15. Colt

576 40 8
                                    

- Oh. - tyle tylko była w stanie z siebie wydusić.
- Oh? - zaśmiał się demon - Zwykle łowcy inaczej reagują.
Dziewczyna spięła wszystkie mięśnie. Przyglądając się Crowley'owi, miała wrażenie, że jej życie powoli dobiega końca. Jednak pragnęła przynajmniej zginąć z godnością. Postanowiła nie zdradzać jakichkolwiek emocji. Chłodna, spokojna - tak ją zapamięta.
- Jestem bezbronna. - mruknęła, nie spuszczając z niego wzroku.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie jestem tutaj, aby cię zabijać. - odparł, wygrzebując brud spod paznokci.
- Nie wierzę ci.
- Mam colta.
- Co?! - krzyknęła, zapominając o postanowieniu.
Mężczyzna uśmiechnął się i wyjął zza paska do spodni pistolet. Ivy nie miała pojęcia co zrobić. Najchętniej zaczęłaby krzyczeć z nadzieją, że Cas ją usłyszy.
- Taka piękna dziewczyna nie powinna być smutna. - zakpił.
- Nie jestem smutna. Chcę tego colta.
- Wiem. I nawet ci go dam. - wyciągnął w jej stronę rękę, w której spoczywała broń.
Singer zbyt dobrze znała naturę demonów. Wiedziała, że posłaniec Lilith nie mógł być zdrajcą. Musiała coś wymyślić. I to szybko.
Nieufnie wyciągnęła dłoń, nie spuszczając wzroku z uśmiechniętej twarzy potwora. Nie spodziewała się tego, co nastąpiło. A mianowicie gładkiej, metalowej powierzchni, po której błądziły jej długie palce. Natychmiast uchwyciła Poskramiacza Demonów i wycelowała w... dalej zadowolonego Crowley'a.
- Ostatnie życzenie? - zapytała, choć nie sądziła, żeby colt był prawdziwy. Zbyt łatwo poszło. No i żaden wysłannik piekła nie naraziłby się na tak banalne niebezpieczeństwo.
- Tak, właściwie kilka. Po pierwsze, nie spudłuj. Oczywiście chodzi o cel zwany Lucyferem. Po drugie, Gabriel nic ci nie zrobi. Możesz wracać do swoich ukochanych. Po trzecie, następnym razem bądź ostrożniejsza. Szkoda tak ślicznej buźki. - to mówiąc rzucił jej pudełko z nabojami.
"Jak ja nienawidzę demonów." pomyślała już naprawdę zdezorientowana. Załadowała broń i włożyła za luźną koszulkę z logo Sabatonu.
- Jesteś jednym z najbardziej popierdolonych osobników, jakich znam. - warknęła.
- To tak się okazuje wdzięczność? Może chociaż całusek na pożegnanie?
- Nie ma mowy. Wracam jak najszybciej do Wincheterów, a ty spierdalaj stąd, zanim zmienię zdanie i jednak cię zabiję. - łypnęła na niego groźnie, spod przymrużonych powiek.
- Dobrze, a zatem udam się na zasłużony urlop. Gdyby ktoś o mnie pytał, jadę na wakacje donikąd.
Powiedziawszy to, odwrócił się i już miał znikać, ale coś sobie przypomniał.
- Aha. Jeszcze jedno. Carthage, w stanie Missouri.
- Co?
- Tam znajduje się Lucyfer. Masz trzy dni.

***

Ivy próbowała się dodzwonić na zmianę do obu braci. Niestety żaden z nich nie odbierał. Dziewczyna nie przejęła się tym zbytnio, wmawiając sobie, że albo są na nią obrażeni, albo są zajęci. Dwanaście godzin później była już na lotnisku w Stanach. Odetchnęła głęboko amerykańskim powietrzem. Nie sądziła, iż aż tak zatęskni za ojczyzną.

***

Tymczasem w domu Bobby'ego sześć osób spędzało (jak myśleli) ostatnią noc w życiu. Od proroka Chucka dowiedzieli się gdzie przebywa Lucyfer. Postanowili go zaatakować, mając nadzieję, że ma on w posiadaniu colta, którego uda im się odbić. Ellen, Jo, Bobby, Castiel, Sam, Dean oraz Alex. Tak prezentowała się ich drużyna. Pięciu ludzi, anioł i pies.
Korzystając z wolnego czasu, matka postanowiła wyzwać na pijacki pojedynek wysłańca nieba. Natomiast Winchesterowie zamknęli się w osobnym pokoju. Z początku nie rozmawiali. Chcieli się nacieszyć swoją obecnością. Młodszy brat czytał książkę, a starszy pieścił labradora za uchem. Wtem zwierzę jakby się spięło. Zdezorientowany mężczyzna cofnął rękę.
- Co jest, Alex? - zapytał, bardziej Sama, niż psa.
- Może ktoś przechodzi drogą? - zaproponował, nie odrywając się od lektury.
Dean chciał coś odpowiedzieć, jednak przeszkodził mu w tym czworonożny przyjaciel, który podbiegł do okna, popiskując.
- Co jest, stary? Przestań, zachowuj się z godnością.
Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Ciemność otaczająca budynek zdawała się nie mieć końca.  Nie dostrzegłszy niczego szczególnego, złapał psa za obroże oraz podłączając w kierunku drzwi zawołał:
- Wyjdę z nim na dwór na chwile. Może ma potrzebę.
- Pójdę z tobą. - odparł drugi.

  Na podwórzu Alex od razu zniknął z oczu braciom, którzy cierpliwie czekali na jego powrót.
- Wiesz, może to nie najlepszy pomysł, żebyś jechał? - zagadnął starszy Winchester, patrząc drugiemu w oczy.
- A ty znowu swoje. Nie pozwolę jechać wam na pewną śmierć samym.
- Sammy, jak ja zginę to trudno. Jo, Ellen... ale jeśli ty zginiesz... to jakbyśmy sami, bez walki dali mu naczynie.
- Jak mamy zginąć to wszyscy. Powiedziałem, że was nie zostawię. - uciął rozmowę, przeczesując palcami, sterczące na wszystkie strony, włosy.
Wtem z pobliskiego krzaka wyskoczył pies. Stanął do nich tyłem, jakby chroniąc, po czym zaczął szczekać oraz warczeć.
- No no. Taki duży chłopiec, a boi się ciemności. - zadrwił Dean.
- Alex raczej się nie boi ciemności. - mruknął w zamyśleniu Sam - Ale może my powinniśmy?
- A owszem, powinniście. - usłyszeli głos przed sobą.
Pies jak na komendę przestał szczekać. Odkrył jednak kły, warcząc z taką pasją, że aż biała piana poczęła kapać mu z pyska.
- Kim jesteś? - wykrzyknął blondyn przed siebie, zaciskając pięści.
- Spokojnie. Nie bójcie się. Wasza młoda bohaterka już jedzie. Kto wie czy to nie będzie ostatnie wasze spotkanie? - zapytał szczerząc zęby w uśmiechu.
- Kim jesteś? - tym razem to pytanie zadał brunet.
- Kim jesteś, kim jesteś? - otyły mężczyzna zaczął ich przedrzeźniać, wyginając się w prawo - Nie macie innych pytań? Skąd jestem? Gdzie jest śliczna córeczka Bobby'ego? Skąd ją znam? Skąd wiem, że tu przybędzie? Albo na przykład czemu nie boję się podchodzić tak blisko terytorium anioła, mojego idealnego brata?
- Co z Ivy? - wysyczał przez zęby Dean - Co jej zrobiłeś, sukinsynu?
- O nareszcie inne pytanie! - demon zaklaskał w dłonie.
- Odpowiesz na nie łaskawie, czy zabić cię tu i teraz?
- Nie wściekaj się tak już, bo ci się zmarszczki zrobią. - mówiąc to rzucił psu pod łapy naszyjnik, który Singer dostała na walentynki od Deana.
Zwierzę natychmiast wyczuło własność swojej właścicielki i nie spuszczając wzroku z niechcianego gościa przyniosło w zębach przedmiot, młodszemu bratu.
- Co jej zrobiłeś sukinsynu?! - wykrzyczał na prawdę już wściekły Winchester i rzucił się z pięściami na demona.
Mężczyzna machnął ręką, powalając napastnika na ziemię.
- Po kolei. Więc na imię mam Crowley.

***
Tak, tak to ten wyczekiwany długo rozdział ;) jeśli Wam przypadł do gustu proszę o gwiazdeczki oraz komentarze, ponieważ ilekroć widzę jakąś aktywność z Waszej strony, od razu mam ochotę pisać kolejny rozdział (oczywiście o ile nie jestem zawalona nauką) ;* powoli rok szkolny dobiega końca, a więc niedługo wrócą regularnie dodawane części <3

Say somethingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz