Ak. 9 - niesamowita gra

27 6 2
                                    

 Któregoś z następnych dni, jakiś tydzień potem chodziłam gdzieś po mieście z czterema facetami. Nie robiliśmy rozboju w biały dzień. Po prostu grzecznie sobie spacerowaliśmy i jeździliśmy. Gang motocyklowy "Czterech Japończyków i jeden Polak" znany również jako Mikata przemierzał ulice jednego z warszawskich osiedli. Oczywiście jechaliśmy motocyklami. Rari nie miał własnej maszyny, ani nie umiał jeździć, więc tym razem jechał ze mną. W tej części miasta było dużo graffiti na murach. Zwykle nie podobały mi się. Dla nich w większości nie miały sensu. Niektóre Yusei czytał innym. Ale najzabawniejsze było tłumaczenie im slangu i angielskich skrótów jak yolo. Mimo że szatyn umiał czytać, i tak nie rozumiał niektórych zwrotów. Jack się przy niektórych łapał za głowę. Taa... chyba najtrudniejsze było przetłumaczenie z naszego na polski pedała. Rari zrobił facepalma.

- Także to nie są ładne wyrażenia, jak 'nechan' albo 'kun'. – westchnęłam.

Kiedy tak szliśmy nie obeszło się bez zaczepek. Bądź co bądź wyróżnialiśmy się w tłumie. W pewnej chwili zaczepił nas jakiś chłopak, zdawało się w wieku Yuseia, rasista, oczywiście. Powiedział:

- Co ty robisz z tymi Chińczykami? - zapytał kpiąco. - Baw się w swoim towarzystwie.

Nie rozumiałam za bardzo czy chodziło mu o Polaków, czy dziewczyny, a może jedno i drugie. Zdawało się, że mało osób w naszym kraju lubiło obcokrajowców. Nie byłam pewna, czy wiedział o tym, że chłopacy kradną, ale on i tak wyglądał mi na cwaniaka oraz idiotę. Jednak nie mogłam słuchać, jak ich obrażał. Poszedł do mnie i spojrzał mi w oczy kpiąco. Lecz musiałam wytrzymać to spojrzenie.

- Masz jakiś problem, koleś? - zapytałam wściekle.

Zaśmiał się.

- A co mi zrobisz? - spytał.

Musiałam się skupić. Nie mogłam długo myśleć. Zawsze miałam na to ochotę. W takich sytuacjach... Z całej siły uderzyłam go pięścią w krocze. Odsunęłam się od niego. W pierwszej chwili pomyślałam, że wszystko na nic, ale się udało. Nieznajomy ugiął kolana i zasłonił bolące miejsce. W jego oczach zobaczyłam parę łez. Oprócz nich były tam zdziwienie, gniew i pragnienie zemsty. Przegrany i upokorzony przepchnął się obok moich kumpli i powiedział:

- Suka! - krzyknął. - Chuj ci!

Ale ja już tylko się zaśmiałam.

- I wzajemnie! - wrzasnęłam za nim.

Odwróciłam się do chłopaków z którymi szłam. Byli w wielkim szoku. Chyba sami nie za bardzo wiedzieli, co się stało, ale i tak byli pod niemałym wrażeniem. Szliśmy dalej. W pewnym momencie Rari podszedł do mnie i kładąc mi dłoń na ramieniu zapytał:

- Czego on od ciebie chciał? Dlaczego to zrobiłaś? - wypytywał mnie.

Spojrzałam na chłopca i uśmiechnęłam się do niego delikatnie, powiedziałam:

- Nie chodziło mu tylko o mnie, ale i o was. Chodziło tylko o moją płeć i wasze pochodzenie. - parsknęłam w powietrze. - Czepiać się takich rzeczy... Nikt nie powinien się tak zachowywać. Zrobiłam to, żeby obronić nas. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.

Wszyscy zamyślili się. Crow krzyknął:

- Ale to rzeczywiście było niesamowite! - zaśmiał się.

A teraz wszyscy zachichotaliśmy. Nadal kręciliśmy się po okolicy. Póki nie wróciliśmy do motocykli. Podeszłam do mojego mechanicznego konia i wsiadłam na maszynę. Rari podszedł do mnie usiadł za mną, obejmując mnie ramionami na wysokości brzucha. Zamruczał coś po japońsku, ale nie bardzo się temu przysłuchałam. Chwyciłam jego rękę, pogłaskałam chłopca po dłoni. Najwyraźniej się bał. Jego serduszko szybciej załomotało. Może jeszcze nie umiałam tak dobrze jeździć. Istniała jeszcze możliwość, że on nie jeździł tak często. Rozejrzałam się po maszynach, wszyscy faceci już wsiedli na swoje. Odjechaliśmy. Ruszyliśmy powoli, jednak kiedy przyśpieszyliśmy, chłopiec mocniej się mnie chwycił. Pędziliśmy już setki metrów na godzinę. To była cudowna jazda, wspaniałe uczucie chłodnego wiatru na twarzy - we włosach mógłby powiedzieć tylko Rari. Jechaliśmy do lasu. Tak jak mówiłam - dzisiaj był bardziej spokojny dzień. Nie chcieliśmy niczego kraść. Poszliśmy poprostu zbierać owoce w lesie. Każdy musiał sobie jakoś radzić. Kiedy byliśmy w którejś części lasu, zjechaliśmy z drogi i zaparkowaliśmy gdzieś w zaroślach. Stanęłam pomiędzy drzewami i zsiadłam z motoru. Wyjęliśmy z chłopcem naczynia i poszliśmy za innymi facetami. W puszczy pachniało żywicą oraz szumiało. Co chwila było słychać dzikie ptaki lub inne zwierzęta chodzące po ziemi z oddali. Chowały się, bały nas, ale nadal tam były. To nie było dziwne. Właściwie oprócz drogi w gęstwinie nie było tam żadnych innych udogodnień - płotów, ani ścieżek. Czysty, dziki, zielony las. Naprawdę było tam mnóstwo owoców. Chłopacy mówili, że później inni przetworzą to, aby stało dłużej. Co chwila schylałam się i zrywałam po kilka jagód naraz. Właściwie do tej chwili nie rozmawialiśmy. Było cicho i spokojnie. Nikt nie chciał tej ciszy przerwać. Podniosłam głowę. Zauważyłam zwierzę. Szepnęłam:

Mój kumpel, YuseiWhere stories live. Discover now