XXI.Taylor

2.6K 136 2
                                    

   Nigdy jeszcze nie obudziłem się w szpitalu, aż do dzisiaj. To naprawdę dziwne uczucie.
   Na początku jest pochłaniająca ciemność. Bezbrzeżna pustka. Rozjaśnia się ona powoli. Im jest jaśniej tym więcej czuję. Następnie przychodzi słuch i do moich uszu dociera miarowe pikanie. Ostatnie, co przychodzi, jest zdolność poruszania się.
   To cholernie dziwne, gdy człowiek jest świadomy obecności innych osób w pomieszczeniu i słyszy, co mówią, zna położenie swojego ciała, a mimo to nie jest zdolny do ruchu. To jest przerażające.
   Wreszcie jednak jestem w stanie otworzyć oczy. Widzę biały sufit. Z jękiem obracam głowę i głosy cichną.
     - Rozalia? - udaje mi się wycharczeć w stronę postaci.
     - Jestem tutaj. - Drobna dłoń zaciska się wokół mojej. - Tutaj, kochanie.
   Odwracam głowę w drugą stronę i widzę ją.
     - Cześć, kochanie – odzywam się.
   Cieszę się, że jest przy mnie. Niepokoją mnie jednak jej podkrążone oczy i chorobliwie blada skóra.
     - Jak się czujesz? - pyta, nim zdążę zwrócić jej o to uwagę.
     - Bywało lepiej – przyznaję.
     - Nareszcie. - Przed moim łóżkiem staje Mason. - Jak ci się leży? Wygodnie? - pyta, siląc się na wesołość.
     - Cholernie – mamroczę, a lekarz w tym czasie sprawdza wszystkie te urządzenia, gderając coś pod nosem.
     - Byłem takiego samego zdania, gdy się ocknąłem.
   Mason po jednej z akcji zaginął i jak się okazało, wylądował najpierw w szpitalu, a następnie w ośrodku psychiatrycznym. Niezbyt przyjemnie. Tam jednak poznał Tamarę, więc jakby nie było przydało mu się to doświadczenie.
     - Ile tu już leżę? - chcę wiedzieć.
     - Dwa dni temu przeszedłeś operację.
     - Czyli dzisiaj jest...
     - Piątek wcześnie rano – odpowiada Rozalia.
   Przyglądam się dokładnie jej twarzy, niepewny tego, co mam myśleć o jej odległym, smutnym spojrzeniu.
     - Możecie zostawić nas samych. - Nie jest to pytanie, a stwierdzenie skierowane w stronę Masona i lekarza.
     - Wołajcie, gdyby było wam coś potrzeba – od razu załapuje mój przyjaciel i wyprowadza ze sobą mężczyznę.
   W sali zostaję tylko ja i Rozalia.
     - A ty? - pytam.
   Marszczy brwi.
     - Co ja?
     - Jak się czujesz?
   Wzrusza lekko ramionami.
     - To nie ja dostałam trzy kule.
     - Dobrze wiesz, o czym mówię.
   Wzdycha, gładząc moją dłoń palcami.
     - Trzymam się. Na początku, gdy nie wiadomo jeszcze było, czy… - Spuściła wzrok i pokręciła głową. - To było straszne. A gdy operacja zakończyła się pomyślnie czułam się niewiele lepiej. - Po jej policzku spływa łza i uśmiecha się słabo. - Ale teraz, gdy patrzysz na mnie, ściskasz moją rękę i do mnie mówisz, dopiero teraz mogę odetchnąć.
     - Och, kochanie… - Rozumiem ją. Nie chciałbym znaleźć się w takiej sytuacji, jak ona, jednak gdyby to był jedyny sposób, aby zabrać od niej ciężar ostatnich dwóch dni, zrobiłbym to bez wahania. - Już wszystko jest dobrze. Jestem tu, i ty również. Już po wszystkim.
   Na jej twarzy przez chwilę pojawia się poczucie winy, ale jest to ledwie migawka.
     Z resztą, dlaczego niby miałaby się czuć winna?
   Nim jednak zdołam ją o to zapytać zmienia temat.
     - Kamil załatwił sprawę ze szpitalem. Chodzi o to, że jeśli będziesz chciał, możesz wyjść stąd już teraz, abyśmy mogli się zająć tobą w rezydencji. - Dłonią odgarnia mi włosy z czoła. - Będziesz miał piękne, opiekuńcze pielęgniarki, jeśli tylko będziesz chciał.
     - Jedyną piękną, opiekuńczą pielęgniarką jaką chcę, jesteś ty – odpowiadam.
   Uśmiecha się.
     - Miałam nadzieję to właśnie usłyszeć.
     - I nie ma opcji, abym został tutaj choćby jeszcze dzień dłużej – dodaję.
     - To samo powiedziałam im wszystkim.
   Uśmiecham się do niej szeroko.
     - Chodź tu – mówię, gdy udaje mi się owinąć ramię wokół niej i staram się ją wciągnąć na łóżko tak, aby położyła się obok mnie.
     - Nie! - Wyrywa mi się szybko, wprawiając mnie przy tym w osłupienie. Odchrząkuje i szybko wyjaśnia: - Jesteś osłabiony. Nie powinieneś nic dźwigać, a tym bardziej mnie czy jakiejś innej osoby.
     - To połóż się przynajmniej obok mnie – proszę ją.
   Dziewczyna kręci głową, masując przy tym kolistym ruchem żebra,
     - To chyba nie jest najlepszy pomysł. - Opuszcza rękę.
   Patrzę w miejsce, które jeszcze przed chwilą masowała.
     - Podnieś koszulkę – nakazuję.
   Czerwieni się.
     - Taylor!
   Przewracam oczami.
     - Nie mam na myśli tego. - Na takie rzeczy przyjdzie czas później, i na pewno nie w szpitalu. - Podnieś koszulkę.
     - Zwariowałeś – fuka. - Nie zrobię tego.
     - Jesteś ranna – stwierdzam po chwili.
   Kręci głową.
     - Nie, nie jestem.
     - Unieś więc koszulkę.
     - Taylor…
     - Rozalia – zaczynam już tracić cierpliwość. - Koszulka. Do. Góry. TERAZ.
     - To tylko siniak, nic poważnego… - mamrocze, wykonując wreszcie polecenie.
   Sapię zszokowany na widok zsiniałych do granic możliwości żeber.
     - To nie wygląda jak nic – wybucham, wyciągając w jej stronę rękę, ale boję się jej dotknąć. - Co się stało?
     - Po prostu uderzyłam się...
     - Nie kłam – przerywam jej ostro. - Co się stało?
   Wzdycha ciężko, teraz już wiem, że z trudem.
     - Gdy biegłam do ciebie wpadłam na jadący samochód...
     - Że co proszę? - warczę. - I nikt cię nie przepadał? Uważają, że to nic takiego?
     - Tak szczerze to nikt poza tobą teraz o tym nie wie… - przyznaje cicho.
     - Boże, Rozalia… - Jestem wściekły i najwyraźniej to słychać, ponieważ dziewczyna kuli się nieco. - Ty możesz mieć połamane żebra. Jak nic są połamane! - Unoszę jej dłoń i oglądam wnętrze, które jest zdarte. - Co ty tutaj jeszcze robisz? Powinnaś być na prześwietleniu i to już dawno.
     - Ty jesteś ważniejszy...
     - Gówno prawda. - Sięgam do alarmu, aby przywołać pielęgniarkę, ale Rozalia szybko przechwytuje moją dłoń w swoje.
     - Nie – prosi, całując ją. - Proszę, nie rób tego. Chcę być przy tobie, przez cały czas.
     - Kochanie – mówię, nadal jeszcze rozdrażniony – oni muszą ci zrobić prześwietlenie, by sprawdzić, jak poważne są twoje obrażenia.
     - Nie są, wcale – zapewnia mnie. Gdy otwieram usta, by znów unieść głos dodaje: - Proszę. Nie mogę cię zostawić. Nie teraz.
   Wzdycham.
     - Kochanie – staram się mówić łagodnie – oni muszą to sprawdzić. A ja tu będę na ciebie czekał, przez cały czas. Nigdzie się nie wybieram, rozumiesz?
   Milczy, ale po jakimś czasie kiwa wreszcie głową.
     - No więc teraz idź, znajdź pielęgniarkę i powiedz, co się stało – instruuję ją.
     - Ale nie zostanę tutaj na żadnej obserwacji – uprzedza.
     - Obserwację będziesz miała zapewnioną w rezydencji – zgadzam się.
   Całuje mnie w czoło, przez o czuje się jak małe dziecko i nim zdążę przyciągnąć ją do siebie i pocałować wychodzi.
   Na jej miejsce wchodzi Kamil.
     - Dobra, jesteś gotowy już do powrotu, czy jednak chcesz jeszcze zostać? - pyta na wejściu.
     - Muszę poczekać, aż Rozalia wróci – odpowiadam.
     - To pewnie zajmie chwilę, więc już możesz się zbierać – zapewnia.
     - To raczej będzie taka dłuższa chwila – uprzedzam.
   Marszczy brwi.
     - Dlaczego? - chce wiedzieć.
     - Rozalia została potrącona przez samochód i przyznała się dopiero, gdy ją przycisnąłem, ponieważ wyrwała mi się, gdy ją chciałem podnieść na łóżko.
   Krzywi się.
     - Nie wiedziałem. - Wzdycha. - Cholera! Jedna zła wiadomość za drugą.
   Teraz to ja marszczę brwi.
     - O czym mówisz?
     - Rozmawiałem z jednym z naszych informatorów. Powiedział, że widział człowieka, który do ciebie strzelał jakieś pół  godziny wcześniej w obecności Dariusza Czarnego, który dawał mu kopertę.
   Pocieram palcami skroń, czując zbliżający się ból głowy.
     - Dlaczego Czarny miałby zaplanować zamach na mnie?

Jesteś moja, kochanie II || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz