27. Czyżby ślub?

651 88 12
                                    

     Uśmiechnęłam się do ojca bez przekonania. Dłonią przegładziłam białą, prostą sukienkę z wysokim stanem. Nie różniła się zbytnio od strojów, w których młode damy wychodziły na spacery po parku. Jedynym odmiennym elementem był welon zarzucony mi na twarz. Przysłaniał misternie zrobioną fryzurę z wielu warkoczy.

    Moje myśli powędrowały do Emila, którego rano odwiedziłam. Na mój widok uśmiechnął się, chociaż ów uśmiech szybko zniknął, gdy zauważył w czym przyszłam. Wyglądał jakby miał przez całą noc nadzieję, że jednak zrezygnuję z tego konkretnego pomysłu.

- Proszę, nie rób tego - wyszeptał z rozpaczą. - To może cię zniszczyć.

- Nie zniszczy mnie tylko Wiktora - odparłam ciągnąc nerwowo długi rękaw sukienki. 

- Wyjdę stąd i cię dopadnę - oznajmił.

- Wiem - mruknęłam. - Ale nie będziesz na tyle szybki, aby mi przeszkodzić i zdajesz sobie z tego doskonale sprawę. Jednak jedno pytanie nie daje mi spokoju: dlaczego tak o to zabiegasz?

   W jego oczach zapłonął gniew. Mogłoby się wydawać, że w jakiś sposób go obraziłam albo gniewa się na mnie za to, iż nie odkryłam co mu chodzi po głowie. Ale przecież skąd mam wiedzieć co chce mi przekazać tymi wszystkimi słowami, gestami kiedy on jest taki tajemniczy i skryty?

- Powiedz mi dlaczego, a ja zrezygnuję z tego wszystkiego - nawet nie wiedziałam, dlaczego o to go błagam. Może usilnie szukałam miłości z jego strony? Jednak on nic nie powiedział. - W takim razie do zobaczenia następnym razem.

- Dalia...

    Nie zatrzymałam się doskonale wiedząc, że nic nowego nie powie. A Emil Ratero nie powiedział dotąd żadnej kobiecie tego co pragnęłam w tamtym momencie usłyszeć. W tym ironia - potrzebowałam tych słów, aby powstrzymać się od pójścia do kościoła, lecz on nie potrafił tego wypowiedzieć.

- ...należysz do mnie i tylko do mnie - rzucił desperacko.

   Potrząsnęłam głową, by oprzytomnieć. Rita, która akurat w tej chwili podeszła do mnie z bukietem polnych kwiatów, uśmiechnęła się pocieszająco. Jako moja druhna ubrała się dokładnie tak jak chciała - na czarno. W końcu przeżywała domniemaną żałobę z tego powodu, iż wychodzę za mąż za tego (cytuję): "idiotę udającego dorosłego, odważnego mężczyznę gotowego zająć się żoną" z tego co pamiętam dodała coś jeszcze, ale że to była długa tryliarda niezbyt pochlebnych słów.

- Gotowa? - tata poklepał mnie po dłoni, którą cały czas trzymał w swojej.

- Zdecydowanie - odparłam ze złośliwym uśmieszkiem.

   Jak dobrze, że Emil się jeszcze nie zjawił. Co prawda samo porzucenie Wiktora w dzień ślubu również, by wystarczył, ale ja pragnęłam czegoś więcej. Pragnęłam zemsty za to co chciał mi zrobić. Życzył mi śmierci w najokrutniejszy z możliwych sposobów, a tego nigdy mu nie wybaczę.

   Kiedy szłam główną nawą cały czas miałam na wargach coś na kształt kpiącego uśmieszku. Jedyną osobą, która zauważyła różnicę między moimi uśmiechami była moja mama, która wyglądała jakby nagle doznała olśnienia. Chciała nawet w jakiś sposób temu zapobiec, ale zatrzymała ją wtajemniczona we wszystko ciocia, która natychmiast - niby ze wzruszenia - rozpłakała się na mój widok i opadła ciężko na ramię siostry. Dodatkowo (zapewne dla względów bezpieczeństwa) objęła ją kurczowo ramieniem.

   Wobec tego zagrażała mi tylko jedna osoba, osoba która jest mi droga.

- Tatusiu - wyszeptałam kiedy oddawał mnie w ręce skrzywionego zniechęceniem, Wiktorowi. Zdołał, jednak zmusić się do uśmiechu, gdy zauważył spojrzenie mojego ojca.

Odważysz się?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz