Rozdział 5: Bramy Jinzhou

208 23 5
                                    


Praca wartownika  może nie należała do najciekawszych zajęć w Jinzhou, ale i tak była zdecydowanie lepsza niż słuchanie dąsów rodziców i bezproduktywne siedzenie w rodzinnym pałacyku. Dlatego młody sokół Gao nie miał zamiaru narzekać. Ze szczytu wieży nad bramą uczynił swoje małe królestwo – miał tu leżak, stolik, na którym czekało na niego wykwintnie podane jedzenie. Posiadanie bogatych i wpływowych rodziców popłacało, nawet jeśli było się tylko najmłodszym synem. 

Oczekiwano od niego, aby obserwował kto przybywa do miasta i co jakiś czas zrobił oblot nad miastem. Najważniejszym zadaniem było jednak wypatrywanie mistrzów kung-fu. Król Jinzhou, parszywy stary lis, nie chciał ich widzieć w mieście. Winny był temu dawny zatarg z żółwiem, które swe początki miał jeszcze podczas panowania poprzedniego władcy. Oogway chyba na złość wszystkim szlachetnym rodom w Jinzhou powtarzał, że walka za pieniądze jest zła, a liczy się honor, pomoc słabszym i inne naiwne dyrdymały, którym biedny i głupi lud niebezpiecznie łatwo ulegał. W pewnym momencie mieszkańcy zaczęli się zastanawiać, czy aby na pewno wszystko w mieście działa jak powinno? 

Król stłumił zalążki buntu, jednak od tego czasu żaden mistrz kung-fu, a już na pewno nikt z Jadeitowego Pałacu, nie był mile widziany w Jinzhou.

I bardzo dobrze – pomyślał Gao. W Jinzhou nikt nie potrzebował kung-fu, miasto było bogate, a za pieniądze można kupić wszystko, co jest warte posiadania. Trudno było powiedzieć dlaczego reszta Chin była tak zaślepiona fałszywym blaskiem Jadeitowego Pałacu, szczególnie teraz, po wybraniu Smoczego Wojownika. Gao nigdy go nie widział, ale słyszał, że był leniwym grubasem, który przez jakieś fantastyczne zrządzenia losu pokonywał kolejnych złoczyńców: Tai Lunga, lorda Shena i Kaia. Ten cały Po niczego właściwie nic nie umiał, nie wspominając już nawet o jego chłopskim pochodzeniu. Jak ktoś taki mógł zajść tak wysoko?

Należało chronić miasto przed podobnymi osobistościami. Zresztą, nawet bez tej misji Gao uważałby swoją pracę za ważną. To dzięki niemu zredukowano straże przy bramach, a wolnych strażników przeniesiono do prowadzenia patroli w mieście. Dzięki doskonałemu wzrokowi, mógł informować miasto o nadchodzącym niebezpieczeństwie znacznie wcześniej niż inni. Rozpierała go duma, że to na jego słowa wszyscy mieszkańcy stawią się na murach z bronią. W marzeniach wielokrotnie już prowadził wielką armię i wypędzał z Chin Parszywą Piątkę oraz tego grubasa, Smoczego Nieszczęśnika. Widział w sobie wcielenie Cesarza Sokoła, dawnego władcy Chin, i przeczuwał, że nie jest to tylko złudzenie, a coś, co jest mu przeznaczone.

– Gao, do stu piorunów! – zawołał dowódca z dołu. Sokół zerwał się z leżaka jak porażony i spojrzał w dół. – Ślepniesz już od tego lenistwa?! Sprawdź tych oprychów, ale natychmiast!

– Już, już, pewnie – rzucił odruchowo, nie wiedząc nawet o kogo chodziło. – Kiedyś spotka cię nieszczęśliwy wypadek, stary cymbale – mruknął pod nosem.

Kapitan straży był starym, szpakowatym gorylem, który wieki temu brał udział w jakiejś wojnie. Gao nie zaprzątał sobie nim specjalnie głowy, za kilka miesięcy staruch i tak pewnie uda się na emeryturę. Całymi dniami patrzył z murów na horyzont po wschodniej stronie, jakby obawiał się, że stamtąd nadejdzie wielka armia. Na wschodzie jednak nie było nic, poza górami i niewiele znaczącymi wioskami, które ciągnęły się do samego morza. Może w tym wieku zdarzają się przywidzenia?

Gao wzbił się w powietrze i wystrzelił do przodu. Poczuł na całym ciele przyjemny dreszcz. W powietrzu nikt nie miał z nim szans.  Dostrzegł jak mieszkańcy na dole na niego patrzyli. Radowała go ta zazdrość w ich oczach.

Cienkie ostrza w skrzydłach zaświstały, gdy zrobił zwrot w stronę rzeki. Broń wykonali dla niego najlepsi kowale w mieście, wzorując się na projekcie Lorda Shena. Z taką bronią przy sobie, wypełniała go pewność siebie. 

Kung fu panda: Góra Dziesięciu Tysięcy DemonówWhere stories live. Discover now