XIV. Rozalia

2.7K 152 2
                                    

   Siedzę naprzeciw Dariusza, mojego byłego chłopaka w kawiarni. Nikt nie zwraca na nas uwagi.
   Bo dlaczego miałby? Przecież wyglądamy jak dwoje spokojnie rozmawiających ludzi. Mężczyzna schował broń, zgodnie z moją prośbą i nie wyjął jej więcej. Ale to może dlatego, ponieważ ja nie próbowałam uciekać.
   Trochę skłamałam, muszę przyznać. To nie tak, że w ogóle się nie boję, jeśli chodzi o niego. Nie boję się przy nim o siebie, ponieważ wiem, iż mnie nie skrzywdzi. Ale nie mam pewności, czy nie zacząłby strzelać do zainteresowanych nami. Tak więc dobrze, że nikt nie zwraca na nas uwagi.
   Biorę głęboki oddech i zabieram głos:
     - No więc? Czego ode mnie chcesz?
   Patrzy na mnie jeszcze pewien czas w milczeniu, aż wreszcie pochyla się nieco w moją stronę, chwyta moją dłoń swoją i odpowiada:
     - Nie wiesz, czego chcę? Czy mało wyraźnie dałem ci to do zrozumienia w dniu twojego odejścia? - Gdy w milczeniu próbuję mu wyrwać rękę, on zaciska tylko uścisk i mówi dalej: - Należysz do mnie, Rozalio. Od zawsze do mnie należałaś i nie miałaś prawa ot, tak sobie odejść. Ode mnie się nie odchodzi, chyba że na to pozwolę. - Szarpnął mnie w swoją stronę, prawie przeciągając mnie przez stolik. Jego blat wbija mi się boleśnie z podbrzusze, ale nie daję tego po sobie poznać. - Nie powiedziałem, że możesz odejść, co oznaczało, że nadal cię pragnę, a ty nie miałaś prawa przez to odejść. A mimo wszystko to właśnie zrobiłaś. I pozwoliłaś, by Lautner położył na tobie swoje łapska. Powinna spotkać cię za to kara, wiesz?
     - Puść mnie – mówię z pozornym spokojem, próbując zabrać rękę.
   Głaszcze kciukiem mój nadgarstek w miejscu, gdzie bije puls.
     - Bo co? - pyta z uśmiechem.
     - Bo to – warczę, pod stołem podnosząc obutą stopę i obcasem kuję go w wewnętrzną stronę uda tak mocno, że aż syczy z bólu.
   Automatycznie mnie puszcza. Jego dłoń znika pod stołem, a przez ruszającą się z jego strony serwetkę domyślam się, że pociera swoje udo.
     - Ach, ty niegrzeczna – mruczy. - Naprawdę powinienem dać ci nauczkę, wiesz?
     - Mów po prostu, dlaczego tu jesteśmy – poganiam go.
     - Nie domyślasz się? - Kładzie dłoń z powrotem na stoliku, ale już nie próbuje mnie dotknąć. - Już czas, żebyś do mnie wróciła.
   Prycham.
     - Nie byłoby cię tu, gdyby nie ta afera z czterdziestoma tysiącami – odpowiadam pewnie.
   Śmieje się.
     - Czy ty naprawdę myślisz, że przyjechałem tu dla tych pieniędzy? Równie dobrze mogłem przysłać swojego zastępcę i zostać w Kołobrzegu. - Śmieje się. - A poza tym myślisz, że przypomniałem sobie o tobie dopiero wtedy, gdy weszłaś do pokoju z Lautnerem?
   Marszczę nos.
     - A nie?
   Śmieje się jeszcze głośniej, zwracając uwagę dwóch kobiet nieopodal naszego stolika, ale ignoruje to.
     - Pamiętasz pewnego e-maila w którym ktoś wspomniał, że o tobie nie zapomniał?
   Zamieram oszołomiona.
     - To byłeś ty? - Pamiętam jego e-maila. Dostałam go tego dnia, kiedy miałam spać w mieszkaniu Asi i Mikołaja, a zamiast tego zostałam porwana.
   Uśmiecha się szeroko.
     - Nie mów, że się nie domyślałaś. Jesteś dość bystra, musiałaś na to już wcześniej wpaść.
   Ja też się uśmiecham, ale w bardziej szyderczy sposób.
     - Jak widać uznałam, że nie jest warty mojej pamięci, skoro o nim zapomniałam. Tak samo, jak nie ma dla mnie wartości jego nadawca.
   Widzę, jak jego szczęki poruszają się, gdy z całej siły zaciska zęby. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie posunęłam się czasem za daleko, ale nie mam zamiaru odwoływać swoich słów.
     - Nadal nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz – napominam.
     - Nie rozumiesz? Oczekuję tego, że wreszcie się opamiętasz. Bo wracasz ze mną do Kołobrzegu.
   Kręcę głową.
     - Nie ma mowy – odpowiadam od razu. - Nie ma możliwości, abym z tobą pojechała. Chyba, że mnie porwiesz.
     - Tak myślisz? - Uśmiecha się przebiegle. - Porwanie nie będzie konieczne, ponieważ pojedziesz ze mną z własnej woli.
     - Tak myślisz? - Powtarzam jego słowa. - Jakoś w to wątpię. Zdaje się, że już skończyliśmy. - Odsuwam krzesło i mam już wstać, ale jego następne słowa powstrzymują mnie.
     - Posłuchaj, co z tego będziesz mieć.
     - Ja? Mieć coś z tego, że z tobą dobrowolnie pojadę? Nie sądzę, że masz mi coś do zaoferowania...
     - Jesteś tego pewna? - przerywa mi. - Usiądź i posłuchaj, a dopiero wtedy zadecydujesz, czy faktycznie moja oferta jest bezwartościowa.
   Wzdycham i opieram się o krzesło.
     - Mów.
     - Mam swoje znajomości – zaczyna – dzięki którym wiele mogę...
     - Do rzeczy – ponaglam go.
     - Mogę nawet dorwać twojego kochanka.
   Zimny dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa.
     - Nieprawda. Nie wierzę ci.
   Wzrusza niedbale ramionami.
     - To nie wierz. Uwierzysz, gdy znajdziesz go martwego w waszej sypialni, jeśli nie wrócisz do mnie. Masz miesiąc na decyzję. Do tego czasu chcę znać odpowiedź. Jeśli jej nie otrzymam lub będzie niezgodna z moimi oczekiwaniami… - umyślnie nie kończy zdania.
     - Ty chory sukin...
   Unosi rękę do góry, tym gestem przerywając mi.
     - Obrażając mnie skracasz sobie czas – ostrzega.
     - Nie odważysz się – mówię słabo.
   Unosi brwi.
     - Znasz mnie jak nikt inny i powinnaś wiedzieć, że mogę to zrobić.
   Owszem, zdaję sobie z tego sprawę, ale nie chcę dopuścić tego do swojej świadomości.
     - Dlaczego mi to robisz? - szepczę. - Co ja ci takiego zrobiłam?
   Jego wzrok na krótką chwilę mięknie.
     - Bo należysz do mnie. Pragnę cię, Rozalia. Czekałem na ciebie cierpliwie. Ale czekałem już za długo. Czas się upomnieć o to, co moje. - Wstaje. - Miesiąc, pamiętaj. Masz miesiąc na decyzję. - Całuje mnie we włosy, tak jak zawsze lubiłam, gdy robił. - Do zobaczenia, Rozalio.
   I zostawia mnie, niepewną, co robić.
   Śmiałam się, gdy  Dariusz pocałował mnie w czułe miejsce za uchem.
     - Należysz do mnie – mruczał, całując moją szyję i masując kark.
   A ja nadal śmiałam się radośnie, bawiąc się jego włosami.
     - Powiedz to – rozkazał, patrząc mi w oczy.
     - Należę do ciebie – powtórzyłam posłusznie. - Kocham cię – dodałam po chwili, obejmując jego ramiona swoimi.
   Czułam, jak jego mięśnie napinają się.
     - A czy ty kochasz mnie? - chciałam to od niego usłyszeć. Mówił to tak rzadko, a ja tak tego potrzebowałam. Tym bardziej, iż coraz częściej miałam wrażenie, że on czeka tylko na jedno.
   Odgarnął mi włosy z twarzy, nadal patrząc mi w oczy.
     - Kocham cię – powiedział śmiertelnie poważnym tonem. - I nie pozwolę ci odejść.
     - Nie chcę, abyś na to pozwolił – zapewniłam go pospiesznie. - Chcę, żebyś mnie kochał.
   To był jeden z niewielu razów, kiedy nie próbował przekonać mnie, że seks jest najlepszym okazaniem miłości.

   Ścieram ściekające mi po policzkach łzy. Spławiam ludzi pytających mnie, czy wszystko w porządku.
     Bo nic nie jest w porządku.
   Siedzę tak przez kolejne kilka minut, aż w końcu przestaję płakać i jestem gotowa włączyć telefon. Zaraz po tym, jak mój telefon odczytuje kartę SIM na wyświetlaczu pojawia się połączenie przychodzące od Taylora.
   Odbieram i mówię mu tylko, gdzie jestem. On każe mi czekać.
   A więc czekam, zaczynając już myśleć nad tym, co mam zrobić.
     Masz miesiąc na decyzję.
     Miesiąc.

Jesteś moja, kochanie II || T.L. ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz