Rozdział 17

1.4K 70 97
                                    

— Pani Pomfrey, może ja jednak pomogę?

Danielle spojrzała z nadzieją na starszą czarownicę, która wraz z innymi magomedykami krzątała się dookoła uczniów, pojąc ich przeróżnymi eliksirami, zasklepiając rany i kładąc do łóżek w Skrzydle Szpitalnym. Sama czuła się bardzo bezużyteczna, siedząc na drewnianym krzesełku i czekając na swoją kolej.

— Siedź i nawet nie waż mi się ruszyć, drogie dziecko — burknęła kobieta, wciskając jej w rękę niewielki flakonik z miksturą. — Wypij i się nie krzyw.

Danielle wykonała polecenie. Pustą buteleczkę odstawiła na białą szafkę.

— Mnie nic tak bardzo nie boli. Mogłabym porozdawać eliksiry, o, albo pocieszyć. Co pani... — przerwała, widząc kwaśną minę uzdrowicielki. — No dobrze, to ja tutaj posiedzę. Nigdzie się nie ruszam.

Poppy Pomfrey wyprostowała dwa palce i wskazała na swoje oczy, a następnie na Danielle, która zaśmiała się lekko na widok takiego gestu. Starsza czarownica odeszła w pośpiechu, niosąc całą tacę zapełnioną bandażami i lekami, a druga kobieta cicho westchnęła, opierając łokieć ma udzie i podpierając głowę na dłoni. Rzeczywistość była taka, że prawie wszystko ją bolało, ale musiała robić dobrą minę do złej gry. W całym Skrzydle Szpitalnym słychać było płacz, zawodzenie i jęki, od których po dłuższym czasie zaczynały boleć uszy, a gdyby sama się do nich dołączyła, z powodzeniem mogłaby zawstydzić Remusa podczas pełni. Siedziała jednak spokojnie na krzesełku, czekając, aż ktoś się nią zajmie.

Czując lekkie pukanie w ramię, odwróciła się za siebie. Ujrzała młodego magomedyka, którego krótkie brązowe loki żyły własnym życiem na jego głowie, a zielone, roześmiane oczy patrzyły na nią z zainteresowaniem. Usta rozciągały się w życzliwym uśmiechu. Na oko mógł mieć dwadzieścia kilka lat, nie więcej.

— Pani Rawberth, jak sądzę? — zapytał uprzejmie, siadając naprzeciwko niej na krzesełku.

— Panna. Panna Rawberth — poprawiła.

— Przepraszam, mój błąd — przyznał, wyciągając rękę. — Jerk Okkenhaug. Przez najbliższe paręnaście minut postaram się panią doprowadzić do stanu używalności.

Danielle nieznacznie się skrzywiła.

— Ale ja się bardzo dobrze czuję. Naprawdę.

Uzdrowiciel uniósł brew, palcem wskazującym naciskając punkt na jej ramieniu. Zacisnęła usta.

— To chyba nie jest reakcja zdrowego człowieka na dotyk. Chyba, że coś zmieniło się w medycynie przez te kilka minut. — Nie odpowiedziała. — Dobrze, w takim razie rzucę zaklęcie sondujące i przedstawię pani wyniki. Potem ustalimy, co dalej.

Zrobił ruch różdżką, szepcząc cicho inkantację. Danielle poczuła jakby wnikała w nią mała kuleczka światła, poruszając się po całym organizmie i dająca przyjemne uczucie ciepła. Swoją wędrówkę zaczęła od klatki piersiowej, rozszczepiając się na mniejsze części, wędrując w kierunku kończyn i głowy. Na koniec powróciła do pierwotnego miejsca, zamieniając się w złocistą wstęgę, by wydostać się na zewnątrz oraz pokazać wyniki. Okkenhaug, widząc je, uniósł brwi.

— Po takim wyglądzie spodziewałem się większych obrażeń — skwitował krótko, podchodząc do półki z eliksirami i ściągając z niej odpowiednie pozycje. Wrócił z całym naręczem. — W sumie, to miała pani szczęście. Wnętrzności są w całości, mózg nie uszkodzony, kości w większości trzymają się kupy. Tylko złamana ręka w dwóch miejscach, skręcona kostka i rany nie pasują. Na pewno pozostaną blizny, ale niektóre z nich na szczęście będzie można usunąć lub zmniejszyć ich widoczność. Z tych poważniejszych, to zostanie ta na ręce i na twarzy. O ile z tą pierwszą można by powalczyć, tak ta druga utrzyma się na zawsze. Będzie pani przypominała trochę Jokera, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. — Odkorkował pierwszą fiolkę i powąchał jej zawartość. — Tak, zaczniemy od Eliksiru Pieprzowego, jeżeli w ogóle chcemy coś zdziałać. W innym wypadku padłaby pani ze zmęczenia i zimna. — Podsunął jej buteleczkę z ciemnożółtą cieczą. — Swoją drogą, skąd w zamku takie dobre eliksiry?

Wielki powrót do Hogwartu | S. SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz