Rozdział 8: Arena pani Han

192 19 0
                                    


Smoczy Wojownik wyprzedził grupę oprychów i wspiął się na szczyt dachu kupieckiej kamienicy. Zmęczenie wyciągało ku niemu swe oślizgłe łapska, ale on odpędzał je z pomocą adrenaliny. Pomagało też to, że po prostu nie miał innego wyjścia. Nie mógł sobie usiąść i odpocząć, pomimo dwóch dni drogi i stoczonej walki. Nie, kiedy Tygrysica była w niebezpieczeństwie. Pal licho miecz i tę przeklętą górę, która nawet nie wiadomo, czy istniała. Jeżeli coś stanie się Tygrysicy, Po nie będzie potrafił tego sobie wybaczyć.

Od areny dzieliła go szeroka, brukowana ulica. Jeżeli to w ogóle możliwe, było tu jeszcze bardziej kolorowo, niż przy północnej bramie. Sznury z lampionami wisiały gęstą siecią, kamienice, choć wyższe niż gdzie indziej, i tak wyglądały na miniaturowe w cieniu potężnej, beczkowatej areny.

Mieszkańcy starali się na swój sposób wykorzystać popularność pojedynków. Po dostrzegł grupę wydr, która przebijała się przez konglomerat rozmów skoczną melodią na pipach i sihu. Obok nich stał wóz teatralnej trupy, na którym, według szyldu, miano za chwilę odegrać przedstawienie „Ile waży Smoczy Nieszczęśnik?". Do roli Po przygotowywał się nieco zapuszczony, pomalowany na czarno-biało niedźwiedź.

Nie ma nic, co dałoby się wykorzystać – pomyślał panda. Wypatrzył wejście do wielkiej rezydencji, która stała tuż przy arenie. Było obstawione, nawet na tarasie, na samym szczycie budynku, przechadzało się dwóch uzbrojonych w miecze albo szable (Po do tej pory nie umiał tego rozróżnić) strażników. Z głównej ulicy nie dało się więc wedrzeć się do środka niezauważonym.

Może łatwiej będzie po prostu wejść do areny? Wtedy Po wpadł na genialny pomysł: mógł przecież skorzystać z planu Gao! W końcu poza bandą zbirów i myszoskoczkiem nikt w mieście nie wiedział, że był Smoczym Wojownikiem. Przebranie sprawdziło się na ulicy przed restauracją, więc będzie musiało sprawdzić się i teraz.

Wychylił się zza ściany i przeszukał spojrzeniem uliczki między niskimi hutongami, które, pomimo że stały raptem kilkadziesiąt metrów dalej, wyglądały jak z innego, znacznie biedniejszego świata. Grupa oprychów przeciskała się pomiędzy dwoma blisko postanowionymi obok siebie domostwami. Po dostrzegł przez moment Tygrysicę, którą niósł największy z wołów. Reszta podążała za nimi gęsiego.

Mieli do przejścia jeszcze spory kawałek krętymi uliczkami. Powinienem zdążyć – pomyślał panda i zeskoczył na dach okalający niższy poziom kamienicy. Zwinął się kulę, potem odbił od ściany naprzeciwko i wylądował miękko w wąskiej uliczce. Jeszcze kilka lat temu narobiłby przy tym wielkiego huku, teraz zrobił to niemal bez wysiłku.

Otrzepał płaszcz z kurzu i wyszedł na główną ulicę. Uspokoił krok, opuścił nieco kapelusz i postarał wtopić się w tłum. Nie możesz czegokolwiek dać po sobie poznać – tłumaczył sobie. – Twarz nieprzenikniona jak rzeka w Gongmen, emocje niewzruszone niczym u pana Pinga wyliczającego resztę.

Zaczął uśmiechać się nerwowo, poprawił parę razy kapelusz. Wydawało mu się, że jakiś królik, świnia albo owca zaraz go rozpozna, ale mimo to parł naprzód, omijając przechodniów. Spokój Oogwaya, nieprzeniknioność Shifu! – motywował się w myślach coraz mniej składnie. – Jesteś tylko Smoczym Wojownikiem podającym się za wojownika walczącego o pieniądze z innymi wojownikami.

Udając zamyślenie, odwrócił się na moment. Oprychów jeszcze nie było na głównej ulicy. Dobrze. Teraz miał przed sobą tylko szerokie, otwarte na oścież wejście do areny. Z największym wysiłkiem zmusił się, by nie przyśpieszyć kroku na ostatnich metrach.

Przeszedł przez próg wypolerowany niemal na połysk tysiącami podeszw. Arena pani Han. To między innymi tu mistrzowie nosorożec, krokodyl i wół walczyli za pieniądze, zanim Oogway pokazał im sprawę wartą walki. Nieważne, co powiedział Yin Ying o tym jak pani Han odnosi się do mistrzów z Jadeitowego Pałacu – Po, który podawałby się za siebie, i tak nie będzie tu mile widziany.

Kung fu panda: Góra Dziesięciu Tysięcy DemonówWhere stories live. Discover now