Rozdział 16

1.3K 149 18
                                    

Weszłam pod prysznic i  odkręciłam wodę, ustawiłam ją na lekko ciepłą. Gdy weszłam pod strumień wody miałam ochotę wyć, skóra piekła mnie w zadrapanych miejscach. Kiedy już obmyłam ciało z błota i rozgniecionych liści wyszłam z kabiny. Wytarłam się puchowym ręcznikiem i przyjrzałam się swoim plecom w lustrze. Były podrapana i gdzieniegdzie już były widoczne siniaki. 

Wyjęłam z plecaka małą apteczkę i opatrzyłam rany tak gdzie sama sięgałam a gdy już zabrakło mi możliwości manewru stworzyłam skona by dokończył za mnie. Przebrałam się w czyste ubrania ale za wiele już ich nie miałam. Postanowiłam zrobić pranie, wyniosłam z łazienki wiaderko ciepłej wody i dużą miskę. Prałam ręcznie za pomocą mydła a Kobo mimo swojej porannej kąpieli wskoczył do miski. 

Wycisnęłam pranie i powiesiłam na poręczy ganku. Spojrzałam na sukienkę, która dzisiaj uległa zniszczeniu. Plamy krwi dało się zmyć ale była porwana więc nie opłacało się jej ruszać. Westchnęłam ciężko. To była moja najlepsza sukienka. Jednak mówi się trudno. Gdy nachylałam się nad miską naszyjnik wysunął się z bluzki. Złapałam go w dłoń i przyjrzałam się mu. Spojrzałam na obrączkę. Nie zastanawiając się zdjęłam i jedno i drugie. Wsunęłam sobie do kieszeni. 

Kobo protestował przed zabraniem go z miski ale woda była już zimna a on nie chciał wyjść. Wytarłam go swoim ręcznikiem i z nastroszonym futerkiem zostawiłam na ganku.  Wylałam wodę i schowałam wiaderko z miską w łazience. Razem z Kobo zjedliśmy kolacje a szatyn ani razu nie wyszedł z pokoju. Miał zamknięte drzwi od sypialni, przechodząc powiesiłam na klamce wisiorek wraz z obrączką. 

Była dość ciepła noc więc nawet śpiwora nie było potrzeba więc rozścieliłam go na trawie tuż obok ścieżki i razem z Kobo oglądaliśmy gwiazdy. Ten mężczyzna mógł wrócić więc lepiej trzymać wartę, to jedyne co mogłam teraz zrobić. Wcześniej tuż przed kolacją rozstawiłam wokół domku wybuchowe kartki więc nie podejdzie niezauważony.

- Kobo - zawołałam szczurka, który mościł się na poduszce obok. - Jak wrócimy do Konohy będę zdawać na nauczyciela w Akademii. Jak dobrze pójdzie to moja ostatnia misja więc musisz mi pomóc - pogłaskałam go po już suchym futrze. Może nie wyglądał ale miał strasznie miękkie futro. W odpowiedzi położył się na grzbiecie i zasnął czyli cały Kobo. 

Patrzyłam na migoczące kropeczki gdy usłyszałam kroki, zerwałam się gwałtownie gotowa do ataku. Szatyn zbliżał się do nas ale widząc moją reakcję stanął w miejscu.  

- To ty, czego chcesz? - zapytałam niezbyt miło siadając na swoim posłaniu. Nastała cisza przerywana przez ciche chrapanie mojego szczurka. 

- Z Akamaru już lepiej, rana nie krwawi i zaczął się już proces gojenia - Kiba spuścił wzrok.

- Cieszy mnie to - powiedziałam szczerze i liczyłam, że szatyn sobie pójdzie ale uparcie stał. - Coś jeszcze?

- Nie bądź taka - mruknął.

- Jaka? - nie wiedziałam o co mu chodzi.

- Jesteś teraz dla mnie oschła, nie bądź taka. Wiem, że przesadziłem. Akamaru wyjaśnił mi co się stało i chciałem przeprosić za mój wybuch. Chciałaś pomóc a ja na ciebie nakrzyczałem. Przepraszam - mówił cicho a gdy kończył wypowiedź niepewnie na mnie spojrzał.

- Wiesz, że to słowo traci na wartości jeżeli zbyt często się je wypowiada?

- Nie rozumiem.

- Teraz mnie przepraszasz a wcześniej byleś pewny, że próbowałam zabić Akamaru. Za każdym razem gdy coś się stanie mnie oskarżysz? Czy kiedykolwiek zastanowisz się nad tym co mówisz albo zrobisz? Mi nie potrzebne są twoje przeprosiny. Zamiast tu stać i robić smutne oczka zajmij się swoim psem, bo jak to ująłeś ... "wara mi od niego". - położyłam się na boku, bo plecy nadal mnie bolały.

- Mei - szepnął.

- Jak już musisz się do mnie zwracać mów do mnie Hoga - burknęłam.

- Ja naprawdę przepraszam - było słychać, że mu przykro ale mi też było gdy zostałam niewinnie oskarżona.  

- Przeprosiłeś, poczułeś się lepiej? Uspokoiło się sumienie? - warknęłam zaczął mnie irytować. Położyłam się na placach mimo odczuwanego bólu.

- Nie, bo mi nie wybaczyłaś - kucnął tuż obok mnie. 

- Daj mi spokój - westchnęłam - wybaczam ci i idź już sobie, chce zostać sama. 

- Nie możesz tu spać, tu nie jest bezpiecznie - rozejrzał się. 

- No i co z tego - wzruszyłam ramionami. 

- Mei proszę - nachylił się nade mną.

- Nie mów tak do mnie - syknęłam. 

- Dlaczego zdjęłaś obrączkę i naszyjnik? - zapytał ze smutkiem.

- Nie są mi potrzebne do niczego - zaczęłam powoli panikować, nigdy nie musiałam się z kimś użerać tak długo ani spierać na podobne tematy. Nie wiedziałam co robić. - Daj mi spokój.

- Ale mnie cięgnie do ciebie! - prawie krzyczał. Pochylił się nade mną bardziej, że prawie stykaliśmy się nosami. 

- Odsuń się - syknęłam.

- Jesteś moją żoną, kłótnie się zdarzają - potarł swoim nosem o mój - pozwól się przeprosić. 

Próbował mnie pocałować ale przekręciłam głowę na bok. Za dużo sobie pozwalał.

- Może jesteśmy małżeństwem według twojego klanu ale ja tego małżeństwa nie uznaje. Odsuń się - powiedziałam chłodno.

Nastała cisza, zbyt długo cisza więc spojrzałam na Kibe. Był wściekły a nie bardzo rozumiałam dlaczego. 

- Jesteśmy małżeństwem czy ci się to podoba czy nie - warknął na mnie i łapiąc moją twarz w swoje dłonie mocno mnie pocałował. Próbowałam go odepchnąć ale nie miałam na to nawet siły. Pocałunek był brutalny ale po chwili stał się czuły. 

- Jesteśmy  małżeństwem i znajdę sposób, żebyś to zaakceptowała -  powiedział i mocno mnie objął. Byłam w szoku więc nawet nie zważałam na poranione plecy.      

Kiba: Akamaru To Pies Czy Kot?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz