Somewhere in Brooklyn

217 21 4
                                    

  » Bucky's pov
  » pre-serum Steve
  » 2018

Gdzieś na Brooklynie.

Jego cel znajdował się gdzieś na Brooklynie.

Tylko czego właściwie szukał?

Stukot ciężkich butów roznosił się echem po pustych uliczkach. Każdy krok nasuwał na myśl odległy grzmot sygnalizujący nadchodzącą powoli burzę, a on wcale się nie spieszył. Miał mnóstwo czasu. Cenne godziny znaczyły dla niego tyle co nic, bo po tygodniach snu nareszcie mógł się przebudzić.

Zawiasy wytrzymały jego agresywne wejście, co było najlepszym argumentem na zatrzymanie się w pubie. Wąsaty barman zmierzył go uważnie. Pewnie nieczęsto obsługiwał żołnierzy w takim stanie, zwłaszcza o tej porze roku.

- Co podać? - Jego głos nie wyrażał ani krzty zaskoczenia. Tylko spojrzenie wciąż go zdradzało.

- Najmocniejsze co macie. - Na uniesioną brew mężczyzny - najwidoczniej uznał, że ten nie powinien pić na służbie - dodał obojętnie, jakby było to oczywiste wyjaśnienie jego działań: - Jestem z Rosji.

Barman potaknął bez słowa. Schylił się po naczynie oraz podejrzanie wyglądającą butelkę, po czym zajął się swoją magią. Kiedy polerował szklankę niezastąpiona, wytartą szmatą, również sprawiał wrażenie wyjętego spod władzy czasu.

- Masz amerykański akcent - zauważył.

- Bo się ukrywam - odrzekł pół żartem, pół poważnie.

Mężczyzna nic na to nie odpowiedział. Trudno było określić jaki miał stosunek do Barnesa. Z każdym gestem bruneta ten nabierał innej ekspresji i w ten sposób w zaledwie kilka minut, od przerażenia poprzez zwykłe zaciekawienie, przeszedł powoli do współczucia. Tylko czego żałował? Pozycji nieznajomego, ilości alkoholu jakiej potrzebował by cokolwiek poczuć czy braku czasu, skoro bar odwiedzał na służbie? Przecież to nieprawda. Miał mnóstwo czasu.

Wyglądało na to, że kelner zamierzał rozwiać swoje wątpliwości, ale niewyobrażalny huk zza budynku mu to uniemożliwił. Po pomieszczeniu przebiegły zaintrygowane szepty. Dobroczyńca spragnionych ze swoją wątłą sylwetką już podniósł się aby sprawdzić, co zakłóca spokój jego gościom, ale metalowe ramię, które znikąd zjawiło się i zacisnęło na jego ramieniu mu to uniemożliwiło. Barnes delikatnym ruchem przyłożył palec do ust, a skonsternowany rozmówca skinął głową na znak, że nikomu nie powie.

Zimowy Żołnierz jednym haustem opróżnił naczynie - upewniając się w przekonaniu, że albo nigdy czegoś takiego nie pił, albo zwyczajnie zapomniał do czego zdolni są amerykańscy barmani - i przez tylne wyjście skierował się do źródła dźwięku. Nawet jeśli były to tylko napalone koty, gotów był uciszyć je w zamian za druga kolejkę u właściciela bujnych wąsów.

Chociaż sam na własną rękę wymierzał sprawiedliwość, widok ten za podrzędnym barem wydał mu się niepożądany. Zmierzył szanse obu przeciwników - mimo, iż uniki niższego były wręcz idealne, nie uda mu się zwodzić drugiego mężczyzny na tyle długo, aby go zmęczyć. Zimowy Żołnierz nie zamierzał się w to mieszać - to zdecydowanie nie była jego liga - dopóki niewyćwiczona pięść oprawcy nie skierowała się w jego stronę.

Instynkt podpowiadał mu jedno: kontratak.

W kilka sekund mógł skręcić jego kark, ale z jakiegoś powodu zdecydował się jedynie oddać cios. Nie za mocno, bo nie lubił czyścić krwi spomiędzy segmentów protezy, ale z wystarczająco dużą siłą, aby typ tego pożałował. Gdy tylko upadł obok jego stóp, uznał, że nie zamierza bardziej się nim przejmować.

Czy powinien zaprzątać sobie głowę drugim chłopakiem i obrać go za cel? Widział za dużo, do tego z jego postawą identyczne uderzenie powinno go zabić. Po co ryzykować rozpoznanie?

Blondyn wyszeptał kilka słów, których Zimowy Żołnierz nie zdołał rozszyfrować. Choć znajomego było w tej młodej twarzy, chudej postaci i oczach wyrażających to, czego nie widział od lat. Rozczarowanie, współczucie i litość.

- Bucky - powiedział słabym głosem. - Co oni ci zrobili?

Jedno zdanie z ust nieznajomego zadziałało na niego jak tysiące rozkazów Hydry. W momencie zatrzymał się i gwałtownie wziął oddech, nie dając jednocześnie po sobie poznać, że cokolwiek do niego dotarło. Przecież on znał ten ton. Pamiętał, jak przez mgłę, że kiedyś już miał do czynienia z podobnym młodzieńcem. Może była to jedna z jego ofiar? Zanim go wykończył, tamten zdążył rzucić jeszcze kilka słów, które zapadły mu w pamięć. Tak. Tak musiało być. Bo jakie mogło być inne wytłumaczenie?

Zimowy Żołnierz wahał się tylko przez jedno mrugnięcie, czego już od razu pożałował. Przez ułamek sekundy przed zamkniętymi oczami przeleciały mu obrazy, jakich nigdy wcześniej nie widział. Jakieś zamazane twarze, słoneczna sceneria; coś, czego nie miał prawa zobaczyć. A młody chłopak, jak stał w miejscu, tak ani drgnął. Opuścił zakrwawione pięści, rozluźnił ramiona i po prostu czekał w skupieniu aż wydarzy się coś, na co nie mógł liczyć.

Nie uciekał. Nie spuszczał wzroku. Nie próbował się bronić. Jak widmo na horyzoncie zachowywał swoją podobną do psa postawę, czekając i nie wiedząc, czy szczekać ostrzegawczo czy z radości. Barnes nie wiedział nawet, czy to jest realne - czy może jego zmęczony umysł przejął już inicjatywę.

I jeszcze to słowo, którego użył na początku. Nie wiedzieć dlaczego, wywołało w nim ogromny niepokój. Nie brzmiało jak rozkaz, ale sprawiło, że czuł się tak samo zobowiązany do zrobienia czegoś i tak jak zawsze gdy nie wiedział, co robić, był przerażony i zdezorientowany jednocześnie.

- Pamiętasz mnie, Bucky? Wiesz kim jestem?

Kolejny nawał myśli. Barnes miał wrażenie jakby z każdą sylabą chłopaka ktoś uruchamiał w jego głowie jakiś program, a chwilę później prędko anulował akcję. To nie miało sensu. Wszystko działo się jak w odbiciu lustrzanym, zupełnie przeciwne do rzeczywistości. Zimowy Żołnierz dawno powinien pozbyć się kolejnego potencjalnego świadka z zimną krwią, a on, ze łzami spływającymi po policzkach miał błagać o litość. Dlaczego więc młodzieniec wciąż stał niewzruszony, odważywszy się zadawać mu pytania, a on, skonsternowany poddawał się tej niezrozumiałej, nieokiełznanej części jego umysłu i czując gorąco pod powiekami, nie był zdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu?

Czy to możliwe, aby tak szczegółowo skonstruowany system zdołał się zawiesić? To nigdy wcześniej się nie zdarzało, nawet gdy Barnes walczył z oprawcami, ze swoimi braćmi i z samym sobą. Jednocześnie, na polu bitewnym i w swojej własnej głowie. Zawsze przegrywał te walki. Może tym razem wygrał je kto inny?

Bo przecież znał odpowiedź na jego pytanie. Mało tego, poczuł się tak, jakby znał ją od zawsze. Tak oczywista, znajdowała się w zasięgu jego ręki.

Steve stanowił tę cześć, której najwidoczniej nawet po takim czasie nie potrafili mu usunąć z pamięci.

Gdzieś na Brooklynie wydarzył się cud. Gdzieś na Brooklynie sobie przypomniał. Gdzieś na Brooklynie, przez krótką chwilę, Zimowy Żołnierz poczuł w sobie serce Bucky'ego Barnesa.

1020 słów.

Stucky ✨ 𝕠𝕟𝕖-𝕤𝕙𝕠𝕥𝕤Kde žijí příběhy. Začni objevovat