Prolog

773 30 4
                                    



Szybkim krokiem pokonywałam ostatnie metry dzielące mnie od przepaści. I chociaż każdy najmniejszy ruch wywoływał pasma obezwładniającego bólu nie poddawałam. Nie mogłam się poddać.

W życiu każdego z nas następuje taki moment, kiedy pozostaje jedynie skulić się we własnym łóżku, schować się pod kołdrę i czekać. Czekać, aż wreszcie będzie tak jak dawniej. A ja niczego bardziej nie pragnęłam jak starego, błogiego spokoju.

Do moich nozdrzy dotarł duszący zapach krwi i spalenizny. Lekko się skrzywiłam i zakaszlałam. Nie patrząc na niesprzyjające warunki przedarłam się przez ostatnie drzewa, a moim oczom ukazał się obraz, który przerósł wszystkie moje wyobrażenia. 

Zobaczyłam piekło. I już wiedziałam. Wiedziałam, że nie ma żadnej kołdry, nie ma wygodnego łóżka, ani nawet fragmentu mojego ukochanego domu. Wioska płonęła. Wszystkie moje wspomnienia....

Wąskie uliczki po których spacerowałam z przyjaciółmi. Uliczki po których się ścigaliśmy, skakaliśmy po ścianach i dachach wywołując oburzenie mieszkańców.

Pole treningowe przy Akademii na którym tak wiele się nauczyłam... Pierwsze rzuty kunai'em, pierwsze prawdziwe pojedynki i pierwsze miłości.

Plac zabaw przy szpitalu, do którego zaprowadzała mnie mama przed pracą. Spędzałam tam całe dnie, a wieczorami, kiedy jej zmiana dobiegała końca, mi nadal było mało. Robiłam skwaszoną minę, mrużyłam moje czarne ślepia i wpatrywałam się w nią błagalnie o choćby pięć minutek więcej beztroskiej radości.

Zawsze mi ulegała. Czasami w jej zmęczonych, zielonych oczach zbierały się łzy, łzy bezradności, ale pomimo tego zawsze bawiła się ze mną do utraty sił. Czasami myślę, że za bardzo jej przypominałam ojca, żeby była w stanie odmówić mi tych wszystkich uroków dzieciństwa. W końcu on go nie miał. A ja aż nadto.

Jednak teraz to już nie miało żadnego znaczenia. Ruiny mojego dawnego życia stanęły w ogniu, a ja nie mogłam niczego zrobić. Ugaszenie tego pożaru jednym z wodnych jutsu byłoby całkiem dobrym zagraniem, gdyby nie fakt, że pod szalejącymi płomieniami znajdowały się już tylko i wyłącznie strzaskane fragmenty dawnych budynków Konohy.

Przymknęłam zmęczone powieki i wzięłam dwa głębokie oddechy próbując choć odrobinę się uspokoić. Północny-wschód. Schron numer 21, jeden z mniejszych, ale bez wątpienia najbardziej wytrzymały ze wszystkich. Wybudowany razem z nowym osiedlem na wzgórzu otaczającym wioskę. To tam ukrywali się mieszkańcy wraz z całą elitą shinobi liścia. Wyczuwałam ich chakrę. Lekko zmęczone i zdecydowanie wystraszone tabuny energii niemal buchały z tamtego miejsca. Byli bezpieczni, jednak odnosiłam wrażenie, że ich potencjał ciągle maleje. 

Drugie tak intensywne źródło chakry znajdowało się nad samymi niegdyś monumentalnymi, a teraz zdemolowanymi twarzami siedmiu Hokage. Boruto. To bez wątpienia on. Układ cząstek które emituje jego organizm jest dla mnie równie znajomy jak mój własny. Ale nie jest sam. Jego towarzysz jest silny, może nawet i silniejszy od blondyna. Wzdrygnęłam się na tą myśl. Jeżeli to jego przeciwnik, Boruto może zostać pokonany w każdej chwili. A ja tego nie zniosę.

Kolejna strata tego dnia byłaby dla mnie zabójcza. Moje serce roztrzaskało się na milion odłamków. Część z nich pozostała w zgliszczach płonącego miasta, a część na tej cholernej polanie.

Obok zwłok mojej matki.

Na to wspomnienie z mojego gardła wydobył się zgłuszony krzyk. Dłonie ułożyły się w zaciśnięte pięści, a długie paznokcie przebiły skórę, aż do krwi. Trudności z oddychaniem sprawiły, że złapałam się za klatkę i padłam na kolana. Nie byłam w stanie zapanować nad łzami, które leciały strumieniami po zabrudzonych policzkach, a jedynym czego teraz pragnęłam była moja śmierć.

Jasne, najprościej byłoby wbić we własne serce miecz, który ciążył mi przy lewym boku, i zakończyć tą udrękę. Istna nagroda, dla mojej strudzonej duszy, najwspanialsza ucieczka jaką mogłabym sobie wymarzyć. Szkoda, że życie nie jest takie miłe jakby się wydawało. Czekała mnie pokuta.

Musiałam odkupić winy, za krew która spływała po moich dłoniach. Musiałam wykonać moje ostatnie zadanie, ostatnią wolę mojej matki.

Och, mamo. Tak bardzo Cię potrzebuję.

To wszystko moja wina, mamusiu.

To moje ręce trzymały ten miecz. A jego ciężar będę czuła na barkach już zawsze. Dopóki nie umrę. Nie zdechnę.

Przepraszam.

Resztkami sił podniosłam się na równe nogi i ostatni raz zaszlochałam.

Nazywam się Uchiha Sarada. I właśnie zabiłam swoją matkę.

Destiny in my bloodWhere stories live. Discover now