Blizny

1K 84 10
                                    

» Steve's pov
» after war AU
» 2017

Zielone, zmęczone oczy wpatrujące się w niego z niedowierzaniem. Spękane usta, od lat niepragnące już więcej pocałunków. Połamany nos, tak długo wdychający czarny proch, że już prawie nierozróżniający innych zapachów. Splątane włosy, niechlujnie opadające na czoło, nieskracane od czasów drugiej wojny światowej. Zapadnięte policzki poznaczone ranami i nerwowymi zmarszczkami. Skronie wypełnione pulsującym bólem.

Wszystko było na swoim miejscu. A jednak, patrząc na odbicie wiernie odwzorowujące każdy jego ruch, Bucky nie poznawał już siebie.

Bał się zejść w dół. Bał się dostrzec te wszystkie blizny, znaczące każdy fragment jego ciała. Bał się okoliczności, w jakich je zdobył. Nienawidził siebie za to, że któraś z nich mogła się okazać tą ostatnią, śmiertelną, i nie byłoby ich więcej. Nie byłoby więcej szpetnych ran, cierpienia i ofiar. On sam dłużej nie byłby ofiarą. Nie byłoby już niczego.

Kiedyś nastał ten dzień, kiedy wyzwolił się spod władzy Hydry. Nie musiał dłużej słuchać niczyich rozkazów ani robić czegokolwiek wbrew sobie. Nie był już niewolnikiem innych ludzi, bo wpadł w pułapkę założoną przez swój własny umysł. W ciągu kilku tygodni przekonał się, o ile gorsze to było. Łatwiej nienawidzić swoich oprawców, kogoś obcego, niż osoby, którą zna się najlepiej na świecie i choćby się tego pragnęło, nie można się od niej uwolnić.

Bucky'ego nie dręczyło już poczucie winy. Grzechy przeszłości uderzyły w niego z taką mocą, że w końcu rozbiły go na kawałki i uodporniły na kolejne ciosy. Nie narzekał dłużej na potworną osobowość i każde morderstwo, które pozostawiło po sobie trwały ślad. Padał ze zmęczenia po nieprzespanej nocy i budził się z myślą, że prawdziwe koszmary dopadną go dopiero za dnia. I tak przez rok, dwa, pięć. Potem przestał myśleć i przestał sypiać.

Teraz swoją spotęgowaną nienawiść do całego świata skierował ku swojej marnej cielesności. Przecież gniew motywuje. Tylko nienawiść do swojego ciała nadal utrzymywała go przy życiu.

Zwilżył twarz chłodną wodą. O tej godzinie tylko to potrafiło go orzeźwić. Ciężkim krokiem skierował się do kabiny prysznicowej i zatrzasnął szklane drzwi. Wzdrygnął się, gdy pierwsze krople spłynęły na jego rozgrzaną skórę. Później była już tylko kojąca pustka, jak w komorze kriogenicznej, kiedy to aktualnie nie było żadnych zabójstw do zlecenia. Nareszcie wewnętrzny spokój.

Tracił rachubę. Jednym z plusów mieszkania w bloku był całodobowy dostęp do wody, dlatego po kilku godzinach nie wiedział nawet, kiedy noc zamieniała się w dzień albo odwrotnie. Dopiero gdy nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a metalowa proteza piekła jak odmrożenie, wyczołgiwał się na zewnątrz. Przez chwilę czuł się jakby chłód zmywał jego grzechy. Wszystkie.

Zamknął drzwi do łazienki pogrążonej w grobowym mrozie. Najciszej jak potrafił, by nie zbudzić współlokatora, przeszedł do salonu. Wyzuty z ludzkich uczuć, ze spojrzeniem przepełnionym pustką, usiadł na skraju kanapy. Wolno i z rutyną rozciągnął zmęczone mięśnie. Przyzwyczaił się już do towarzyszącego temu bólu, bo przypominał mu, że nadal żył.

Powoli wypuścił powietrze z płuc. Za oknem robiło się już jasno, a w jego głowie jeszcze panował przyjemny mrok.

- Bucky - usłyszał senny pomruk za sobą. - Dlaczego nie śpisz?

Ciekawe, że Steve wciąż zadawał to pytanie. Bezsenność - kiedyś lęk, teraz tylko niechęć do snu - nie była przecież niczym nowym. Steve nie powinien był nawet się przejmować, tylko korzystać z tych paru godzin, jakie mu pozostały.

Nie doczekał się odpowiedzi, choć, prawdę mówiąc, nie oczekiwał jej. Jeszcze nierozbudzony, sztywno doczołgał się do oparcia i położył dłonie na spiętych, lodowatych barkach Bucky'ego. Pod ich dotykiem przeszył go lekki dreszcz, lecz poza tym nie było widać, by zdawał sobie sprawę z obecności Steve'a.

Nie można było powiedzieć, że Bucky wyrzutów sumienia pozbył się na zawsze. Czasami wracały. Najczęściej wtedy, kiedy ten zmęczony swoim życiem człowiek cokolwiek dla niego robił. Wystarczyło, że z rana zarzucił na niego ciepły koc przed wyjściem z domu, a Bucky nie mógł sobie tego darować do końca dnia. Przecież nie zasługiwał na żaden miły gest. Był wrakiem człowieka, cieniem, ogromnym ciężarem. Po tylu latach nie zasługiwał na nic poza piekłem.

A jednak, z niewiadomych przyczyn, Steve go nie zostawił. Wziął go do siebie. Dał dach nad głową, miejsce do spania, nakarmił i nawet porządnie ubrał. Z czasem zaczął robić dla niego coraz więcej. Bucky nie wiedział nawet, jak mógłby się odwdzięczyć. Nie miał nic do zaoferowania, więc dlaczego Steve podarował mu wszystko co miał?

Pod wpływem ciepła i delikatnego dotyku, Bucky rozluźnił się. Zamknął oczy i przez chwilę zatracił się w tym pięknym uczuciu. Tylko przez jedną, krótką chwilę. Potem sobie przypomniał.

"Nie zasługujesz na to. Jesteś niczym."

Nie musiał się odzywać, bo Steve wiedział. Znał tę walkę jak własną kieszeń. Znał Bucky'ego na pamięć. Osunął się trochę niżej, muskając każdą drobną ranę, każdą szkaradną bliznę, każdą kiedyś złamaną kość i czując pod palcami jego bijące, zniszczone serce oraz szybki oddech. Schował twarz w zagłębieniu jego szyi, wdychając przyjemny zapach.

Dość osobliwy zapach. Chociaż był samotny i wyrazisty, Steve czuł kilka bliżej określonych lub nieznanych woni składających się na ten jeden, tak mu bliski. Trudno było opisać każdy element ściśle z czymś związany. Ciepła ziemia, kojarząca się z dawnymi czasami, wojskiem i treningami. Biblioteka, do której idzie się, gdy się nie wie, gdzie iść. Słodko-mdlące świeże śliwki. Rozgrzana skóra, choć ciało Bucky'ego było zimne jak lód. A może to był już senny oddech Steve'a? Przywoływał na myśl coś, z czym nigdy nie mieli do czynienia. Z domem, spokojem i szczęściem - takim prawdziwym, niezmąconym szczęściem.

Przecież Steve nigdy nie lubił tych wszystkich zapachów utrzymujących się w obcych domach. Źle mu się kojarzyły, nieważne, czy były przyjemne, czy raniące. Jednak zapach Bucky'ego mógłby wdychać przez cały czas.

- Steve... - szepnął Bucky. Który to raz zabrakło mu słów? Czy kiedykolwiek powiedział to, o czym naprawdę myślał?

Jak zwykle, Steve nie chciał wyjaśnień. Nie chciał nic od Bucky'ego poza tym, co już mu dał. Pragnął mieć kogoś, kogo kochał, w zasięgu ręki. Objął go mocniej, obawiając się, że cały świat wyśliźnie mu się z rąk. Nie pozwoli na to. Nie kolejny raz.

Bucky odwrócił się by odnaleźć w porannym półmroku usta swojego towarzysza. Czuł się po prostu zbyt beznadziejnie, bezużytecznie i bezsilnie, by zrobić cokolwiek. Chciał się przekonać, co z tamtego chłopaka przebiło się przez mordercę i teraz trafiło prosto w serce Steve'a. Dlaczego trzymał go przy sobie. Dlaczego go kochał.

Steve ze wszystkich sił pragnął zdjąć część ciężaru z barków Bucky'ego. Gdyby się dało, zabrałby cały ten bagaż doświadczeń i bardzo bolesnych przeżyć. Nie znosił patrzeć, jak mężczyzna cierpiał. Ten ból był również jego bólem.

Nie wiedzieli, kiedy delikatne gesty, bardziej pasujące do dwójki dopiero odnajdujących się w świecie nastolatków, przerodziły się w namiętny, pełen miłości i współczucia pocałunek. Nie próbowali sobie nic udowodnić. Nawet gdy brakowało im już siły, oddech drugiej osoby na policzku wystarczał.

- Steve, przepraszam.

- Nie masz za co. - Rogers z trudem powstrzymywał rozrywający go od środka, uśpiony krzyk rozpaczy. - Jesteś moją blizny, Bucky. Można przywiązać się do swoich blizn.

Przy tych słowach z czułością złożył pocałunek na jednej z wielu szram, tłumiąc w sobie chęć obcałowania ich wszystkich.

- Wiesz dlaczego? Bo pokazują nam, że jesteśmy silniejsi od tego, co chciało nas skrzywdzić.

1160 słów.

Stucky ✨ 𝕠𝕟𝕖-𝕤𝕙𝕠𝕥𝕤Where stories live. Discover now