Rozdział 3: Kradzież

291 20 0
                                    



Tygrysica gnała niczym wiatr. Mało brakowało, by potknęła się na śliskich kamiennych schodkach, mimo to nie zwalniała. Symbol długowieczności i odnowy, jedna z najważniejszych pamiątek po Oogwayu, cały czas trawił ogień.

Nie miała pojęcia, co zrobi, gdy już tam dobiegnie. Musiała mieć przecież czym ugasić płomienie. Poczuła jak sierść jeży jej się na karku. Czy naprawdę drzewo, które liczyło sobie kilkaset lat, mogło nie przetrwać kilku minut jej nieuwagi?

Usłyszała huk, potem następny i następny. Petardy... Ktoś – i była niemal pewna, że tym kimś był Shandian – użył ich do wzniecenia ognia. W zgiełku usłyszała dźwięk gwizdka, a to znaczyło, że Po też zauważył płomienie. Dalekim susem pokonała kilka ostatnich stopni. Pozostali z piątki wybiegli już z dormitorium. Światło wybuchającej petardy oświetliło ich zdezorientowane twarze.

– Brzoskwinia się pali. Weźcie wodę, szybko – powiedziała Tygrysica, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

Wbiegła do budynku. Błyski petard rozświetlały okiennice wypełnione papierem, niczym wojenne salwy. W spiżarni musiało być wiadro, korzystała z niego kilkaset razy, ale teraz zapomniała, gdzie było. Otwierała szafki jedną po drugiej, niemal wyrywając je z zawiasów. Wreszcie znalazła - wiadro.  Złapała je i nabrała wody ze strumyka. Gdzieś po drodze minęła Małpę i Żmiję, którzy wzięli beczkę i balansując na niej, toczyli się w stronę źródła.

Tygrysica nadal nigdzie nie widziała Po. Na pewno zobaczył ogień, przecież słyszała gwizdek. Obawiała się spotkania z nim, chyba pierwszy raz w życiu. Miała jednak ku temu powody, w końcu zawiodła go. On pilnował pałacu, ona wejścia. To jasne, że ktokolwiek dostał się do brzoskwini, przeszedł obok niej.

Nabrała lodowatej wody ze strumienia i ruszyła w stronę Brzoskwiniowego Wzgórza. Nie mogła biec już na czterech łapach, bo wszystko by rozlała. Ominęła kilka rozłożystych drzew, w ciemności wypatrzyła schodki na szczyt. Wchodząc, zobaczyła nad sobą Żurawia lecącego razem z Modliszką. 

Gdy Tygrysica ujrzała drzewo, zatrzymała się w pół kroku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nie słyszała już wybuchów. Wszystkie fajerwerki wystrzeliły, gdzieniegdzie tlił się jeszcze dym, ale wiadro wylane przez Żurawia i Modliszkę wystarczyło, by wszystko dogasić.

O ile było co dogaszać, ponieważ wyglądało na nietknięte. Tygrysica odstawiła wiaderko i podeszła bliżej, niedowierzając. Kilka liści było nadpalonych, w jednym miejscu zbłąkana petarda osmoliła korę na wygiętym pniu. 

– Ale przecież widziałam jak płonęła – powiedziała do siebie.

Pudełko z petardami leżało za brzoskwinią, z daleka mogło wyglądać, jakby rzeczywiście drzewo płonęło. To nie miało sensu. Jeśli Shandian chciał spalić drzewo, dlaczego postawił to pudełko tak daleko? 

Zrozumiała, że to wcale nie musiał być jego cel. Shandian to nie był Kai, nie musiało mu zależeć na wymazaniu spuścizny Oogwaya. Mógł chcieć po prostu odwrócić uwagę. Tylko od czego?

Żuraw wylądował obok razem z Modliszką. Małpa i Żmija dołączyli po chwili, rezygnując wpychania beczki pod górę. 

– Widzieliście Po? – zapytała Tygryska. Wszyscy pokręcili przecząco głowami.

– Myślisz, że... – Żuraw przerwał, ponieważ coś usłyszał. Z pałacu dobiegał cichy dźwięk... gwizdka.

Tygrysica rzuciła się do biegu, wściekła, że tak łatwo dała się wywieść w pole. Przeskoczyła przez beczkę i pobiegła w dół. Dopiero teraz zrozumiała, co się właśnie wydarzyło.

Kung fu panda: Góra Dziesięciu Tysięcy DemonówUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum