Chyba prolog

356 12 2
                                    

Od czego by tu zacząć?  Rozważałam przez chwilę rozpoczęcie całej historii sceną seksu, gdyż jest to chwyt wykorzystywany, by przyciągnąć uwagę, a później.. no  cóż, później już jakoś leci. I o ile skuteczny, bo przecież większość reklam jest niepotrzebnie seksualna, a kto nie lubi cycków?, jest również tak samo pospolity. Ponadto nie pasuje do całego zamysłu, który mam zamiar przedstawić. I  o ile opowiadanie jest oznaczone jako +18, o tyle nie mam zamiaru robić z niego Pięćdziesięciu Twarzy Greya, gdyż gardzę tym zbezczeszczeniem zarówno piękna seksu jak i literatury tak bardzo, jak tylko się da. 

Więc jako wstęp (choć wszystko zarysowałam już w opisie) pozwolę sobie wtrącić, iż publikuję to, cokolwiek to jest, nie spodziewając się zupełnie niczego. Szczerze mówiąc zdziwiłby mnie nawet większy odzew lub grono czytelników, ale kto wie, ponoć umiem dobierać słowa. 

Z tego miejsca chcę jeszcze pozdrowić mojego księżniczka, gdyż pewnie w całej swojej blogerskiej chwale ofiaruje mi jakiś shout out na dobry początek. 

Ale przejdźmy do konkretów, gdyż nikogo raczej nie będzie obchodzić mambolenie jakiejś pseudohumanistki z internetów. ,,Panie, my akcji chcemy, a nie!" 


_____ 


 Sherlock hałasował tego ranka przebijając samego siebie, biedny John słyszał co chwilę brzęk spadających metalowych przedmiotów przeplatający się ze sfrustrowanymi krzykami swego współlokatora. Naciągnął poduszkę na głowę próbując zignorować huragan panujący w kuchni i ułożył się, by kontynuować bestialsko przerwaną drzemkę.


Ten zabieg nie zdał się jednak na wiele, gdyż już po kilku minutach usłyszał z dołu sfrustrowane 

   - JOHN! CHOĆ TU NATYCHMIAST!


Mężczyzna nie mógł dłużej udawać, że nie słyszy, obawiał się ponadto, że brak reakcji z jego strony może skutkować bezprecedensowym wejściem (czy raczej wtargnięciem) Sherlocka, czego raczej wolałby uniknąć, jako że poprzedniego dnia wrócił ze szpitala tak zmęczony, że ostatnie, o czym myślał, to założenie na siebie piżamy, czy choćby bielizny. Przeliczył się jednak, gdyż z reguły miałby jeszcze pięć minut na udanie się na miejsce zbrodni (czyt. tego, co detektyw zrobił najprawdopodobniej z ich kuchnią), lecz tym razem jego przyjaciel wparował bezczelnie już po jakichś trzydziestu sekundach.


- Sherlock, czyś Ty zwariował? - Watson nawet nie starał się ukryć frustracji, gdy brunet stanął na środku sypialni w niedbale założonym szlafroku, włosy miał zmierzwione, wzrok rozbiegany, właściwie wyglądał, jakby właśnie został wyjęty z pralki, co byłoby dosyć prawdopodobną wersją wydarzeń, jako że pod jego nogami zaczynała powoli tworzyć się kałuża.

- Nie, nienienie, John? Nie widzisz? Wszystko nie tak, śledziona powinna zacząć rozkładać się pod wpływem kwasu, wybuch nie był normalną reakcją! 

-Co mi z Twojej śledziony? Na boga, jest szósta rano! Czy nie mogę się wyspać nawet w sobotę?

- Dostarczyłeś już swojemu organizmowi zdrową dawkę odpoczynku. Dorosły człowiek potrzebuje od 6 do 8 godzin, przekroczyłeś swój limit o kwadrans! No choć już, musisz to posprzątać. 

Watson zaczynał gotować się w środku, ale wiedział z doświadczenia, że wszelkie próby pertraktacji, czy przemówienia Holmes'owi do rozsądku zawsze kończą się katastrofą.                                                                                                                                                                                   

-Sherlock, przecież ja nawet nie mam na sobie ubrania..

- Trafna dedukcja, no chodźże! - detektyw ledwie omiótł wzrokiem kołdrę zasłaniającą krocze jego przyjaciela i choć wyglądał, jakby dopiero zauważył ten fakt, raczej nie zrobił on na nim wielkiego wrażenia. Wyleciał z pokoju mamrocząc coś do siebie, wcześniej jednak pospieszając Johna na odchodnym.

Blondyn nie mając wyboru zwlekł się niechętnie z łóżka, założył na siebie przypadkowe rzeczy i powlókł się do kuchni przecierając zaspane oczy. Zastał Sherlocka majstrującego coś przy stole. Wyglądał na nadnaturalnie pobudzonego i zadowolonego z siebie.

  - Więc co z tą śledzioną? 

   - Oh, już wszystko jasne, pomyliłem się w obliczeniach, to Twoja wina, John, nie powinieneś był spać, przy Tobie lepiej mi się myśli.


*


Było już popołudnie, gdy John zabrał się do nanoszenia poprawek na bloga. Nie trwało to jednak długo, jako że zajęcie przerwał mu dźwięk telefonu. Słyszał, jak jego współlokator wchodzi rozentuzjazmowany do pokoju, to mogło oznaczać tylko jedno.

 -Mamy morderstwo! - zaintonował z niepokojącym uśmiechem. - Starsza kobieta, wdowa znaleziona z raną postrzałową w swoim mieszkaniu. 

  - Kto miałby mordować staruszkę? 

  - Właśnie! Chcę się dowiedzieć! - Sherlock brzmiał jak kilkuletnia dziewczynka, która właśnie znalazła wymarzoną lalkę pod choinką. Złapał blondyna za rękę ciągnąc go w stronę drzwi, przy okazji prawie zrzucając włączonego nadal laptopa.


*


Znajdowali się w przytulnym mieszkanku ulokowanym w jednej z biedniejszych dzielnic Londynu, Sherlock stał zamyślony analizując wszystko wokół, a pół godziny później byli już w drodze na.. właściwie John nie miał pojęcia, gdzie jadą ani po co. 

  Po chwili zorientował się jednak, że są w dość dobrze znanym mu miejscu, detektyw rekrutował tu ,,swoich bezdomnych". Przemierzali śmierdzące uliczki, jak zwykle nie można było liczyć na pół słowa wyjaśnienia ze strony Sherlocka, ale czego innego można by się po nim spodziewać?


W pewnym momencie skręcił do jakiejś meliny, w której znalazł chłopaka, na oko dziewiętnastoletniego, dzieciak wydawał się totalnie naćpany. Na powtarzające się pytania Lestrade'a Sherlock wydeklamował, że nastolatek jest wnuczkiem zamordowanej kobiety, ponadto sam jest odpowiedzialny za jej śmierć, następnie szybko przeszedł do motywu i wskazówek, które przecież były OCZYWISTE, a oni wszyscy, rzecz jasna poza samym detektywem, byli idiotami. Zaczął narzekać na poziom NUDY w owej sprawie i chyba miał coś jeszcze dodać, ale przerwał mu huk wydobywający się z pistoletu chłopaka, który jak dotąd wydawał się nieprzytomny.


Strzał okazał się chybiony, ale ćpun, najwyraźniej w jakimś narkotycznym szale, rzucił się przed siebie, na pierwszą napotkaną osobę, a ową osobą okazał się John.


Sam nie wiedział, kiedy stracił przytomność, wszystko wydarzyło się za szybko, gdy się ocknął niebezpieczny dzieciak był już w zakuty w kajdanki i pilnowany przez Lestrade'a. Pierwszym, co zobaczył, był przerażony wzrok Sherlocka. Tak, Sherlock Holmes się BAŁ. Było to tak nietypowe, że Watson natychmiast odzyskał trzeźwość umysłu.


Gdy tylko detektyw zobaczył, że jego przyjaciel otwiera oczy, niemal rzucił się na niego i trzymał w mocnym uścisku. Blondyn ze zdziwieniem odkrył, że Sherlock cały się trzęsie, a gdy po kilku sekundach próbował odsunąć się od niego, by coś powiedzieć, tamten nieoczekiwanie... pocałował go w usta. 


_______

Dobra, done. Macie ten cały prolog, nie wiem z jaką częstotliwością będę wrzucać następne części, niewykluczone, że opublikuję to tutaj, by zdjąć opowiadanie po dwóch dniach i zapomnieć o sprawie. Jak na razie - enjoy! 

Johnlock (tak jakby)Where stories live. Discover now