Lvl. 1

202 13 1
                                    

 Napięcie w pomieszczeniu wydawało się tak gęste, że można by kroić je nożem. Inspektor miał minę psa, który właśnie dostał pstryczka w nos i nie  zdążył jeszcze przeanalizować sytuacji, John siedział na podłodze zupełnie skonfundowany, a sam Sherlock.. Cóż, on także wyglądał, jakby nie do końca wiedział, co się właśnie wydarzyło. 

Trwali tak w ciszy, zupełnie ignorując oderwanego od rzeczywistości przestępcę. Jedyne, co John zdołał z siebie wykrztusić to niepewne ,,Umgh?". Patrzyli po sobie, nie wiedząc, czy się odezwać. 

Twarz detektywa przybrała wyraz, którego niedane było widzieć uprzednio żadnej ludzkiej istocie. W jednym momencie opuściła go typowa pewność siebie, był zmieszany. 

Lestrade zajął się nastolatkiem, oni natomiast wrócili w niezręcznej ciszy na Baker Street, żaden z mężczyzn przez całą drogę nie wypowiedział ani słowa. 

Gdy tylko przekroczyli próg mieszkania detektyw chciał udać się od razu do swojego pokoju, zatrzymał go jednak niepewny głos Watsona.

-Sherlock..? Co właściwie się stało? - Myśli Johna krążyły i zapętlały się nie będąc wstanie przetrawić sytuacji sprzed godziny. Czy Sherlock był w nim zakochany? Może to po prostu jedno z tych jego dziwnych, niewytłumaczalnych zachowań, które tylko on sam jest w stanie zrozumieć? Przecież nigdy nie chodził na randki, nie był w związku, prawdopodobnie nawet nie uprawiał seksu, co mu się nagle stało? Z drugiej strony nigdy wcześniej nie miał też przyjaciela. Zmieszanie Johna powoli ustępowało miejsca frustracji, jak on mógł?! Przed Lestradem! Co on sobie w ogóle wyobraża, zero wyjaśnień, a nagle ni stąd ni zowąd wyjeżdża z pocałunkiem! Tak naprawdę nie było to nic wielkiego, po prostu na bardzo krótką chwilę złączyli swoje usta, po czym Sherlock oderwał się jak oparzony. To jednak niczego nie wyjaśniało. 

Brunet spojrzał na niego niechętnie, zmieszanie nadal malowało się na jego twarzy zbyt wyraźnie, bezskutecznie próbował je ukryć. 

Twarz Sherlocka Holmes'a rzadko zdradzała jakiekolwiek emocje, do tego stopnia, że Johnowi często wydawało się, że nie jest ich w stanie odczuwać. Ale nie tym razem. 

Nadal był w płaszczu i butach, stanął na środku salonu zamyślony nie spiesząc się z odpowiedzią.

- Nie przejmuj się tym, John. Podczas stresu w ludzkim organizmie wydziela się adrenalina, tak naprawdę można by stwierdzić, że byłem naćpany. Chcesz herbaty? - Udzielił szybkiej, zdawkowej odpowiedzi, odwrócił się od współlokatora i przeszedł do kuchni. 

Sherlock nigdy nie robił sam z siebie herbaty, już na pewno jej nie proponował. Czy on naprawdę nie widzi jak oczywiste jest to, że unika tematu? No jasne, sytuacja była niezręczna, ale przecież nie możemy od tak o tym zapomnieć! John nie miał zamiaru odpuścić. 

- Sherlock, wracaj tu do cholery! Całujesz mnie bez ostrzeżenia przed naszym znajomym, żądam wyjaśnień! 

- Mówiłem Ci już, to nic takiego, nie mam pojęcia dlaczego ludzie tak lubią roztrząsać nieistotne rzeczy, odczep się. 

Tego było za wiele, John poszedł do swojego pokoju trzaskając głośno drzwiami. Sherlock naprawdę uważał go za głupca! No cóż, spróbuje porozmawiać z nim jutro. To jakiś absurd, totalny absurd. 

Chwilę później Watson usłyszał dźwięk sms'a. 

 Nadawca: Greg 

Hej, John. Wszystko w porządku? Dostałeś w głowę, a potem.. sam wiesz. Chcę się tylko upewnić. O co chodziło Sherlockowi?

Blondyn cisnął telefon na łóżko, nie miał zamiaru teraz o tym myśleć. 

*

Sherlock leżał na kanapie próbując poskładać myśli to kupy, nigdy wcześniej nie miał z tym większego problemu. Jego zachowanie było skrajnie irracjonalne. Żył zawsze w oparciu o logikę, żaden ruch nie mógł go zaskoczyć, a tymczasem sam wyskakuje z POCAŁUNKIEM. To nie trzymało się kupy, jak mógł postąpić tak nierozsądnie? Oczywiście, John był dla niego ważny, ważniejszy niż ktokolwiek, ale Holmes uważał się za osobę pozbawioną impulsów tego typu. W tej jednej, jedynej sytuacji nie potrafił znaleźć logicznego wytłumaczenia. A nic nie frustrowało go bardziej niż niewiedza. Zerwał się z kanapy i zaczął przemierzać niespokojnie pokój. Co on właściwie ma teraz zrobić? Ta sytuacja coraz bardziej mu nie odpowiadała. 

Wyleciał nagle z domu zatrzaskując za sobą drzwi. 

Lekarz próbował zasnąć, jednak po jakichś dwóch godzinach poddał się ostatecznie, był zdenerwowany, nie - on był wkurwiony, zupełnie wyprowadzony z równowagi. Ponadto chyba tracił rozum, gdyż zaczynał przez to wszystko kwestionować rzeczy, o których wcześniej nawet nie widział powodu, by myśleć. Jeśli zaraz czegoś nie zrobi, to oszaleje. 

Zdecydowany do jakiejkolwiek formy działania wyszedł w końcu ze swojego pokoju, z pewną ulgą zauważył, że detektywa nigdzie nie było. Postanowił udać się do pani Hudson, bo jeśli nie ona, to kto ma mu udzielić informacji o Sherlocku?

- Witaj, złotko. Co Cię sprowadza? - przywitała go ciepło, gdy tylko otworzyły się drzwi jej mieszkania. 

- Um, dzień dobry, pani Hudson, mógłbym wejść? 

- Nie wyglądasz najlepiej, dobrze się czujesz, John? Coś się stało?

- Właściwie to chciałem z Panią porozmawiać.. - odparł niepewnie. 

John nakreślił jej sytuacje, zjadł zdecydowanie za dużo maślanych ciasteczek (czyżby zajadał stres?) i czekał niespokojnie na jakąś odpowiedź. 

- Mój drogi, Sherlock jest dla mnie jak syn, ale nie sądzę, by ktokolwiek wiedział, co siedzi mu w głowie. Może daj mu czas, wiesz jaki jest porywczy, jestem pewna, że wszystko jakoś się wyjaśni. 

No tak, zdecydowanie mu pomogła. Podziękował jej grzecznie za rozmowę, wrócił do siebie i, tym razem skutecznie, spróbował wreszcie usnąć. 


John i Sherlock nie rozmawiali od dwóch dni, Sherlock wrócił poprzedniej nocy bardzo późno, był tak głośno, że obudził Watsona, ponadto chyba nie był trzeźwy. Doprawdy rozpracowanie tego człowieka nie rzadko graniczyło z cudem.  

Gdy wpadli na siebie przy śniadaniu John doszedł do wniosku, że dość tego, przecież nie mogą tak funkcjonować w nieskończoność.  

- Sherlock.. Czy Ty, no wiesz, coś do mnie czujesz? - czuł się jak idiota formułując pytanie w ten sposób, ale co innego mógł zrobić? Może wreszcie czegoś się dowie. Mógłby zignorować sam pocałunek, w końcu to Sherlock, robi dziwne rzeczy, bywa nieprzewidywalny, ale jego zachowanie przez ostatnie dni wskazywało na coś więcej. Gdyby było tak, jak mówił, gdyby faktycznie była to tylko dziwna reakcja na stres, detektyw nie byłby taki przybity, taki nieswój. Ba! Zapewne jeszcze wyśmiałby całą sytuację. 

- Sherlock..?

*cisza*

- Sherlock? - brunet tylko popatrzył na niego wzrokiem, który właściwie mógł oznaczać wszystko. Co mu jest do cholery? 

Siedzieli w milczeniu, zapewne kilkadziesiąt sekund, ale wydawało się jakby minęły godziny. 

- Ja.. nie wiem, pierwszy raz w moim życiu nie mam zielonego pojęcia. Przeraża mnie to. - Johna zatkało. Co on ma o tym myśleć, co zrobić? Jeśli Sherlock faktycznie go kochał.. Jego oczy były dziwne, zaczerwienione, ale nie napuchnięte, źrenice nie wyglądały naturalnie. Watson może nie był detektywem, ale nauczył się czegoś przez cały ten czas, gdy żyli razem. 

- Czy Ty coś brałeś? - już nawet nie był wściekły. Raczej przybity, zmęczony, zagubiony, ale nie rozgniewany. Martwił się o niego. 

*cisza* 

Sherlock nie odpowiedział, opatulił się w szlafrok i szurał kapciami udając się do okna. Resztę dnia spędził grając na skrzypcach. 

___ 

Ugh, to się zaczyna robić depresyjne, zamysł był taki, że hurr durr, drama, ale jakoś nie widzę żadnego z nich reagującego agresywnie w tej sytuacji. 

Niech bogowie mają was w opiece, znikam *puff* 

Johnlock (tak jakby)Where stories live. Discover now