— Nic nie rozumiesz. — Głos Pen zabrzmiał, jakby lada moment miała się rozpłakać. — Mówię prawdę, musisz mi uwierzyć. Musisz...

Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. To wszystko jest chore! Jedno, wielkie nieporozumienie. Penelopa oszalała, kompletnie oszalała. Podeszłam do kanapy, żeby zabrać torebkę i jak najszybciej uciec z tego domu wariatów. Pen jednak szczupłymi palcami mocno chwyciła mnie za nadgarstek. Cisnęłam w jej stronę wściekłe spojrzenie. Jeśli za chwilę mnie nie puści, przysięgam, że uderzę własną siostrę.

— Błagam cię... — błagalny jęk wyrwał się z ust Penelopy.

— Spójrz na nas! Jesteśmy ludzkie w stu procentach. Nie mamy żadnych zdolności jak Odmienni. Jesteśmy zwykłymi, nudnymi laskami z Nowego Jorku, wbij to sobie w końcu do łba — wykrzyknęłam, bo naprawdę zaczęła mi się kończyć cierpliwość. Przez rok przywykłam do myśli, że porzuciła mnie własna siostra. Teraz czułam się, jakbym rozmawiała z obcą osobą.

Zielone oczy Pen zmierzyły mnie rozzłoszczonym spojrzeniem, a dłonie zacisnęła w pieści. Za moment poważnie dojdzie do rękoczynów, jak ta wariatka się nie uspokoi.

— Nie rób ze mnie szaleńca! Wiem, co mówię! Grozi nam niebezpieczeństwo, dlatego po ciebie wróciłam. Musimy uciekać, okay? W Grivenstel, w małym miasteczku w Danii jest akademia dla takich jak my. Tam się chowałam przez cały ten czas, uczyli mnie i pomagali. — Mówiąc to, wstała gwałtownie, niemal popychając mnie na podłogę. Determinacja w jej oczach sprawiła, że się odsunęłam. Czy ona, coś na litość boską, brała? Tak nie mówił zdrowy człowiek!

— Ćpałaś? — zapytałam zszokowana.

— Ugh, przestań! — głos Pen drżał z emocji. — Oni po mnie idą. Opuszczając akademię, sprowadziłam na siebie kłopoty. Śledzili mnie, może już wpadli na mój trop. O tobie jeszcze nie wiedzą, więc posłuchaj mnie chociaż raz i uciekaj. Gdy już znajdziesz akademię, pytaj o Błękitnego Smoka, to hasło bez którego cię nie wpuszczą. — Chwyciła mnie mocno za ramiona, potrząsając gwałtownie, jakby tym samym próbowała mi wbić swoje słowa do głowy. Jej policzki płonęły czerwienią, a oczy błyszczały. Obie oddychałyśmy z trudem. — Rozumiesz?!

— Tak, rozumiem — odpowiedziałam spokojnie, kiwając głową. — Rozumiem, że ci odbiło!

— Grivenstel w Danii, w jej południowej części. Jest tam las, w jego środku budują małe osiedle. Kilka metrów od niego jest budynek, wejdź tam i powiedz hasło. Akademia znajduje się pod ziemią — mówiła dalej, ignorując moje poprzednie słowa.

— Jasne. — W odpowiedzi kiwnęłam bez przekonania głową. Nie wierzyłam w ani jedno słowo. — Opowiedz te bajki komuś innemu. Ja mam to w dupie.

— Cholera, Navinne! Czy ktoś musi umrzeć, żebyś w końcu wszystko zrozumiała?! — wrzasnęła, energicznie poruszając rękoma.

— Jesteś szurnięta — przyznałam, zarzucając torebkę na ramię. — Jak wrócę ma cię tu nie być.

— Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam! — krzyknęła jeszcze, gdy otwierałam drzwi. Zatrzasnęłam je z hukiem, pokazując, jak bardzo miałam gdzieś jej słowa.

Idiotka, skończona idiotka. Naprawdę uważała, że uwierzę w jej brednie? Kto nagadał jej takich rzeczy?! Gdybyśmy były Odmiennymi, wiedziałybyśmy o tym już dawno temu. Podobno zdolności były dziedziczone, często przez kilka pokoleń nie było po nich śladu, aż nagle u któregoś dziecka się ukazywały. W naszej rodzinie nigdy nie było żadnego dziwadła.

Zbiegając po klatce schodowej minęłam się z dwoma mężczyznami. Ubrani w jeansowe spodnie i skórzane kurtki, wyglądali jak z filmu akcji. Szczególnie, że zimną nosili okulary. Nie zwracali na nikogo uwagi, parli przed siebie, a jeden z nich trącił mnie ramieniem. Dupek. Spojrzałam w ich stronę ostatni raz, wyjmując z torebki telefon. Wybrałam numer przyjaciółki — Arits Kyung, cudownej Koreanki, która zdaniem znajomych była słodka jedynie z wyglądu. Cóż, wiele w tym prawdy, to diabeł w ciele anioła.

— Nie mam czasu — zaśmiała się na wstępie, wydając z siebie cichy jęk. Skrzywiłam się z obrzydzenia. Tak, Artis to ten typ przyjaciółki, który odbiera podczas szybkich numerków z chłopakiem.

— Jesteś okropna — przyznaję, śmiejąc się cicho. — Nie uwierzysz, co mi powiedziała Penelopa. Padniesz, jak to usłyszysz — powiedziałam wciąż wściekła, bo emocje nie opadły ani na chwilę. Na samą myśl cała się gotowałam. — Już do ciebie... — przerwałam, słysząc nagle odgłos wystrzału. Przystanęłam w połowie schodów, obracając głowę. — Oddzwonię.

Rozłączyłam się, w pośpiechu schowałam telefon i biegiem wróciłam na górę. Pewnie mi się przesłyszało, słuch płatał mi figle, a złe przeczucie, które nagle mnie obeszło, było jedynie wytworem mojej wyobraźni. Nie mogłam jednak odtrącić słów Penelopy krążących mi po głowie. Twierdziła, że ktoś ją śledził. Adrenalina buzowała mi w żyłach, kiedy zbliżałam się do mieszkania. Przystanęłam, zobaczywszy wyważone drzwi a za nimi Pen leżącą na podłodze w kałuży krwi. O Boże... O mój Boże...

— Pen? — odezwałam się ściszonym tonem, wchodząc po cichu do mieszkania. Rozejrzałam się ostrożnie po salonie, sprawdzając czy napastnicy wciąż tu byli. Serce waliło mi jak młotem, gdy podchodziłam do siostry o miękkich nogach. Zakryłam usta drżącą dłonią, widząc fioletowe tęczówki wpatrujące się w sufit.

— Uciekaj — wychrypiała słabo, a krew wylewała jej się z ust.

Nie mogłam się ruszyć. Sparaliżował mnie strach tak mocny, że aż zakręciło mi się w głowie. Coś huknęło w moim pokoju i towarzyszyły temu ciężkie kroki. Zerknęłam w tamtym kierunku. Drzwi były lekko uchylone, widziałam poruszający się cień.

— I pamiętaj, nie ufaj... — Nie dokończyła. Zamarła nagle z nieco rozwartymi ustami, z których wysączyło się więcej krwi. Kroki z pokoju zdawały się coraz głośniejsze. Cofnęłam się, niemal wywalając się na kałuży. Ostatni raz spojrzałam na siostrę, a potem wybiegłam, ślizgając się na podeszwach poplamionych krwią. Biegłam ile sił w nogach z sercem bijącym jak oszalałe. Nie mogłam złapać tchu, ale nie przystanęłam ani na chwilę. Dobiegłam do samochodu Pen, zawsze zaparkowanego ulicę dalej.

Pen miała rację. Ktoś musiał umrzeć, abym w końcu zrozumiała.

Odmienniजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें