który jest w związku.

- Wtedy nie narzekałeś.

Przeklinam pod nosem i zaciskając mocno szczękę odwracam się z zamiarem odejścia. Niczego się od niej nie dowiem. Nie chcę spędzać, więcej czasu w jej towarzystwie.

- Poczekaj - mówi, a ja nie wiedząc czemu zatrzymuje się w połowie schodów. Niechętnie odwracam się w jej stronę i spoglądam oczekująco na jej twarz. Ale nie patrzę jej w oczy. Nie umiem. - Nazywałeś ją Libby? - upewnia się. - Libby Martin?

Zamieram.

Kurwa, nie mówcie mi tylko, że one się znają. Bo jeżeli tak, to przysięgam, że naprawdę rozważę popełnienie pieprzonego samobójstwa. Przytakuję głową, a dziewczyna krzywi się lekko. Nonszalancko, tak jakby niechcący zbiła szklankę, a nie przespała się z chłopakiem dziewczyny, którą zapewne zna.

- Libby to moja kuzynka.

I RememberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz