3. Apokalipsa

1.2K 65 0
                                    

- To co robimy? - zapytała dziewczyna, wyciągając zza pasa pistolet.
- Czekamy. - odparł Dean, opierając się o maskę Chevroleta.
  Budynek z zewnątrz wyglądał na opustoszały. Czerwona cegła i powybijane okna nadawały mu upiornego wyglądu. Ivy rozpuściła włosy, pozwalając im powiewać na delikatnym wietrze. Nie lubiła czekać. Miała ochotę tam wparować i zrobić porządek ze wszystkimi demonami. Mężczyźni też wyglądali na spiętych. Starszy z braci nie zmieniał pozycji. Cały czas wpatrywał się w budynek. Sam natomiast postanowił się czymś zająć. Otworzył bagażnik. Dziewczyna słyszała tylko dźwięk odbezpieczanej i z powrotem zabezpieczanej broni. Nic się nie działo. Wszyscy nerwowo się poruszyli na dźwięk telefonu.
- No cześć. - odebrała łowczyni.
- Hej. Załatwiliście sprawę z Castielem? - głos Bobby'ego brzmiał dziwnie ochryple.
- Nie. Aniołek wyzionął ducha. A rodzinę Jimmy'ego zaatakowały demony.
- Ale ich odesłaliście do piekła?
- No nie. Jimmy powiedział, że chce to sam załatwić.
- Czy wy zgłupieliście?! - dziewczyna palcem przyciszyła dźwięk. Mężczyzna darł się jak opętany - Nie tego cię nauczyłem! Od kiedy pozwalamy cywilom mieszać się w takie sprawy!
- Na razie czekamy... - próbowała wejść mu w słowo.
- Czekacie?! Na co?! Na jego śmierć?! Idioci! W czasie kiedy wy pijecie sobie herbatkę i czekacie, giną ludzie! Nie tylko ten wasz koleżka!
- Co to ma znaczyć? - zapytała spokojnie.
- To znaczy, że pojawił się problem! Jakieś dupki atakują łowców! A wy czekacie, kurwa!
- Nie możesz mi tego jaśniej wytłumaczyć?
- W sumie to w tej sprawie dzwonię. - głos łowcy uspokoił się - Coś porywa ludzi. Zamordowało też jednego łowcę. Muszę dokończyć sprawę z wampirami tutaj, ale tamten skurwiel też nie może czekać.
- Mam po kogoś zadzwonić?
- Nie. Dean i Sam dadzą sobie radę. Ty jedź. Wyślę ci adres...
- Nie ma mowy! - tym razem to dziewczyna krzyknęła - Nie po to tu przyjeżdżałam, żeby pooglądać używane ciało aniołka i sobie jechać dalej.
- Ivy, zrozum. Giną ludzie. Oni na prawdę dadzą sobie radę. W końcu są synami Winchestera.
- Wyślij mi adres. - rozłączyła się. Z jednej strony chciała zostać i pomóc, ale wiedziała, że tam się bardziej przyda.
Opowiedziała o problemie mężczyznom. Pomysł starszego łowcy nie spodobał im się. Znali jednak powagę sytuacji i obiecali dołączyć do dziewczyny, gdy tylko załatwią sprawę z demonami. Strasznie nie lubiła rozstań, więc pocałowała każdego w policzek i odeszła w poszukiwaniu jakiegoś środka transportu. Nie zwyczajna była jeździć autobusami, ale tym razem nie miała zbyt dużego wyboru.

***

Po około 5 godzinach dojechała na miejsce. Bobby podał jej namiary na starą, zatęchłą wiochę.
- Nic dziwnego, że tu straszy. - odezwała się do siebie i ruszyła w kierunku zniszczonego, drewnianego budynku z wielkim, podświetlanym napisem "Hotel" nad drzwiami.
- Dzień dobry. Czy ktoś nie tu obsłuży? - zapytała, opierając się o blat recepcji i dzwoniąc dzwonkiem. Ku jej zdziwieniu, nikt się nie odezwał. Postała jeszcze z dwie minuty, po czym postanowiła obudzić właścicieli. Przeskoczyła sprawnie nad blatem i zajrzała pod niego. Kasa była otwarta, a komputer włączony. "Może wyszli na chwilę na papierosa?" pomyślała. Odsunęła czerwoną, długą zasłonę, za którą mieściło się pomieszczenie dla personelu. Podjęcie decyzji o wkroczeniu do pokoju, zajęło jej krótką chwilę. Wyjęła z kieszeni skórzane rękawiczki i założyła je. Wolała nie zostawiać odcisków palców. Na wszelki wypadek.
Niepewnym krokiem weszła do pokoju. Wyglądał jak typowe pomieszczenie w hotelu. Pod ścianą stało dwuosobowe łóżko, zamiast szafki nocnej znajdowała się mała lodówka, a obok niej biurko z otwartym laptopem. Pierwsze co zrobiła brunetka to pochyliła się nad komputerem. Był włączony. Już miała poruszyć myszką, kiedy zauważyła czerwone plamy na klawiaturze. Krew nie była jeszcze zaschnięta. Ilość cieczy nie wskazywała na wielką ranę. Raczej na drobne skaleczenie.
- Czego pani tu szuka? - Ivy podskoczyła na dźwięk damskiego głosu. W wejściu stała kobieta w średnim wieku, chorobliwie chuda, blondynka.
- Przepraszam... - zaczęła, zdejmując dyskretnie rękawiczki - myślałam, że nikogo nie ma w budynku. Jestem prywatnym detektywem. W sumie to na urlopie, ale przeczytałam w gazecie, że giną tutaj ludzie i postanowiłam przyjechać i się tu rozejrzeć.
- Nie jest pani za młoda na detektywa? - zapytała z surowym wyrazem twarzy. Łowczyni wywróciła oczami, podeszła do blondynki i wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni fałszywą odznakę. Kobieta nachyliła się nad odznaką.
- To jak? Mogę się tu zatrzymać na parę nocy?
- Nie mnie o tym decydować. A teraz proszę, aby pani wyszła na drugą stronę recepcji.
  "To ja chcę im wszystkim tutaj pomóc, a ta traktuje mnie conajmniej jak przestępcę." pomyślała Ivy, wyprostowała się i stanęła przed recepcją.
- Na ile nocy? - zapytała właścicielka hotelu, siadając przed komputerem.
- Jeszcze nie wiem. Zostanę tu tak długo jak trzeba.
- Pani godność?
- Ivy Rose. - uśmiechnęła się pod nosem brunetka.
  Po omówieniu wszystkich formalności związanych z zameldowaniem, łowczyni skierowała się do pokoju nr 13. Był bardzo mały. Ledwo mieściło się tam łóżko, lodówka i biurko.
- Ehhh. - westchnęła dziewczyna na ten widok - Nawet jeśli kupię sobie jakieś nowe ubrania, w tej wiosce, nie będę miała gdzie ich schować.
  Zrezygnowana, rzuciła się na łóżko i od razu usnęła.

***

Strasznie Was przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale szkoła 🙄 Od teraz postaram się wrzucać częściej :* zachęcam do komentowania i dawania gwiazdek, bo to strasznie motywuje ;) do zobaczenia!

Say somethingWhere stories live. Discover now